Skocz do zawartości


Emka

Rejestracja: 2008-02-02
Poza forum Ostatnio: 2010-10-26, 11:28

Moje tematy

Hipokryzja

2010-10-14, godz. 09:58

Wiadomo, jest wszędzie. Gdyby wszyscy wierzący stosowali się do zasad panujących w swojej religii, to w więzieniach gniliby sami ateiści, a sprzedaż prezerwatyw w naszym kraju byłaby znikoma :P Świadkowie często lubią podkreślać, że u nich jest inaczej. I faktem jest, że o ile wśród znajomych katolików otwarte przyznawanie się do olewania sobie niektórych zasad jest na porządku dziennym i nikt tego nie piętnuje, to w zborze, jak pamiętam, zawsze panował ten zarozumiały duch pod hasłem "my jesteśmy inni". A łamanie zasad przecież też jest, tylko znacznie sprytniej ukryte.

Mam wrażenie, że w zborach panuje takie ciche przyzwolenie na hipokryzję, innymi słowy, dulszczyznę. Dopóki jakaś sprawa nie wychodzi poza rodzinę, można ją tolerować. Dopiero, gdy smrodek zaczyna drażnić nozdrza innych braci (a już, niedajboże, ludzi ze świata), wtedy należy się sprawą zająć. Znałam wiele takich przypadków, drobnych, niewinnych, a także całkiem hardkorowych, jak np. brata starszego, który wiedział o pewnych paskudnych praktykach we własnym domu, ale nic z tym nie robił, a jego syn był nawet pomocniczym. Podobnie zachowywali się moi rodzice. Był taki czas, kiedy przebywałam w pewnym związku, dość, hmm, sprzecznym z naturą ;) I moja mama o tym wiedziała, bo miała zwyczaj przeglądać moje rzeczy. Rzucała jakimiś aluzjami, nagle zaczęła się interesować, gdzie wychodzę, ale na poważnie tematu nigdy nie ruszyła. Mimo że przecież chyba powinna. Ale wszystko było w porządku, dopóki nikt nie powiedział niczego wprost. Normalnie z nimi mieszkałam, chodziłam na zebrania i nikt tej sprawy nie ruszał. Po czym wyprowadziłam się z domu (o czym już kiedyś pisałam), zostałam odłączona w sposób zaoczny i dopiero wtedy, kiedy powiedziałam rodzicom wprost, że do ŚJ nigdy nie wrócę, zerwali ze mną całkowicie kontakt. Bo wreszcie powiedziałam im prawdę, jak teraz żyję, jak się czuję, co o tym wszystkim myślę. Wydawało mi się, że tak będzie w porządku. Tymczasem widzę, że wśród Świadków prawda wcale nie jest tak cenna, jak mogłoby się wydawać. Czasem lepiej milczeć i udawać, robić nadzieję, że może kiedyś. Jasne postawienie sprawy, przyznanie się do własnych poglądów skutkuje taką właśnie reakcją - odcięciem się, odwróceniem, tekstem "rób co chcesz, my nie chcemy mieć z tym niczego wspólnego". I, mimo że teraz jestem całkowicie grzeczna i mieszkam z moim własnym prawowitym mężem, to jestem dla nich gorsza niż wtedy, kiedy kryłam się po kątach, oszukiwałam i kłamałam, ale chodziłam na zebrania.

Identycznie było z moim ojcem, o czym też już chyba pisałam. Wszyscy wiedzieli, że za kołnierz nie wylewa, że gołe babki na RTLu ogląda (a mnie blokował kanały muzyczne, bo duch tego świata :P), ale nikt nic nie mówił. Kiedy mi popełnił śliwkę pod okiem, też wykluczyli go tylko dlatego, że się wydało, bo powiedziałam o tym rodzicom koleżanki (a starszy zboru jeszcze do mnie wydzwaniał, że nie powinnam tego robić). Już nie mówiąc z o tym, że po cichu spotykał się z wykluczonym kumplem. A teraz mi strzela tekstem, że nie będzie utrzymywał ze mną kontaktów, bo prawo boże, bo lojalność. Ich sprawa. Nie mówię, że już się z tym pogodziłam, ale wolno im, choć ja tego nie rozumiem. Ale to przyzwolenie na hipokryzję, ta tendencja do upychania wszystkiego pod dywan i obłudy przy jednoczesnym zadzieraniu nosa, że jest się lepszym, sprawiła, że mam znacznie większy wstręt do ŚJ niż do każdego innego wyznania.

