Mimo starań można nie znaleźć ani partnera ani przyjaciela w lokalnym zborze. I wtedy taki młody człowiek się męczy, bo deklaruje mu się, że świat zewnętrzny to tylko zło i narkotyki.
W każdym razie może być ciężko. Pamiętam, że byłem w Organizacji dobrych kilka lat sam (zanim poznałem byłą żonę która i tak nie była dobrym materiałem na żonę żeby nie napisać kiepskim). Obserwowałem postępowanie braci i sióstr w zborach. Wielu z nich nie chciało się wiązać z nikim, woleli życie w samotności, przynajmniej do jakiegoś dalszego wieku. Ci którzy już się decydowali na coś to albo prowadzili podwójne życie spotykając się z kimś "ze świata" albo oczekiwali księcia lub księżniczki z bajki a po "nie sprawdzeniu się" partnera zrywali chodzenie lub nawet zaręczyny, czasem niewiele przed ślubem. Nadzwyczaj gorliwe pionierki oczywiście wolały na ogół związać się z kimś z Betel albo jakimś innym gorliwym. Stosunkowo najłatwiej było się związać z kimś, kto przyszedł do Organizacji "ze świata". Źle miały nieurodziwe siostry. Gdy taka siostra chciała z kimś sympatyzować (a wiele z nich chciało) to ten ktoś najczęściej patrzał tylko i wyłącznie przez pryzmat wyglądu i odmawiał spotykania się. Ładne siostry na ogół odganiały od siebie adoratorów. Jeszcze gorzej mieli bracia którzy wzięci zostali "ze świata" a wszem i wobec było wiadome że w będąc "w świecie" uprawiali bez ślubu stosunki seksualne z dziewczyną, nadużywali alkoholu czy narkotyzowali się.
Z przyjaźniami w zborze też było nieciekawie. Najczęściej przyjaźniono się z tymi którzy byli od dziecka ŚJ. Ci którzy przyszli "ze świata" mieli gorzej. Bywało tak, że "bardzo gorliwe pionierki" wręcz odsuwały się nawet od ochrzczonych od dawna braci i odmawiały im pójścia do służby polowej. Nietrudno było się domyślić, że powodami takiego zachowania były podejrzenia co do chęci adoracji przez brata lub "przestrogi" z publikacji co do osób które "co prawda są w zborze ale mogą być niebezpieczne dla zdrowia duchowego". Myślę, że dodatkowa samointerpretacja ostrzeżeń z publikacji brzmiała "on jest wzięty ze świata, robił różne nieciekawe rzeczy i dlatego nie mogę z nim iść w służbę, może mnie zwieść na manowce, albo co sobie inni bracia o mnie pomyślą". W zborach, podobnie jak w "świecie" dało się zauważyć wszeobecnego "ducha akceptacji" czyli ktoś musiał być zaakceptowany przez jakąś grupę aby nawiązać z nimi przyjaźń. Elementy tego negatywnego zjawiska dało się zauważyć nawet wśród sług pomocniczych i starszych. Nawet jeśli był organizowany jakiś wspólny posiłek po zebraniu książki, to ktoś, kto nie cieszył się akceptacją był szybko i kamuflarsko "gaszony" przez tych, którzy byli wysoko postawieni. Jego wypowiedzi były zazwyczaj ignorowane lub zmieniano temat, ewentualnie prawiono jakieś sarkastyczne aluzje do jego wypowiedzi. Zauważyłem, że zbory ŚJ praktycznie niczym nie różniły się w tym względzie od środowiska "świeckiego" - nawet wielokrotnie postępowały gorzej. Miałem w zborze tylko jednego przyjaciela, choć i on kilka razy mnie zawiódł, było w tym też trochę mojej winy.
Reasumując, zawsze ludzie nie będący ŚJ byli w większości przeze mnie postrzegani jako normalni, fajni ludzie z którymi da się zrobić wszystko, z którymi da się o wszystkim porozmawiać i którym można się szczerze zwierzyć. Tak samo dziewczyny - luzackie, "spoko" i super koleżanki. W zborach było inaczej. Jedynie osoby które dopiero jako dorastający lub już jako dorośli poznali "prawdę" byli dość przystępni.
Użytkownik ble edytował ten post 2009-10-19, godz. 07:51