Napisałem po prostu, co czyni chrześcijaństwo tak odmienne od setek innych religii, jakie są na świecie. Bez Trójcy Świętej i wcielenia Syna Bożego nie stanowiłoby żadnej alternatywy wobec judaizmu czy islamu, a nawet byłoby jeszcze gorsze.
I nie wiem, kim bym wtedy był. Ateistą? Buddystą? Co to ma do rzeczy? Ja po prostu napisałem, co mnie przekonuje do chrześcijaństwa. Bez przyjęcia doktryny o Trójcy chrześcijaństwo byłoby bardzo mętną religią, bo dodawałoby do Jedynego Boga, jakiegoś mniejszego drugiego lub jakiegoś drugiego człowieka ("Supermana") w Osobie Jezusa, który nas zbawia, a Bóg się tylko temu przypatruje. W takim układzie islam jest bardziej przekonujący - bo jest tylko Bóg i prorocy będący nikim więcej jak tylko dobrymi ludźmi, których Bóg uznał za godnych, aby przekazali objawienie. Nie potrzeba żadnych wcielających się i umierających archaniołów, które niby mają niektóre przymioty boskie, a jednak bogami nie są.
A najbardziej podoba mi się to, że chociaż Bóg pokarał ludzi cierpieniem, to jednak i sam nie zawahał się tego cierpienia zakosztować. Tak bardzo nas pokochał, że nawet razem z nami chciał ponieść naszą karę, którą sam nałożył. W chrześcijaństwie Bóg to zarówno potężny Stwórca i groźny Sędzia, jak też i jeden z nas.
Natomiast religia Świadków Jehowy jest, w porównaniu z chrześcijaństwem trynitarnym, jakaś taka zimna i odpychająca. Zamiast łaski i przykazań miłości jest coś w rodzaju kodeksu postępowania - "Czego wymaga od nas Bóg". Te wszystkie zasady przypominają jakiś Talmud lub Kodeks Cywilny. Może i katolickie prawo kanoniczne jest bardziej sztywne, ale esencją katolicyzmu jest bardzo głęboka i piękna doktryna, która wysuwa się na pierwszy plan, zaś prawo to tak jakby dodatek do niej. U ŚJ odwrotnie - wstąp do organizacji, postępuj tak i tak, a unikniesz Armagedonu. Jak jeszcze dodamy do tego nazywanie przełożonych "nadzorcami", to otrzymujemy jakiś dziwny system policyjny, który zupełnie nie pasuje do Nowego Testamentu, który mówi, że "Nie jesteśmy pod zakonem, lecz pod łaską".
I co to za "Raj" proponują nam ŚJ? To samo, co na Ziemi, tyle że wiecznie. Smaczne jedzenie, ciekawą pracę i święty spokój. To jest dopiero przyziemne, "światowe" myślenie. A czy przypadkiem nie jest tak, że "ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, co Ojciec dla nas przygotował"? Suto zastawione stoły mogę oglądać już na Ziemi, więc na pewno nie one będą ważne w Raju. Czy ŚJ nie rozumieją, że nie ma żadnej większej rozkoszy i radości niż móc oglądać Boga? Czy oni nie zdają sobie sprawy z tego, że Eden był rajem dla Adama i Ewy nie z powodu smacznych owoców i łagodnych zwierząt, lecz z powodu obecności w nim Boga? Jakiż to będzie "Raj", w którym nie zobaczę swojego Ojca ani swojego Zbawiciela?
Ja wolę na wieki oglądać Boga daleko bardziej niż opychać się owocami, głaszcząc lwy.
Myślę, że właśnie dlatego ŚJ kierują swoje przesłanie do ludzi małostkowych, rozkochanych w ziemskich przyjemnościach i w dodatku formalistów. Ich wyznanie to nie tyle religia, co raczej korporacja w stylu "Amwayu". Dla ludzi myślących o czymś więcej niż o własnych 4 literach ma doprawdy bardzo ubogą ofertę.
Pozdrawiam
Użytkownik miedziana_cyna edytował ten post 2007-12-07, godz. 13:57
Miedziana cyna, żelazny sód, wanadowy skand, berylowy tantal, kadmowy molibden...