Czy ktokolwiek z Was został zaocznie wykluczony?

2008-11-16, godz. 17:30

Jest tutaj temat o tych, którzy zostali wykluczeni wbrew swojej woli. A ja chciałabym wiedzieć, czy ktoś z Was został wykluczony bez Waszej wiedzy? Podobno do wykluczenia kogoś potrzeba świadków na to, że grzesznik zbłądził, powinno się także przede wszystkim z błądzącym porozmawiać, próbować go przekonać do powrotu na dobrą drogę, a wykluczenie jest ostatecznością, stosowaną tylko wobec jawnogrzeszników, nieokazujących skruchy. Tymczasem mój przykład pokazuje, że tak naprawdę nie trzeba nawet się skontaktować z osobą, żeby ją wykluczyć. Fakt, że przestałam chodzić na zebrania i nie dawałam żadnych znaków życia, ale to chyba nie daje jeszcze podstaw do wykluczenia, prawda? Kiedy byłam jeszcze aktywnym Świadkiem, nie głosiłam "odstępczych poglądów" ani w żaden sposób nie dawałam dowodów na to, żebym była "słaba duchowo" (wręcz przeciwnie, dużo odpowiadałam na zebraniach i zawsze miałam ciekawe pokazy ;)). Ale okazuje się, że to nieistotne, odstępca to odstępca. Rozmów również nie było, brat starszy zadzwonił tylko do mojej siostry, mnie totalnie ignorując. Po prostu, w którąś środę na zebraniu ogłoszono, że obie z siostrą zostałyśmy wykluczone (odłączone?). Poinformowali nas o tym rodzice.

Hipotetyczna sytuacja: a ja w międzyczasie dochodzę do wniosku, że może warto jednak odnowić kontakt ze zborem i pełna nadziei przychodzę na właśnie to zebranie, po czym słyszę, że bez mojej wiedzy zostałam wykopana z organizacji na zbity pysk. Czy ktokolwiek brał pod uwagę, że mogłam wrócić? Czy kogokolwiek obeszło to, jak mogę się poczuć? Czy tak naprawdę byłam dla nich żywą osoba, czy tylko nazwiskiem z dopiskiem "nieczynna", brzydko wyglądającym i psującym statystyki, które należy przeczyścić przed wizytą brata podróżującego?

Mimo iż nie miałam zamiaru wrócić do zboru, takie potraktowanie mnie bardzo zabolało, bo poczułam się, jakbym nie była warta nawet tego, żeby mnie o tym poinformować, nie mówiąc już o "pomocy" - przecież według ŚJ pozbawiam się kierownictwa Bożego i zginę w Armagedonie, więc to tak, jakby uznali, że nie warto nawet mnie ratować.

Czy ktoś jeszcze był w takiej lub podobnej sytuacji? Czy ktoś z Was jeszcze poczuł się totalnie olany przez Przenajświętszą i potraktowany jak powietrze?

607 p.n.e.

2008-03-10, godz. 17:39

A może mi ktoś wytłumaczyć, po kiego grzyba ŚJ upierają sie przy 607? Dlaczego tak strasznie się trzymają tej daty, skoro żadne źródło jej nie potwierdza? Pasuje im konkretnie do czegoś? Skąd oni to właściwie wzięli?

Pieśni Królestwa

2008-02-06, godz. 20:22

Żałuję, że w akcie oczyszczenia poświadkowego wyrzuciłam śpiewnik, bo teraz chętnie bym sobie przypomniała niektóre pieśni. Kilka z nich było naprawdę ładnych, miało ciekawą melodię i poruszające słowa. Podobała mi się np. "Pieśń zwycięstwa" nr 171. Niektóre podobały mi się mniej, zwykle z powodu melodii - np. chyba nr 72 (ale nie jestem pewna), taka o głoszeniu ("W świętej służbie dla Jehowy Boga...") - melodia typu "na grzyby", do tego rytm idealnie synchronizował się ze zbieganiem ze schodów segmentowanych po dziewięć - skutek był taki, że często ta pieśń przyklejała mi się wtedy do głowy :P No i okropnie przygnębiająca pieśń (nr 135?), ta pogrzebowa, o tym, że człowiek "lat żyyyje tylko osiemdzieeesiąt" - zwłaszcza, że w naszym zborze były osoby, które do tej granicy się już zbliżały :P

Bywało też śmiesznie, np. nigdy nie potrafiłam być poważna podczas tej pieśni, w której jest "wciąż o nas czule troszczy się, jak kokosz o pisklęta swe". Zawsze wyskakiwał mi wtedy obrazek komiksowego Kokosza raczącego się kurzym udkiem :D

Ale ogólnie lubiłam śpiewać pieśni, bo był to jeden z niewielu momentów na zebraniach, kiedy nie walczyłam z sennością. A jak Wy wspominacie ten element życia ŚJ?

