"PRZEŚLADOWANI" ŚWIADKOWIE JEHOWY

autor: Jan Lewandowski

 

Ulubionym i często stosowanym wobec oponentów argumentem Świadków Jehowy jest stwierdzenie, że są oni bardzo prześladowani przez właściwie cały świat. Z argumentem tym spotykałem się zadziwiająco często, zarówno podczas rozmów ze Świadkami Jehowy (jakie przeprowadzałem również na internetowej grupie dyskusyjnej news:pl.soc.religia ), a także podczas lektur ich publikacji. Argument ten jest eksponowany przez nich z uporem maniaka. Czego ma dowieść taka sofistyka z ich strony? Ano ma dowieść, że to właśnie oni są rzekomo tą "jedyną religią prawdziwą". Argumentują, że to jest właśnie znak rozpoznawczy "prawdziwych chrześcijan". Oczywiście tymi prawdziwymi chrześcijanami są oni. Ich to się dziś właśnie najzawzięciej prześladuje. Prześladowaniami może być i czasem jest dla nich właściwie wszystko, co nie jest bezkrytycznym aktem akceptacji i uwielbienia wobec ich skrajnie egocentrycznej i zapatrzonej w siebie postawy. Potwierdzić to może każdy, kto jest choć trochę spostrzegawczy i miał szerszy i w miarę długi kontakt z tą społecznością  religijną.

Nie tylko np. zabicie, czy pobicie Świadka Jehowy jest prześladowaniem, ale prześladowaniem jest również choćby nawet jakakolwiek najmniejsza próba polemiki z nimi, czy rzeczowej i merytorycznej krytyki gmachu fałszu jaki buduje Towarzystwo Strażnica od lat w swych publikacjach, przez stwarzanie rozmaitych wręcz absurdalnych doktryn, typu śmieszne wyliczenia i urojone daty często dziwacznych wydarzeń (zmartwychwstanie ostatka w 1918, niewidzialne przyjście Jezusa w 1914, i inne abstrakcyjne twory czyjegoś zdziwaczałego umysłu). Ludzie ci nie mogą pojąć, że skrajny infantylizm religijno doktrynalny jaki proponują cywilizowanemu światu, może spotkać się czasem z rzeczową krytyką, wcale nie nastawioną na prześladowania. Takie tłumaczenie tego już jednak nic nie daje, są oni w swoim odczuciu prześladowani i już, czym się wręcz upajają. Zachowania te są o tyle dziwne, że nie spotkałem się nigdy z podobnymi tego typu wręcz chorobliwymi inklinacjami u innych chrześcijan, gdzie np. prześladowany protestant trąbiłby całemu otoczeniu z uporem faryzeusza, że jest prześladowany za wiarę.

Potwierdzić te spostrzeżenia mogą też analizy listy dyskusyjnej news:pl.soc.religia , gdzie często wielu ateistów ubliża wierzącym w Boga (mniejsza o wyznanie). Słowo daję, że nie pamiętam do dziś, aby jakikolwiek wierzący (nawet chrześcijanin) eksponował to (z takim uporem jak robi to Świadek Jehowy). Sprawa jest prosta, osoba, która nie przejdzie na sobie skutków zatruwających umysły brooklyńskiej propagandy, nie ma w sobie zakodowanych takich odruchów. Człowiek przejawiający zdrową, a nie egocentryczną mentalność religijną, potrafi myśleć obiektywnie i wie, że w czasach obecnych, tzn. ekspansjonizmu wojującego laicyzmu (ogólna wrogość wobec refleksji religijnej, co jest 'prezentem' dla tejże po epoce Oświecenia), każde wyznanie w mniejszym lub większym stopniu dotyka coś, co posługując się kryteriami Świadków Jehowy moglibyśmy uznać za 'prześladowania'. Człowiek obiektywny potrafi wszechstronnie spojrzeć na to zjawisko w całym spektrum jego wymiaru, i dostrzegając powszechność tego zjawiska wie, że nie może to być jakikolwiek argument na wyjątkowość jakiejkolwiek społeczności religijnej.  Świadek Jehowy natomiast jest osobą z reguły nie umiejącą patrzeć poza czubek swego nosa. On widzi tylko te prześladowania jakie dotykają jego społeczność religijną. 

Mentalność taka nie jest wypadkową przypadku. Jest częścią większej całości, skutkiem zamknięcia się w obrębie szczelnego duchowo i ciasnego myślowo paradygmatu, w którym nie ma okien na rzeczywistość. W świecie tym, jedynym oknem, które kształtuje pogląd na wszystko jest niekwestionowana wizja Strażnicy. Strażnica, która jest instancyjnie najwyższym moralizatorem, bezapelacyjnym werdyktem w kwestii tego co dobre a co złe, ustala, że wszystkie religie są przeznaczone na zagładę w "bliskim" już przecież Armagedonie. Religie te "z zasady" po prostu "nie mogą" być prawdziwe, a każdy akt prześladowań jaki je dotyka jest już dla Świadka Jehowy (patrzącego na to przez  indoktrynacyjne okno ustalanego przez Strażnicę paradygmatu) swoistą "karą Bożą" za grzechy Babilonu Wielkiego. Teraz już wiemy gdzie tkwi sekret "nie patrzenia poza własny nos". Po prostu, religie te z zasady nie mogą być prawdziwe, więc prześladowania innych religii są dla Świadka Jehowy mało istotne, a w żadnym wypadku nie są dla nich dowodem na jakąkolwiek słuszność tychże religii. Dlaczego takie odruchy się u nich koduje? To oczywiste, za pomocą takiego mechanizmu, ma się zapewnione coś w rodzaju samonapędzającego się socjotechnicznego chwytu, takie swoiste psychologiczne "perpetuum mobile" samoindoktrynacji. Mechanizm ten jest genialny,  pozwala bowiem Strażnicy uzyskiwać wielopłaszczyznowe korzyści i utrzymywać Świadków Jehowy w przekonaniu, że to oni są właśnie wybrani, a przy okazji pozwala żalić się im na własny los.

