Nie rozumiem jednak, dlaczego uważasz, że skoro wiecznośc oznacza brak czasu, to nie ma ryzyka, że kazdy z nas z czasem odpadnie. W takim ujeciu wieczność jest statyczna, bo przeciez czas jest równiez miernikiem zmian.
Nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale mam typ, że będzie z ludźmi tak samo, jak z aniołami. Istnieje w katolicyzmie teoria (nie dogmat), że z naszego punktu widzenia anioły podejmują decyzję, czy być dobrym, czy złym, tylko raz, na początku (?) swojego istnienia. Potem już zostają albo na zawsze dobre albo na zawsze złe. Ale nie będę się przy tym upierał.
Skoro zas nie będzie żadnych zmian, to nie będzie również zachodził proces myslenia (co juz można zauważyć u niektórych:)). Jak zatem pogodzić brak czasu ze Zmartwychwstaniem, podczas którego ludzie otrzymaja ciała z powrotem?
Ale ja nie uważam, że wieczność to będzie
brak czasu (coś mniej, niż mamy teraz). Ja uważam, że wieczność będzie
ponad czasem (coś więcej, niż teraz). Czas będzie dalej sobie istniał, ale nie będziemy mu do końca podlegać. Kiedy wzlatujesz samolotem w powietrze, to Ziemia nie znika.
Wychodzisz z błędnego założenia - pomijając aspekt czasu - że musi chodzić o wybieranie zła. Chodzi o możliwości wyboru, działania, myślenia, etc. W życiu człowieka zachodzi x zmiennych, a nie zawsze zmienna = zła decyzja. Czasami dobra - subiektywnie lub obiektywnie dobra, ale to już inna para kaloszy.
To jest dobre założenie. Wiem, że istnieją decyzje między dobrem a dobrem, ale istniejąc nieskończenie długo na pewno napotkamy także na wybory między dobrem a złem. Będzie ich nieskończenie wiele (bo przecież mamy trwać w nieskończoność). W każdym będzie niezerowe prawdopodobieństwo, że wybierzemy zło (inaczej nie byłoby wolnej woli). Zatem matematyka mówi, że wszyscy prędzej czy później odpadną i pójdą do piekła, w niebyt, czy gdzie bądź.
Na szczęście wieczność to coś więcej, niż trwanie w nieskończoność.
Nie rozumiem, jak pojmujesz wieczność. Uważasz, że teraz nie istnieje, że nastanie dopiero później?
Wyobraź sobie wieczność jako wielki ocean, a czas i naszą rzeczywistość jako silny prąd w tym oceanie. Nie możemy na razie tego prądu opuścić i musimy płynąć razem z nim. Ale jak dopłyniemy do końca, to znajdziemy sie w oceanie i będziemy już mogli płynąć w dowolną stronę. Nie będzie już wtedy dla nas początku i końca, bo ocean nigdzie się nie zaczyna ani nie kończy. Ale będąc w prądzie, możemy mówić o początku, końcu i że kiedyś wieczność "będzie", w przyszłości.
Proszę nie wyciągać zbyt dalego idących wniosków z tej analogii.
Aniołowie, którzy zgrzeszyli żyli poza wiecznością?
Nie mam zdania w tej kwestii, ale raczej przychylam się do zdania, że anioły żyją w wieczności, poza czasem. Zgrzeszyły także w wieczności.