Czy Świadkowie Jehowy to nadludzie?

2008-02-04, godz. 16:24

Nie znalazłam żadnego podobnego tematu, jeśli by taki już był, to proszę o odpowiednie przekierowanie.
-------------------------------
Wiele razy, jako argument przemawiający za prawdziwością religii Świadków Jehowy, mówiono mi o cudownej atmosferze wzajemnej miłości, która między nimi panuje. Wychowałam się w rodzinie ŚJ, więc powinnam to znać z autopsji. Jednak nie mogę powiedzieć, żeby życie wśród świadków było lepsze niż wśród "światusów". Atmosfera, jaka panuje na zebraniach, jest bardzo często sztuczna i kuriozalna - na przykład przyklejanie uśmiechu do twarzy i przeciskanie się między krzesłami z wyciągniętą ręką do każdego uważam za dziwny i pusty zwyczaj. Staruszki zwykle są dla wszystkich miłe, ale to nic szczególnego, bo staruszki często są miłe :P Z młodymi ludźmi jest tak, jak wszędzie - też tworzą grupki, jednych lubią bardziej, innych mniej i mówienie, że wszyscy w zborze są przyjaciółmi, to oczywista bzdura.

Jeśli chodzi o pomoc innym, to świadkowie chętnie porozmawiają z głosicielem mającym problem z głoszeniem, w przypadku wątpiącego jest trudniej, bo nie na każde pytanie uzyska się odpowiedź, a zbyt częste ich zadawanie może doprowadzić do "naznaczenia". Czasem organizuje się zbiórki dla chorych braci, ale w przypadku "światusów" ŚJ zwykle umywają ręce. W takim wypadku nie można mówić o tym, że są to ludzie wyjątkowi i pełni miłości; powiem więcej - PCK i Owsiak są w takim razie lepsi, bo oni pomagają wszystkim, nie czyniąc różnic ze względu na religię.

W kwestii przestrzegania zasad biblijnych (czy też WTS-owskich) to, owszem, oficjalnie tak to wygląda.
Patrząc z boku, to świadkowie naprawdę nie przeklinają, nie kłamią, nie kradną ani nie cudzołożą. Ale, przyjrzawszy się z bliska, widać, że oni się po prostu lepiej ukrywają i tyle. W gronie znajomych nikt nie hamuje się przed opowiedzeniem soczystego dowcipu, bracia też ściągają filmy z sieci (choć to przecież kradzież), normalnie przechodzą okres przedmałżeński, z pocałunkami i pewnie jeszcze innymi jego elementami. Tylko na zebraniu w środowy wieczór recytują gładkie odpowiedzi ze Strażnicy o złym towarzystwie i czystości moralnej. Tak więc, w wielu przypadkach są gorsi niż krytykowani przez nich katolicy, którzy przynajmniej nie udają świętych i wybranych.

To, że na zgromadzeniach można pozostawić w spokoju torebkę na siedzeniu i nikt ci jej nie zwinie, to nie musi być kwestia religii, ale własnych zasad - mały odsetek ludzi tak na bezczelnego zakosiłby komuś cokolwiek. Nie mówiąc już o tym, że wokół jest pełno ludzi, którzy patrzą innym na ręce. To samo tyczy się tego oddawania znalezionych pieniędzy, czym ŚJ tak często się chwalą - masa ludzi zrobiłaby to samo, nie dorabiając do tego religijnej teorii.

Mimo tego wszystkiego świadkowie uważają się za wyjątkowych ludzi, pełnych chrześcijańskiej miłości i innych zbożnych przymiotów. Dlatego chciałabym Was spytać - czy Wy sami odczuliście na sobie tę ich wyjątkowość? Czy Wam też się kiedyś wydawało, że to nadludzie i sam fakt przynależności do tej religii zmienia człowieka w szczere złoto? A co teraz o tym sądzicie?

Z swej strony mogę dodać, że nigdy nie miałam przyjaciół wśród ŚJ z mojego zboru. O wiele więcej miłości i ciepła otrzymałam od ludzi "ze świata" niż od moich rodziców, nie mówiąc już o całkowicie obojętnych mi braci, dla których zawsze już będę "odstępcą".