Wiadomo, że prześladowany może liczyć zawsze na życzliwość społeczeństw. Strażnica jako zręczny socjolog doskonale zdaje sobie sprawę z takich panujących wśród społeczeństw mechanizmów. Taka konstatacja nie jest jedynie czczym gadaniem. Jak wykazały badania instytucji zgłębiających złożone i trudno uchwytne mechanizmy społeczne, poparcie i sympatie społeczne rosną zawsze dla atakowanych publicznie. Tak było w przypadku choćby ostatniej kampanii prezydenckiej w USA, gdzie mieliśmy do czynienia z tzw. kampania negatywną. Jak pamiętamy, sztaby wyborcze kandydatów raz po raz wynajdywały coś tam kompromitującego na rywali z obozów przeciwnych. Wszyscy pamiętamy choćby odkopaną relację na temat wypadku samochodowego jaki Bush jr. spowodował w przeszłości pod wpływem alkoholu. Ale ataki takie nie przynosiły zamierzonego skutku, wręcz odwrotny, popularność atakowanego rosła, odwrotnie do zamierzeń atakujących. Nikt jak widać nie czynił refleksji nad wytykanymi błędami moralnymi kandydatów. Żyjemy w czasach, gdzie nie liczy się już refleksja intelektualno etyczna nad szczerością czyjegoś zachowania (podwójne oblicze i wynikające z tego poważne implikacje w kwestii wiarygodności osoby czy instytucji nikogo już nie obchodzi), a odwołanie się do najprostszych emocji społecznych  przynosi właśnie najlepsze skutki. Ludzie dziś już nie snują wymagających wysiłku refleksji nad jakimś zagadnieniem, a filtrują wszystko przez pryzmat elementarnych i najprostszych odczuć.  Z tego doskonale zdaje sobie sprawę Towarzystwo Strażnica, które te społeczne mechanizmy wykorzystuje do swej działalności religijnej. Wytwarzanie poczucia, ze się jest prześladowanym jest właśnie czymś takim co być może nawet napędza kampanię życzliwego odbioru Świadków Jehowy, zwłaszcza przez zamożne zachodnie społeczeństwa. Wszystko to - zgodnie z powyższym - skutecznie wytrąca broń przeciwnikom kwestionującym etyczną postawę Strażnicy. Stąd na łamach publikacji Strażnicy, często możemy znaleźć wyjątkowo rozwlekłe i szczegółowe opisy prześladowań samych Świadków Jehowy. Nie byłoby w tym może nawet i nic dziwnego, gdyby nie fakt, że manifestacja takich postaw służy Strażnicy do pewnych nieuczciwych zagrań.

Nie negując absolutnie faktu, że ohydne i domagające się z miejsca potępienia prześladowania Świadków Jehowy rzeczywiście mają i miały miejsce, musimy też stwierdzić, że Ciało kierownicze Świadków Jehowy traktuje dość instrumentalnie te prześladowania. Jest to o tyle gorszące, że mamy tu być może nawet do czynienia z czymś w rodzaju szerzej zakrojonej kampanii instrumentalizacji ogólnoludzkiej martyrologii. Dochodzi wręcz do tego, że przywódcy  religijni Świadków Jehowy często zagalopowywują się w przedstawianiu rozmiarów i proporcji tej martyrologii. Użycie przeze mnie w poprzednim zdaniu słowa "proporcji" nie było wcale przypadkowe, a wręcz przeciwnie, pojęcie to jest kluczowe dla naszych dalszych rozważań i niesie ze sobą duży ładunek istotnej treści.

Strażnica bowiem, aby uczynić czymś wyjątkowym cierpienia Świadków Jehowy próbuje to zrobić właśnie przez przyrównywanie tego do prześladowań jakie dotykały inne społeczności religijne, ale czyni to z zachowaniem niewłaściwych proporcji i przy pomocy zachwiania skali porównań. Konkretniej chodzi po prostu o to, że Strażnica stara się jakby pomniejszać i marginalizować zjawisko prześladowań jakie ma miejsce w przypadku innych społeczności religijnych, natomiast prześladowania jakie dotykają ich samych stawia jak gdyby na piedestale, czyniąc z nich główny punkt programu. Gdyby czytać tylko publikacje Świadków Jehowy, to można wręcz odnieść wrażenie (co jest chyba zamierzone i bardzo pożądane przez Strażnicę), że Świadków Jehowy właściwie dotykają dziś największe prześladowania religijne, a przykrości jakie ponoszą oni za swą wiarę, nie mają sobie równych w innych społecznościach religijnych.  W swych publikacjach starają się oni stworzyć obraz siebie jako społeczności będącej wręcz na małej wysepce, osaczonej przez nieprzychylny im świat. Świat ten to zwłaszcza świat zezwierzęconej moralności, która kolaboruje przeciw nim, wszystko to oczywiście czynione pod batutą chrześcijańskiego duchowieństwa (zwłaszcza katolickiego), które rzecz jasna gra pierwsze skrzypce w tym koncercie nienawiści.

Towarzystwo Strażnica przedstawia  Świadków Jehowy jako "liczących tylko na pomoc Jehowy Boga". Świat natomiast atakuje ich przy pomocy mocy piekielnych, i tylko dzięki pomocy Bożej jeszcze ich nie "zmiażdżył". Obraz ten jest w dużym stopniu fałszywy. Niniejszy tekst będzie czymś w rodzaju próby odmitologizowania powyższych tez. Spróbuję ukazać, że martyrologia Świadków Jehowy nie jest ani wyjątkowa na tle prześladowań jakie dotykają inne społeczności religijne, nie jest też tak, że Świadkowie Jehowy jako jedyni spośród religii nie funkcjonują przy pomocy żadnej pomocy ze świata. Okazuje się, że to co u innych religii jest dla nich dowodem kolaboracji tych religii z 'diabelskim światem' (co Świadkowie zwykli określać także pojęciem "duchowej prostytucji"), można z powodzeniem znaleźć u samych Świadków. Wszystkie te tezy postarajmy się teraz ująć w jakieś punkty. A więc do roboty.   

