Pomoc u śJ istnieje tak samo jak w kazdej innej spolecznosci - nawet sąsiedzkiej.
Wszystko zalezy od tego jak mocne sa wiezi miedzy osobami potrzebujacymi i ofiarodawcami.
Jesli sie wogole nie znaja - pomocy nie bedzie, moze nawet potencjalny ofiarodawca nie bedzie wiedzial o potrzebie brata.
W takim przypadku do pomocy moze pobudzic odpowiednio nastawiony i zainteresowany problemami owiec starszy. Ale wtedy pomoc moze byc wymuszona postulatem - po milosci maja poznac, pokazmy, powinnismy, etc., albo ktos zrobi to z sympatii do wnioskodawcy.
Jednak w przypadkach normalnej zarzylosci, kolezenstwie, przyjazni śJ sa tacy sami jak inni ludzie ktorych lacza takie wiezi

Jak mialem wypadek i lezalem w szpitalu to przyszla zona, rodzice, najblizsi mi wujek i ciocia, najblizszy mi brat cioteczny z zona. Wszyscy śJ

ale to rodzina z ktora mam najwieksze wiezi, czyli ich obecnosc nie jest niczym niezwyklym.
Z poza rodziny, przyszlo dwoch kolegow z podworka z ktorymi mam bardzo dobry kontakt (ludzie ze swiata

) i za naturalne uznali odwiedzic kumpla w szpitalu po "dzwonie"

Nikogo wiecej nie uswiadczylem, zona byla tylko pytana "czemu nie ma meza na zebraniu?, chory jest?"
"tak, w szpitalu, mial wypadek."
"aaa .... no to pozdrow go ..."

Moze wiecej braterskiej milosci odczul bym w przypadku koniecznosci zastosowania transfuzji krwi. Wtedy to okazuje sie milosc i zainteresowanie jak nigdy

Pozdrowienia ze zboru, wizyty "wyksztalconych" w temacie braci, etc.
Co do pomocy materialnej, finansowej czy innej rzecz ma sie identycznie jak opisalem to wyzej.
Na zakonczenie doswiadczenie 
Starszy zboru w ktorym bylem mial super kontakt z mlodzieza. Powiedzial kiedys do mnie i dwoch moich kolegow, mielismy po 17-18 lat, "chlopaki ten niepelnosprawny brat x, zyje w takich kiepskich warunkach, kawalerka jak melina, ci z pomocy spolecznej mu nie pomagaja, opiekunka z urzedu oporzadzi go i idzie. Wstyd.
Idziecie ze mna w weekend do niego? Odmalujemy mu mieszkanie i posprzatamy, a ja zorganizowalem mu nowe lozko, stare pogonimy na smietnik bo sie zapadlo"
No to my, "jasne ze idziemy".
No i odmalowalismy i bylo fajnie. Braciszek x sie poplakal i nam podziekowal. Milo mi sie wtedy zrobilo i ta akcje pamietam do dzisiaj.
Czy to wyjatkowa milosc śJ?
Ja juz wtedy nie kochalem Boga ani "jego" organizacji, ale bardzo lubilismy tego starszego
Mozna by to skwitowac farmazonkiem w stylu: "Bog posluzyl sie wami", etc. ale ja to mam w d..ie, swoje wiem
"Jeśli dojdziesz ostatecznie do tego, że nie ma Boga, zachętą do cnoty i odwagi niech będzie dla ciebie radość i przyjemność, jaką dawało ci samo myślenie, i miłość innych, którą ci ono zapewni" Thomas Jefferson