To kwestia wyboru.
Problem w tym, że nie zawsze jest to wybór uświadomiony.
To kwestia rozdzwięku.
Problem w tym, że istnieje rozdźwięk pomiędzy tym co myślimy, że chcemy, a tym, co chcemy, i tym, co mówimy sobie i innym, że chcemy.
Bardzo możliwe, że najlepsze dla nas byłoby to czego nie chcemy, albo to czego nawet nie jesteśmy w stanie sobie pomyśleć.
To kwestia umiejętności wchodzenia w takie role - i takie postawy! - które są korzystne dla nas.
To kwestia zatem świadomego skupiania uwagi na tym na czym chcemy się skupiać, a nie bezwolnego i bezrefleksyjnego - a więc transowego - przyswajania wątpliwych treści. Jeśli mamy wątpliwości - a więc strach - a jest on współcześnie raczej złym doradcą, to najczęściej boimy się tego czego nie znamy. Przełamać się, wyjść z utartych nawyków działania nie jest łatwo - ale trzeba. Dlatego wykluczenie uważam za dobrą rzecz. Jeśli zostałeś wykluczony, to dostałeś pomoc, bodzieć i szansę do zmiany. Jeśli jednak uważasz, że zabrali ci cukierek, i że fajnie ci było na tym ideologicznym, biblijnym poziomie mentalnym (bo innego poziomu nie poznałeś) i chcesz tam wrócić, albo chcesz tylko znaleść tego samego poziomu namiastkę lub jego substytut, to mówiąc kolokwialnie dajesz d...y i nie rozwijasz się, nie wychodzisz poza poza to, co jest ci znane. Nadal jesteś niewolnikiem. Co wtedy robisz? Przyłączasz się, albo uprawiasz antydziałalność, albo znajdujesz sobie inną grupę religijną do której się dołączasz. To co robisz nie ma znaczenia, gdyż nadal poruszasz się po tej samej płaszczyżnie w tym samym poziomie.
Nie mówię, że jest to złe - chyba że sam tak myślisz. Możesz swe chęci tłumaczyć chęcią pomagania albo uchronienia innych, albo że Bóg tego chce (jakby czegoś od ciebie on potrzebował), nieważne, nie potrafisz znaleźć innego celu w życiu i twe życie nadal jest przez taką czy inną ideologię religijną określane. Jęśli w to nie wierzysz, to jeszcze gorzej, gdyż męczysz się, grasz, udajesz, a to powoduje, że czujesz, że oniżyłeś swoje standardy, że żyjesz w niezgodzie z samym sobą że twoje życie tak naprawdę definiuje strach co zrobią i co pomyślą sobie inni.
Oczywiście, jeśli przestaniesz się liczyć z ich zdaniem musisz liczyć się z konsekwencjami. Dlatego odpowiedzialność za siebie oznacza, że to ty podejmujesz decyzje za siebie i ponosisz ich konsekwencje. Nie ma co obwiniać innych czy nawet organizacji. Obwiniając i zrzucając uwagę na innych pozbawiasz samego siebie tej ważnej cechy jaką jest odpowiedzialność za samego siebie.
Co o tym myślicie?
Myślę, że strasznie teoretyzujesz
Ale ostatni akapit bardzo mi się podoba.
Cieszę się, że się odłączyłam, że była to moja decyzja, że ruszyłam wtedy pełną parą naprzód. Nie wyobrażam sobie zostać wykopana z sekty i błagać o powrót :/ Dla mnie to najgorsza z możliwych opcji.