 

 

1) Częściowe zafałszowywanie obrazu swej własnej martyrologii, przez wybiórcze cytowanie nieobiektywnych historyków

 

Tym co przywódcy religijni Świadków Jehowy mają opanowane do perfekcji, jest cytowanie nieobiektywnych historyków, przy przedstawianiu obrazu martyrologii Świadków Jehowy. Strażnica dokonując bardzo selektywnego doboru autorów, często cytuje ignorantów w dziedzinie historii, którzy pod wpływem jakiegoś entuzjazmu i niewiedzy mają wręcz wyidealizowane pojęcie o historii Świadków Jehowy. Strażnica często cytuje ich, choć jak zobaczymy za chwilę, wie, że ich obraz jest niemiarodajny. Tym samym Strażnica daje pośredni dowód, że nie zależy jej na obiektywnym zrelacjonowaniu  historii, a jedynie na wyrobieniu sobie po prostu "dobrej opinii" u czytających, a przede wszystkim pada tu cień podejrzenia, że Strażnica chce wzbudzić u Świadków Jehowy fałszywe poczucie czegoś na miarę "martyrologicznego priorytetu", jeśli chodzi o cierpienia za wiarę podczas II Wojny Światowej.

Jedną z największych "wpadek" jakie Strażnica mogła popełnić, było zacytowanie opinii kompletnie niewiarygodnego holenderskiego historyka Louisa de Jong, którego wypowiedź na temat prześladowań holenderskich Świadków Jehowy w okresie hitlerowskiej okupacji przytacza Strażnica z 1 kwietnia 2000, na str. 25. Czytamy tam: "Represje ze skutkiem śmiertelnym spadły na tylko jedno ugrupowanie religijne, na Świadków Jehowy". Oczywiście jest to kompletna nieprawda. Weźmy chociaż deportacje do obozów śmierci,  jakie dotknęły aż 79% katolików żydowskiego pochodzenia, którzy zostali deportowani za wspólne protesty holenderskich protestantów i katolików z marca 1943 roku, przeciwko polityce Hitlera. Co na nich czekało w obozach zagłady wiadomo, śmierć.  Jest to nie odosobniony fakt prześladowań w Holandii, zresztą powszechnie znany z Historii (por. choćby relację o tym w: Jan Balicki Maria Bogucka, "Historia Holandii", W-wa 1989, str. 398). Ale nie ma o tym nic a  nic w powyższej Strażnicy. Cóż nie pasowałoby to do obrazu jaki Strażnica przedstawia, że represje dotknęły tylko Świadków Jehowy.

Oprócz tego, że Strażnica zdaje się wyrabiać u swych czytelników swoiste poczucie "martyrologicznego priorytetu" Świadków Jehowy, jaki miał mieć miejsce w okresie II Wojny Światowej, zdaje się ona także stwarzać pewne wrażenie istnienia czegoś co można dla odmiany określić "priorytetem niezachwianej postawy", wyjątkowego bohaterstwa  Świadków Jehowy w obliczu prześladowań za wiarę.  

I tak książka Strażnicy, pt. "Świadkowie Jehowy głosiciele Królestwa Bożego", na str. 664 cytuje opinię Christine King. Czytamy tam o prześladowaniach ze strony hitlerowców: "Świadkowie Jehowy rzucili wyzwanie totalitarnej koncepcji nowego społeczeństwa i właśnie to wyzwanie, jak również nieustępliwe obstawanie przy nim, wyraźnie niepokoiło budowniczych nowego ładu. (...) Stare, wypróbowane metody prześladowań - tortury, więzienie, wyszydzanie - nie nawróciły ani jednego Świadka na stronę nazistów, a w gruncie rzeczy godziły rykoszetem w samych ciemięzców."     

Oczywiście cytat ten jest nieobiektywny historycznie i kompletną nieprawdą jest, że represje hitlerowców "nie nawróciły ani jednego Świadka na stronę nazistów". Byli Świadkowie Jehowy, którzy ugięli się pod wpływem presji i poszli na kompromis,  o czym czasem "puszczały farbę" wcześniejsze, już dziś zapomniane publikacje Świadków Jehowy. Dziwne, że Strażnica cytuje takie nieobiektywne opinie, skoro wie o tym jak to naprawdę było. Kilka przykładów z samych publikacji Świadków Jehowy, gdzie sami przyznają, że wcale nie było tak jak czytaliśmy wyżej, że żaden Świadek nie nawrócił się na stronę nazistów.  I tak, zapomniana już dziś publikacja Strażnicy pt. "Działalność Świadków Jehowy w Niemczech, w czasach nowożytnych" (por. Przebudźcie się! z 8 września 1989, str. 14, 16 przypisy) podaje nam dużo ciekawych danych w tym temacie. Jednym ze Świadków jaki poszedł na kompromis współpracy z hitlerowcami, był niejaki brat Martens. Powyższa publikacja podaje na str. 49 taką oto relację na ten temat:

 "Niektórzy spośród wtrąconych do obozów za bezkompromisową postawę później dopuścili do tego, że ich pragnienie "przeżycia" stało się silniejsze niż miłość do Jehowy i braci. (....) W obozie w Wewelsburgu znalazł się w takiej sytuacji brat Martens. Początkowo powierzono mu nadzór  nad 250 badaczami Pisma Świętego. Starał się pilnie, żeby w oczach SS uchodzić za dobrego "starszego obozowego". Z biegiem czasu sprowadzono do obozu wielu więźniów politycznych i innych. Martens nie chciał stracić swego stanowiska, starał się więc reprezentować interesy SS i stosować ich metody. Nie trwało [to] długo, a Martens zabronił braciom wspólnego omawiania tekstu dziennego i wspólnej modlitwy. Potem zaczął rewidować więźniów i bił wężem gumowym tych, u których znalazł karteczkę z tekstem dziennym. Pewnego ranka, gdy kilku braci wspólnie się modliło, skoczył między nich, przerwał im i krzyczał: "Nie znacie przepisów obozowych? Czy z powodu was mam mieć nieprzyjemności?" W ten sposób wielu wiernych braci doznało krzywdy od tych bardzo nielicznych, którzy stracili z oczu cel."  

 

Ta sama publikacja dalej (str. 50) podaje relacje o tych Świadkach Jehowy, którzy podpisali oświadczenie o wyrzeczeniu się wiary:

 "W obozach koncentracyjnych najbardziej szykanowano Świadków Jehowy. Sądzono, że w ten sposób zmusi się ich do podpisania wyrzeczenia. Wielokrotnie pytano nas, czy to podpiszemy. Niektórzy podpisali, ale w większości wypadków musieli czekać na zwolnienie przeszło rok. W ciągu tego czasu SS często szydziło z nich publicznie, nazywając ich obłudnikami i tchórzami, a przed opuszczeniem obozu często zmuszano ich do wykonania 'rundy honorowej' wokół swoich braci." "Sporą liczbę braci, którzy podpisali deklaracje, zaciągnięto do wojska i wysłano na front, gdzie większość zginęła".

