White Death:
Budowy Sal Królestwa są wspaniałym miejscem gdzie pracuje wielu oddanych ludzi. Bylem na takich co najmniej czterech.
Nie żałuję ani sekundy z poświęconego tam czasu.
A ja byłem na jednej i wiele się dowiedziałem o ludziach tam pracujących (rozumie się ŚJ) . Sala owszem powstała, ale gdyby nie "spadochroniarze" z Nadarzyna, to różnie mogłoby być.
Towarzystwo migało się od roboty (szczególnie tej mniej wdzięcznej) jak tylko mogło. Patrzyli jedni na drugich i od niechcenia coś popchnęli jeden tu, drugi tam. Oddelegowani nadarzyniacy dwoili się i troili, aby mobilizować niezbyt pilnych, w budowie, jak by nie było najwspanialszej budowli na świecie.
Kiedy zbliżał sie dzień otwarcia a robota była w lesie. Radwan i reszta nadarzyniaków w końcu sami wzięli się do roboty i zaczęli coś tam przybijać , mocować itp.
Kiedy na oficjalnym otwarciu zobaczyłem wzrok stalina na licu jakiegoś ważniaka (pewnie z nadarzyna) odbierającego obiekt, a z drugiej strony, oczka przestraszonego króliczka u nadarzyniaków zrozumiłem wszystko.
Nawiasem mówiąc pan Radwan, niewiele później i tak poszedł precz z wygodnego mieszkanka w betel.
Podsumowując budowa tej Sali to towarzystwo… skłóciła. Animozje dotyczyły właśnie takich rzeczy jak: „...a dlaczego ja, a tamten to nic nie robi” „… ten czy tamta to ma robotę lżejszą, a ja ciągle tylko ten zmywak…” itp. itd.
Zaczęły się plotki, osobiste gniewy, ambicjonalne urazy. Zbór z przytulnej przystani na drodze do harmagieddonu zmienił się w gniazdo os. Pamiętam jak jedno przemówienie (stricte interwencyjne) poświęcone było właśnie plotkom, i wzajemnej niechęci. Od tego czasu minęło kilka lat. Rany pewnie się zabliźnily, ale to już nie moja sprawa.
Jednego gościa jednak zapamiętałem szczególnie. Uderzał wtedy do pewnej „siostrzyczki” z zawodu pielęgniarki, która wtedy akurat, pełniła dyżur na wspomnianej budowie. Otóż ten pan przychodził na tą budowę, (chyba pomagać) a lądował na fotelu naprzeciwko owej panienki i tak sobie siedział godzinami i pewnie było mu bardzo miło.
Już wtedy było widać, że nie będzie z niego zwykły szlifierz bruku i przeciętny kolporter. Znam jego historię. Nie czas tu oczywiście, ani nie miejsce.
Kiedyś w przypływie szczerości powiedział mniej więcej tak: „…bycie u świadków to taki mój sposób na życie…” I to jest kwintesencja tego człowieka. Obserwując jego „pochód” przez organizację, odnosiłem niejednokrotnie wrażenie, iż on w to wszystko kompletnie nie wierzy. Ale pomyślałem sobie, może się mylę, może jeszcze coś ? Okazuje się, że jednak nie. Niedawno spotkałem naszego wspólnego znajomego i… takie samo wrażenie. Dlaczego tyle o nim właśnie. No cóż dziś, ten ofiarny budowniczy Sali królestwa jest starszym nadzorującym (czy coś takiego) tego zboru.
Trzyma go żelazną ręką mocno za pysk. A tak mówiąc prywatnie, między nami to kanalia jakich mało, cham i karierowicz – to taki jego sposób na życie.