Wiadomo, jest wszędzie. Gdyby wszyscy wierzący stosowali się do zasad panujących w swojej religii, to w więzieniach gniliby sami ateiści, a sprzedaż prezerwatyw w naszym kraju byłaby znikoma
![:P](https://watchtower.org.pl/forum/public/style_emoticons/default/tongue.gif)
Świadkowie często lubią podkreślać, że u nich jest inaczej. I faktem jest, że o ile wśród znajomych katolików otwarte przyznawanie się do olewania sobie niektórych zasad jest na porządku dziennym i nikt tego nie piętnuje, to w zborze, jak pamiętam, zawsze panował ten zarozumiały duch pod hasłem "my jesteśmy inni". A łamanie zasad przecież też jest, tylko znacznie sprytniej ukryte.
Mam wrażenie, że w zborach panuje takie ciche przyzwolenie na hipokryzję, innymi słowy, dulszczyznę. Dopóki jakaś sprawa nie wychodzi poza rodzinę, można ją tolerować. Dopiero, gdy smrodek zaczyna drażnić nozdrza innych braci (a już, niedajboże, ludzi ze świata), wtedy należy się sprawą zająć. Znałam wiele takich przypadków, drobnych, niewinnych, a także całkiem hardkorowych, jak np. brata starszego, który wiedział o pewnych paskudnych praktykach we własnym domu, ale nic z tym nie robił, a jego syn był nawet pomocniczym. Podobnie zachowywali się moi rodzice. Był taki czas, kiedy przebywałam w pewnym związku, dość, hmm, sprzecznym z naturą
![;)](https://watchtower.org.pl/forum/public/style_emoticons/default/wink.gif)
I moja mama o tym wiedziała, bo miała zwyczaj przeglądać moje rzeczy. Rzucała jakimiś aluzjami, nagle zaczęła się interesować, gdzie wychodzę, ale na poważnie tematu nigdy nie ruszyła. Mimo że przecież chyba powinna. Ale wszystko było w porządku, dopóki nikt nie powiedział niczego wprost. Normalnie z nimi mieszkałam, chodziłam na zebrania i nikt tej sprawy nie ruszał. Po czym wyprowadziłam się z domu (o czym już kiedyś pisałam), zostałam odłączona w sposób zaoczny i dopiero wtedy, kiedy powiedziałam rodzicom wprost, że do ŚJ nigdy nie wrócę, zerwali ze mną całkowicie kontakt. Bo wreszcie powiedziałam im prawdę, jak teraz żyję, jak się czuję, co o tym wszystkim myślę. Wydawało mi się, że tak będzie w porządku. Tymczasem widzę, że wśród Świadków prawda wcale nie jest tak cenna, jak mogłoby się wydawać. Czasem lepiej milczeć i udawać, robić nadzieję, że może kiedyś. Jasne postawienie sprawy, przyznanie się do własnych poglądów skutkuje taką właśnie reakcją - odcięciem się, odwróceniem, tekstem "rób co chcesz, my nie chcemy mieć z tym niczego wspólnego". I, mimo że teraz jestem całkowicie grzeczna i mieszkam z moim własnym prawowitym mężem, to jestem dla nich gorsza niż wtedy, kiedy kryłam się po kątach, oszukiwałam i kłamałam, ale chodziłam na zebrania.
Identycznie było z moim ojcem, o czym też już chyba pisałam. Wszyscy wiedzieli, że za kołnierz nie wylewa, że gołe babki na RTLu ogląda (a mnie blokował kanały muzyczne, bo duch tego świata
![:P](https://watchtower.org.pl/forum/public/style_emoticons/default/tongue.gif)
), ale nikt nic nie mówił. Kiedy mi popełnił śliwkę pod okiem, też wykluczyli go tylko dlatego, że się wydało, bo powiedziałam o tym rodzicom koleżanki (a starszy zboru jeszcze do mnie wydzwaniał, że nie powinnam tego robić). Już nie mówiąc z o tym, że po cichu spotykał się z wykluczonym kumplem. A teraz mi strzela tekstem, że nie będzie utrzymywał ze mną kontaktów, bo prawo boże, bo lojalność. Ich sprawa. Nie mówię, że już się z tym pogodziłam, ale wolno im, choć ja tego nie rozumiem. Ale to przyzwolenie na hipokryzję, ta tendencja do upychania wszystkiego pod dywan i obłudy przy jednoczesnym zadzieraniu nosa, że jest się lepszym, sprawiła, że mam znacznie większy wstręt do ŚJ niż do każdego innego wyznania.