Natomiast na stronie 51 powyższej publikacji czytamy relację wspomnieniową jednego ze Świadków Jehowy, który oczekując na przesłuchanie usłyszał ciekawe rzeczy od jednego z gestapowców, gdy sam był zdziwiony skąd hitlerowcy znają tyle poufnych szczegółów na temat Świadków Jehowy. Wspomina on: "Gdy pewnego razu czekaliśmy na korytarzu ten sam gestapowiec wspominał mi, że nie łatwo rozpracowaliby naszą działalność, gdyby nie 'wtyczki' w naszych szeregach. Niestety nie mogłem zaprzeczyć. (...)". 

 

Podobnie mieliśmy w Polsce. "Rocznik Świadków Jehowy 1994" podaje: "Z aresztowanych próbowano brutalnie wymusić podanie adresów i nazwisk innych braci lub sióstr. Kto nie chciał być zdrajcą albo nie podpisał oświadczenia o wyrzeczeniu się wiary, był wtrącany do obozu koncentracyjnego. Tylko nieliczni się złamali i poszli na kompromis"  (str. 202). Niemieckim Świadkiem Jehowy jaki zdradził i został hitlerowcem, był niejaki Hans Muller. Powyższa broszura "Działalność...." podaje tak na ten temat: "Jak donosi Julius Riffel, w latach 1937/38 "odwiedził Betel w Bernie brat Hans Muller z Drezna i chciał tą droga nawiązać kontakt z braćmi w Niemczech, rzekomo 'w celu odbudowania organizacji podziemnej po masowych aresztowaniach braci'. "Oczywiście wraz z kilkoma innymi braćmi wyraziłem gotowość współpracy. Niestety nie wiedzieliśmy wówczas, że Muller już wtedy współpracował z Gestapo w Niemczech" (str. 50). Maria Hombach, Świadek Jehowy, wspomina pewnego dnia swe spotkanie na Gestapo z Mullerem, jakie miało być konfrontacją: "Następnie stanęłam twarzą w twarz z wysokim tęgim mężczyzną w mundurze wojskowym: był to Muller, zdrajca, którego niegdyś spotkałam przed kościołem. Opuściłam pokój bez słowa, Gestapo nic się ode mnie nie dowiedziało" (Strażnica, 1 maja 1989, str. 12). Był to jak wspomina pani Hombach, "trzeci zdrajca z naszych szeregów" w Dreźnie (j.w.). Pamiętajmy cały czas, że powyższa Christine King podawała, że metody Gestapo - "nie nawróciły ani jednego Świadka na stronę nazistów." Dziwne, że Brooklyn wiedząc jak się sprawy mają, pozwala sobie jednocześnie na cytowanie takich niewiarygodnych historycznie wyidealizowanych opinii, przy relacjonowaniu dziejów hitlerowskiej martyrologii Świadków.

Ciekawą relację wspomnieniową jednego ze Świadków Jehowy podaje również "Przebudźcie się!" z 22 lutego 1998 roku. Niejaki Horst Henschel wspomina: "Przed chrztem wystąpiłem z Hitlerjugend. W szkole nauczyciele codziennie wymagali od nas wypowiadania pozdrowienia hitlerowskiego, a ponieważ nie chciałem tego robić, za karę mnie bili. Mimo to cieszyłem się, że dzięki zachętom rodziców pozostawałem wierny. Zdarzało się jednak, że z powodu kary fizycznej lub z lęku przed nią mówiłem "Heil Hitler". Wtedy wracałem do domu z płaczem, a rodzice modlili się ze mną, abym następnym razem zdołał odważnie odeprzeć ataki wroga. ...Zaledwie kilka miesięcy przed zakończeniem wojny w maju 1945 roku dobrowolnie wziąłem udział w kilku spotkaniach Hitlerjugend.(...) Zaraz po wojnie (...) odzyskałem równowagę duchową" (str. 13 - 14).  Z kolei Rudolf Graichen, niemiecki Świadek Jehowy doby hitlerowskiej okupacji wspomina: "A co z moim ojcem? Wrócił do domu, ale niestety należał do bardzo nielicznego grona Świadków, którzy podpisali osławiony dokument o wyrzeczeniu się wiary" (Strażnica, 1 sierpnia 1997, str. 23).

 

 

 

 

2) Częściowe zafałszowanie obrazu martyrologii wiernych innych Kościołów, w celu próby osiągnięcia wrażenia, jakoby istniał wśród Świadków Jehowy swego rodzaju "prymat męczeństwa" w czasie II wojny Światowej.

 

Przywódcy religijni Świadków Jehowy posuwają się także do innych swego rodzaju chwytów propagandowych. Przykładem tego może być choćby ich zwodnicza próba naświetlania męczeństwa Świadków Jehowy przez pryzmat jakiejś wyjątkowości na tle tego co doświadczali chrześcijanie innych wyznań. Odnieść takie wrażenie może każdy kto przeczytał choćby ich książkę pt. "Wspaniały finał Objawienia bliski" (wydane w 1988 roku, po polsku w 1993).  Znajdujemy tam coś w rodzaju jakby zatrważającego ignorowania martyrologii, jaka dotknęła inne wyznania podczas II Wojny Światowej, wręcz pomniejszanie jej znaczenia, na korzyść cierpień jakich doświadczali w tym czasie sami Świadkowie Jehowy. Obraz jaki się tam przedstawia jest jednak mocno wyidealizowany.  Za najlepszy przykład tego, niech posłuży takie jedno znamienne zdanie jakie znajdujemy w tej książce na stronie 238, w akapicie 8:

 

"... papież Pius XII ani słowem nie zganił ludobójstwa dokonywanego na Żydach ani okrutnych prześladowań Świadków Jehowy i innych ludzi. Na ironię zakrawa fakt, że podczas wizyty w Niemczech w maju 1987 roku, papież Jan Paweł II wysławiał antynazistowską postawę jednego uczciwego księdza."

