Czy pamiętacie wielką powódź z roku 1997? (mam nadzieję, że daty nie pomyliłem). Usłyszeliśmy nieoficjalnie w zborze, że bracia z Raciborza stracili wszystko nic, że nie niektórzy mają już nic, bo woda zabrała im cały dobytek! Mi się płakać chciało. Odczuwałem głębokie współczucie dla ich straty. Sam miałem uczucie, że jakaś wielka duchowa powódź zmiata coraz głębiej fundamenty mojej wiary i wiedzy pozostawiając mnie zupełnie bez niczego tak, jak jakiegoś powodziana. Pomyślałem sobie po prostu, że zostaje tylko wzajemna miłość i że trzeba tym ludziom pomóc jak najszybciej. Poszedłem do starszych, chcąc uczestniczyć w jakiejś pomocy. Okazało się jednak, ze żadna pomoc nie jest organizowana, nie ma żadnej zbiórki rzeczy, osób, choć wiadomo, że niektórzy bracia potracili wszystko. Poza tym, czyż nadwyżka pomocy nie mogła trafić do ludzi ze do innych powodzian? Jednak nikt nie był zainteresowany robieniem zbiórki i niesieniem pomocy. Mieli pełne "zaufanie do Jehowy". Mówili, że nie wolno niczego robić na własną rękę, że trzeba czekać co powie Nadarzyn…. Akcję pomocy zaczęto organizować jakoś po tygodniu czy dłużej. Już nie pamiętam dokładnie kiedy. Wiem tylko uczynili to, że daleko po „światusach”. Ponoć już wcześniej dotarła do nich jakaś pomoc. Ja zapamiętałem tylko tyle, że bracia nie byli zainteresowani braćmi z oddalonego o 25 km Raciborza, ale tym, co powie im Brooklin.
Braciom starszym nie chodziło o raciborskich braci, ich rodziny, dzieci, kobiety i starców. Nie chodziło o pomoc zwykłym ludziom. Chodziło o otoczenie Głowy Organizacji Jehowy aureolą miłosierdzia! Przy czym Głową tą są Wydawcy Strażnicy.
Użytkownik bury edytował ten post 2008-06-06, godz. 10:11