 

W tym samym akapicie czytamy ciut wcześniej:

 

"Wprawdzie garstka księży i zakonnic zaprotestowała przeciw okrucieństwom Hitlera - i ucierpiała z tego powodu - ale zarówno Watykan, jak i cały Kościół katolicki z armią swych duchownych udzielali czynnego lub milczącego poparcia reżimowi nazistowskiemu."

 

Po przeczytaniu tego akapitu trudno nie odnieść wrażenia, ze Strażnica pomniejsza jak może cierpienia wierzących innych wyznań, jakie ponieśli z rąk hitlerowskiego reżimu. Wszystko to po to, aby pokazać, że te cierpienia "tysięcy" Świadków Jehowy to było dopiero wydarzenie.

 

A jak było naprawdę?

 

Trudno w książce "Wspaniały finał Objawienia bliski" znaleźć coś, co obiektywnie relacjonuje faktyczny stan rzeczy i liczbowy bilans ofiar członków innych wyznań. Poza pełnymi emocji atakami na Watykan, tekstami operującymi ogólnikami i raczej odwołującymi się tylko i wyłącznie do emocji czytelnika, próżno szukać w tej książce obiektywizmu historycznego, wszechstronnie naświetlającego obraz sprawy. Zrobię więc to ja teraz, w oparciu o udokumentowane dane. Jako, że Strażnica postawiła tezę, że  tylko "garstka" duchowieństwa protestowała przeciw Hitlerowi, i "cały Kościół katolicki z armią swych duchownych udzielali czynnego lub milczącego poparcia reżimowi nazistowskiemu", to więc wypadałoby jakoś się do tego odnieść. Musimy to zrobić, bowiem na bazie nieobiektywnego podejścia do tej kwestii przez Strażnicę, ukaże nam się tym pełniej przesadny obraz, jaki Strażnica kreuje na temat prześladowań samych Świadków Jehowy. Rozumiemy rzecz jasna, że przez fałszywe odniesienia i porównania, obraz sprawy wygląda różnie. Gdy napisze się zdawkowo bez podania konkretnych liczb (jak to robi celowo Strażnica), że innych zginęła tylko "garstka", a nas "tysiące", to wtedy obraz sprawy wygląda dla Świadków Jehowy korzystnie. Jedna z ich publikacji podaje: "W samych tylko chrześcijańskich Niemczech zamęczono podczas II wojny światowej tysiące prawdziwych sług Bożych" (Strażnica, rok XCI, nr 15, str. 21, por. Strażnica, 1 listopada 1991, str. 12 przypis; Przebudźcie się! 22 sierpnia 1997, str. 26). Ang. Strażnica z 1 grudnia 1954 roku też mówiła  o "tysiącach zapędzonych do obozów koncentracyjnych. Niezliczona liczba z nich zmarła....." (str. 725).   Sprawa jest jasna:   Nas ginęły tysiące, a ich jakaś tam "garstka". Widzimy ten chwyt socjotechniczny mający na celu powiększenie znaczenia własnej martyrologii, co dokonuje się za pomocą pomniejszania znaczenia cierpienia innych. Rzadko się jednak w publikacjach Świadków Jehowy wspomina, że "w skali ogromnej społeczności Oświęcimia badacze pisma świętego [Świadkowie Jehowy] stanowili maleńką, niepozorną grupkę" (Przebudźcie się! z 8 września 1989, str. 14-15). 

 

Z powodu reżimu Hitlera ucierpiała tylko "garstka" duchownych?

 

Przyjrzyjmy się teraz tej wzmiankowanej przez Strażnicę "garstce". Ograniczę się tylko i wyłącznie do danych z dwóch krajów (z Polski i Niemiec). I tak, katolicy stanowili w czasach Hitlera jedną trzecią ludności Niemiec. O Ogiermann podaje w książce pt. "Do ostatniego tchu. Proces Bernarda Lichtenberga, proboszcza katedry św. Jadwigi w Berlinie" (Paris 1983, str. 181), że na około 4000 ocenia się liczbę zamordowanych kapłanów z Niemiec, Austrii, i ziem okupowanych przez Niemcy. W Dachau zginęło 1000 duchownych. Jeśli chodzi o polskie duchowieństwo, to szczegółowe dane podaje C Madajczyk (w:  Polityka III Rzeszy w okupowanej Polsce, Warszawa 1970, t. 2, str. 212).   Z danych tych wynika, że podczas II Wojny Światowej, na ziemiach polskich, z powodu reżimu hitlerowskiego  zginęło około 2000 duchownych. Proste zsumowanie tej "garstki" z już tylko tych dwóch krajów (cały czas przypominam, że moje liczenie nie obejmuje  zamordowanych duchownych z wielu innych krajów okupowanych przez Niemcy) daje liczbę już około 6000 ofiar.

A ilu Świadków Jehowy zginęło w Holocauście?

Trudno to jednoznacznie określić, bowiem Strażnica niejednoznacznie się w tej kwestii wypowiada i istnieje możliwość pomyłki. Ale pewne przybliżone dane można uzyskać.  Ogółem przyjmuje się, że prześladowania dotknęły ok. 30 000 Świadków Jehowy (Przebudźcie się! 8 maja 1993, str. 31). "Prześladowania" to dość ogólnikowe sformułowanie. Jedna z ich publikacji podaje bardziej szczegółowe dane. Znajdujemy tam  takie oto słowa o ofiarach śmiertelnych  z powodu reżimu Hitlera wśród Świadków Jehowy: "Jak wyglądała ich sytuacja pod koniec II wojny Światowej? Jakieś 2000 Świadków zmarło w więzieniach, z czego przeszło 250 stracono"  (Strażnica, 15 marca 2001, str. 9). Książka Wspaniały finał....., również  podaje liczbę ofiar większą od tysiąca, i zawyża ją do liczby 2 tysięcy, pisząc, że "w hitlerowskich Niemczech"  "Mniej więcej połowę Świadków Jehowy (przeważnie mężczyzn) wysłano do obozów koncentracyjnych, z czego tysiąc stracono, a tysiąc innych zmarło w latach 1933 - 1945"  (str. 39, tabela, por. Strażnica, 1 V 1998 r str. 11, par. 18). Strażnica  z 1 lipca 1979 roku, na str. 7 podawała nieco inaczej na temat tych prześladowań w hitlerowskich Niemczech w latach 1933 - 45 pisząc, że 2 tysiące świadków zamknięto w obozach koncentracyjnych, a jeśli chodzi o ofiary, to "Ogółem 635 świadków zginęło w zakładach karnych, przy czym na 203 wykonano wyroki śmierci" (por. Strażnica, rok CI, nr 16, str. 2, Działalność Świadków Jehowy w Niemczech w czasach nowożytnych, str. 52). Z tego wynika, że pod panowaniem Hitlera męczeńską i nagłą śmiercią zginęło 838 Świadków Jehowy, czyli mniej niż tysiąc ! Reszta jak się wydaje zmarła w więzieniach, przy czym nie musiała to być śmierć męczeńska, mogły te osoby umrzeć z innych przyczyn. Przy najostrożniejszych szacunkach wychodzi więc, że liczba męczenników za wiarę wśród Świadków Jehowy, nie przekracza nawet tysiąca, lub tysiąc jest to liczba jaką możemy przyjąć w przybliżeniu. Przy szacunkach nawet skrajnie zawyżonych na korzyść Świadków Jehowy możemy mówić najwyżej o 2000 -2500 ofiar. Nadal jest to trzy razy mniej od liczby duchownych zamordowanych przez reżim Hitlera, jaką to liczbą podałem wyżej.

 

Czy jest to liczba sześciokrotnie mniejsza, czy trzykrotnie mniejsza, to jakby nie patrzył wychodzi na to, że i tak jest to liczba kilkakrotnie mniejsza. W tym świetle, powyższa pisanina Strażnicy trywializująca "garstkę" zamordowanych duchownych, na korzyść rzekomych "tysięcy" zamordowanych przez Hitlera Świadków Jehowy, wydaje się być niczym innym jak tylko celowo dokonanym niemiarodajnym porównaniem w dziedzinie martyrologii. Pozostawiam tą kwestię bez komentarza.

 

 

3) Częściowo fałszywe przedstawianie przez Strażnicę postawy Kościołów chrześcijańskich podczas II Wojny Światowej, w celu zminimalizowania i być może chęci zbagatelizowania skali tragedii jaka dotknęła inne wyznania (oskarżenia o kolaborację z prześladowcami). 

 

"Kościół katolicki z armią swych duchownych udzielali czynnego lub milczącego poparcia reżimowi nazistowskiemu"

Z tą tezą z książki "Wspaniały finał...." (str. 238) również należy podjąć chociaż parę słów polemiki. Ukażę, jak Strażnica uprawia "historię" przy pomocy przemilczeń, niedomówień, fałszów, itd. Za tło tego mojego ukazywania dezobiektywizmu Strażnicy niech posłuży temat roli Piusa XII wobec Holocaustu. Temat ten jest skrajnie zniekształcany w  publikacjach Świadków Jehowy i aż się prosi aby ten przykład wykorzystać do ukazania jak nieobiektywnie podchodzą oni do pewnych zagadnień historycznych, nie informując o wszystkich okolicznościach sprawy. Niektórzy próbowali to zagadnienie już podejmować (Grzegorz Fels) ale myślę, że mimo to powinno być ono wciąż pogłębiane i  rozwijane. To właśnie jest próba dopowiedzenia paru rzeczy na ten temat. O ile wciąż nie jest w pełni jednoznacznie wyjaśniona rola Piusa XII jaką  odegrał wobec reżimu Hitlera, to jednak wiadomo, że nie taki diabeł straszny jak go Strażnica maluje. Gdybyśmy słuchali się tylko Strażnicy, to wychodzi na to, że Kościół udzielając czynnego i milczącego poparcia reżimowi nazistowskiemu, wydawał sobie jednocześnie 14 marca 1937 roku encyklikę "Mit brennender Sorge", gdzie (zdaniem Strażnicy pewnie dla żartu) potępiał nazizm i prześladowania Kościoła w Niemczech. Encyklikę tę odczytano w 11500 katolickich parafiach Rzeszy. Goebbels tak się do tego faktu odniósł: "Teraz księża będą musieli poznać nasz porządek i nasza nieustępliwość" (cyt. za V Messori, Czarne karty Kościoła, Katowice 1998, str. 143). O tym oczywiście nie przeczytamy w książce Świadków Jehowy. Nie przeczytamy też, że naziści niemieccy  protestowali, gdy później Pius XII został wybrany papieżem. Potwierdziło to niemieckie "Berliner Morgenpost" z 4 marca 1939 r., stwierdzające, że wybór kard. Pacelliego "nie jest dobrze postrzegany w Niemczech".

Książka Wspaniały finał...., pisze też o tym, jakoby Kościół katolicki od momentu podpisania traktatów laterańskich z Mussolinim (11 II 1929 r.) miał z nim wciąż potem cichy sojusz, bo nawet napad Włoch na Abisynię 6 lat później nie spowodował reakcji potępienia tego wydarzenia ze strony Kościoła (str. 262, par. 14). Sugeruje to, że Kościół katolicki i barbarzyński rząd włoski żyli we wspaniałej zgodzie od roku 1929. Jest to półprawda i typowe okaleczenie historii przez Strażnicę. Jak bowiem wytłumaczyć to, że Kościół katolicki żył w sielankowej zgodzie z rządem włoskim, skoro niecałe 2 lata po podpisaniu traktatów laterańskich, w Rzymie miały miejsce antykatolickie wystąpienia ze strony faszystów włoskich? Pisało o tym z radością ówczesne czasopismo Świadków Złoty Wiek (nr 152 z 1931 roku, str. 292), które zachwycało się Mussolinim  ("wielki Włoch" - ich dosłowne stwierdzenie) oraz  opisywało szczegółowo  akcje  palenia przez włoskich faszystów katolickich czasopism, i ich manifestacje: "meble wylatywały przez okna katolickich stowarzyszeń na ulice i obłoki dymu i ognia wznosiły się w górę ku niebu" (cyt. za Grzegorz Fels, Świadkowie Jehowy bez retuszu, str. 55, 56). Oczywiście o tym powyższa książka Świadków już nie wspomni, bo wyszłoby na jaw, że również dla Strażnicy Mussolini był wtedy "wielki". Wyszłoby również na jaw to, że książka Świadków przekręca historię, bo  "flirt religii z polityką"  - jak tam piszą - nie był wcale  taki bezgraniczny. Inną nieuczciwością są wysuwane przez nich zarzuty o to, że Kościół katolicki popierał zbrodnie Hitlera przez fakt zaistnienia  umowy konkordatowej między Hitlerem a Watykanem w roku 1933 (Wspaniały finał....., str. 237, par. 7).

Po pierwsze nie było w  tym nic złego choćby dlatego, że w 1933 roku, gdy Hitler doszedł do władzy "Jego rząd nie ujawniał od razu swych zbrodniczych i radykalnych celów"  jak pisze czasopismo Świadków Jehowy Przebudźcie się ! z  8 lipca 1998 r str. 11. Po drugie  publicystyka Strażnicy tendencyjnie przemilcza, że Hitler zagroził Watykanowi, iż jeśli nie podpisze konkordatu, to ten zamknie wszystkie szkoły parafialne. Książka "Wspaniały finał...." nigdzie nie wspomina, że konkordat ten był w pewnym stopniu więc efektem wymuszenia. Nie wspomni, bo wtedy oczywiście wyszłoby na jaw, że "flirt religii z polityką" nie był aż tak wielki, jak chcieliby to oni przedstawić.  Nie było również nic specjalnie zbrodniczo  złego w tym, jak podaje Wspaniały finał..., (j.w.), że Watykan  dawał "wyraz zainteresowaniu ......rosnącą potęgą narodowego socjalizmu" choćby dlatego, że jak przekonuje powyższe Przebudźcie się ! (str. j.w.) wtedy, w 1933 również "niemieccy Świadkowie wraz z milionami swych rodaków uważali, iż Partia Narodowosocjalistyczna ma prawowity mandat do sprawowania rządów."  Książka "Wspaniały finał...." podaje też: "Mówiliśmy już o niecnym flircie religii z polityką, który  w Niemczech wyniósł do władzy Hitlera" (str. 262).  

Opiszmy więc jak pięknie rozwijał się ten flirt, który go wyniósł do władzy. W roku 1935 w ramach tego flirtu zlikwidowano katolicką modlitwę w szkołach. Następnie szerzyły się represje (patrz wyżej). Zakazano bić w dzwony Kościelne. W wielu miejscowościach siłą usuwano krzyż ze szkół. W czasie wojny zlikwidowano cała prasę katolicką w Niemczech (por. W Kulbat, Kościół a wyzwania demokracji, Warszawa 1996, str. 122). W ramach flirtu religii z polityką, młodzież z Hitlerjugend  śpiewała podczas zlotu Norymberskiego w 1934 roku: "Żaden podły ksiądz nie wydrze z nas uczucia, że jesteśmy dziećmi Hitlera. Czcimy nie Chrystusa, lecz Horsta Wessela. Precz z kadzidłami i wodą święconą" (W Kulbat, j.w.).   O tym już nie przeczytamy w książce Świadków Jehowy.  

Przeczytamy natomiast, że "schroniony w cichych komnatach Watykanu, papież Pius XII ani słowem nie zganił ludobójstwa dokonywanego na Żydach...." i innych ludziach. Oczywiście to, że "ani słowem" nie zganił jest już czystym łgarstwem.  "Ani słowem" to raczej ta książka nie wspomni na przykład słów premier Izraela Goldy Meir, która tak oto stwierdziła w kondolencjach przesłanych do Watykanu, tuż po śmierci Piusa XII: "Kiedy straszliwe męczeństwo stało się udziałem naszego narodu, Papież wznosił głos w obronie ofiar". Podobnie wypowiedział się Żyd  dr Joseph Natan, 7 września 1945 roku. Strażnica nie napisze, że ten sam papież w 1940 roku wypowiedział takie oto zdanie do włoskiego ambasadora przy Stolicy apostolskiej: "musielibyśmy wołać płomiennymi słowami przeciwko bestialstwom, których dokonuje się w Polsce". Spytano więc czemu nie wołał? Odpowiedział:  "świadomość, iż moglibyśmy pogorszyć los tych nieszczęśliwych, wstrzymuje nas od tego, byśmy mówili jeszcze ostrzej" (M Banaszak, Historia Kościoła katolickiego, t. 4, str. 40). W pełni potwierdza to wypowiedź jednego z Żydów, który tak się wypowiedział: "Nikt z nas nie pragnął, aby Papież wypowiadał się otwarcie. Wszyscy byliśmy zbiegami i nie chcieliśmy, aby na nas zwrócono uwagę. Gestapo tylko by zwiększyło i zintensyfikowało swoje śledztwo (...). Dużo lepiej dla nas, iż Papież milczał. Wszyscy tak uważaliśmy i dziś uważamy tak samo" (P. E. Lapide, The Last Three Popes and the Jews, London 1967, str. 263).

O tych uwarunkowaniach Strażnica już nie wspomni ani słowem, interpretując fakty w całkowitym oderwaniu od specyficznych i nietypowych dla wojny realiów historycznych, wyrywając je z tegoż  właśnie kontekstu historycznego. Ciekawe, czy Hitler zwinąłby swój interes, gdyby jakiś biskup Rzymu wzywał do tego? Jak naziści słuchali się poleceń Watykanu ukazuje przykład biskupa Hlonda, który wzywał z Watykanu polskie społeczeństwo do jednoczenia się wokół księży. Skończyło się to takim oto "posłuszeństwem" hitlerowców wobec Watykanu: zwiększono represje wobec katolików w Polsce (M Banaszak, j.w.). Podobny obraz maluje się, gdy przyjrzymy się wypowiedzi kard. Sapiehy, polskiego duchownego, która pochodzi z października  1942 roku: "Nie jesteśmy w stanie publicznie przekazywać treści listów Waszej Świątobliwości naszym wiernym, gdyż to by tylko zwiększyło prześladowania. W każdym razie, już cierpimy z powodu tajnych kontaktów ze Stolicą Apostolską." 

Zamiast więc bezcelowo i szkodliwie gadać, mieląc jęzorem (jak chciałaby Strażnica), po prostu w Watykanie działano. Przeczytajmy co pisze jeden z historyków w dzienniku Rzeczpospolita: "W krajach okupowanych Hitler nie tolerował żadnych przedstawicieli Watykanu. Interwencyjno-pomocowa waga nuncjusza berlińskiego była niemalże równa zeru. Skuteczniejsze okazały się nuncjatury słowacka, chorwacka, rumuńska, a zwłaszcza węgierska i włoska. Każda z nich uratowała od śmierci od kilku do kilkudziesięciu tysięcy ludzi, najczęściej Żydów" "Już w listopadzie 1938 roku - czyli jeszcze za Piusa XI - natychmiast po wprowadzeniu w Niemczech ostrych sankcji antyżydowskich Watykan przez nuncjuszy sondował możliwości zorganizowania masowej emigracji niemieckich Żydów do Ameryki Łacińskiej. Idea ta wzbudziła zgrozę w liberalnej Europie; w warunkach pokojowych brzmiała niemal antysemicko. Sprawa wykorzystania kilku tysięcy wiz latynoskich ślimaczyła się. Dwa lata później dla tysięcy Żydów zachodnioeuropejskich (biednymi i ciemnymi Żydami ze wschodu światowa opinia publiczna przejmowała się znacznie mniej) było już za późno: podległe Hitlerowi władze lokalne nie dawały im zgody na wyjazd. Zaczęło się wypraszanie indywidualnych zezwoleń. Pierwsze, udokumentowane w archiwach watykańskich, dotyczy Żyda polskiego, lwowiaka, aresztowanego w Generalnej Guberni i występującego w dokumentach pod inicjałami "A. Th." Interwencja papieska rozpoczęła się 24 kwietnia 1940 roku. Poprzez berlińskiego biskupa Preysinga, watykańskiego sekretarza stanu - kardynała Maglione i nuncjusza papieskiego w Rio de Janeiro, sprawę udało się załatwić 17 marca 1941 r. Wyjazd A. Th. do Brazylii nie nastąpił. 25 kwietnia 1941 roku Watykan został poinformowany, że "A. Th. zmarł w obozie koncentracyjnym". W archiwach następują sprawy kolejne: 156 Żydów holenderskich, 123 belgijskich... Niektóre udało się doprowadzić do upragnionego skutku" (Bohdan Cywiński, Rzeczpospolita, 17 marca 2001)

Nie wypada tu też pominąć innego bardzo ważnego dla tych rozważań świadectwa historycznego, jakim będzie relacja Eugenio Zolli. Zolli był naczelnym rabinem Rzymu w czasie II Wojny Światowej, tak więc nikt inny nie powinien umieć lepiej zrelacjonować stosunku jaki miał papież i Watykan wobec trudnej sytuacji Żydów podczas okupacji Rzymu przez nazistów. Zolli opisał swe przeżycia z czasu niemieckiej okupacji w pamiętniku, który wydano potem w formie książki. Książkę tę wydano także po polsku (tytuł wersji polskiej Przed świtem, wyd. Fronda, Warszawa Katowice, 1999). Zacytujmy parę istotnych świadectw z tej książki, odnośnie tego jaką rolę odegrał Watykanu wobec Żydów podczas nazistowskiej okupacji Rzymu. Zolli wspomina: "Ojciec Święty napisał osobiście  list do biskupów, nakazując im usunięcie ogrodzeń otaczających klasztory, aby miejsca te mogły stać się schronieniem dla Żydów. Znam jeden klasztor, w którym siostry spały w piwnicy, oddając łóżka żydowskim uchodźcom" (str. 167-168). W innym miejscu Zolli wspomina jak Watykan zorganizował mu 20 kilogramów złota, ponieważ naziści zażądali od rabina okupu w złocie złocie za życie rzymskich Żydów. Zolli miał nazistom dać 50 kilogramów złota okupu, ale udało mu się zebrać tylko ok. 35 kilo. Zwrócił się więc potajemnie do papieża. Zolli tak to opisuje: "O siódmej następnego ranka dr Pierantoni przyszedł do mojego pokoju. Gminie udało się zebrać tylko około trzydziestu pięciu kilogramów złota.  Zapytał, czy nie udałbym się do Watykanu, aby spróbować uzyskać pożyczkę w postaci piętnastu kilogramów złota? "Już idę" - odpowiedziałem" (str. 188).  Zolli udał się więc do Watykanu. Oddajmy mu znów głos: "Powiedziałem: "Nowy Testament nie odrzuca Starego. Proszę mi pomóc. ... Zarówno skarbnik jak i prałat byli wzruszeni. Skarbnik zniknął i wrócił po kilku minutach. Poszedł do Ojca Świętego. "Wróćcie zaraz przed pierwszą. Biura będą puste, lecz dwóch lub trzech pracowników zaczeka na was, aby wręczyć wam paczkę" (str. 189). W tej samej książce Zolli pisze: "Watykan wydał do tej pory miliony na pomoc uciekającym Żydom, pomagając w dotarciu do bezpiecznego miejsca" (str. 189).

 Historyk żydowski Emil Pinchas w swej wyżej już przeze mnie cytowanej książce pt. Three Popes and the Jews (Trzej Papieże i Żydzi) ocenia to tak oto: "Pius XII, Stolica Apostolska, Nuncjusze i cały Kościół ocalili od pewnej śmierci w czasie wojny 700 tys. do 800 tys. Żydów" (str. 212). Lapide podaje tą liczbę za Instytutem Pamięci Holokaustu Yad Vashem w Izraelu. 

Ciekawe, że Strażnica zna dorobek tego historyka, bo powołuje się czasem na niego nawet w swych publikacjach (por. ang. Strażnicę z 15 sierpnia 1986, str. 19, też ang. Przebudźcie się! z 22 VI 1991, str. 13), ale w wypadku jego powyższych konkluzji na temat Piusa XII "zapomnieli" już o dorobku tego historyka. Faktu pomocy przez Watykan Żydom podczas II Wojny Swiatowej nie odważyli się zanegować nawet przeciwnicy tegoż Watykanu. Taki choćby John Cornwell, autor książki "Papież Hitlera. Tajemnicza historia Piusa XII" (Da Capo, Warszawa 2000, w przekładzie Andrzeja Grabowskiego), pisze o wdzięczności Żydów, jaką okazali oni papieżowi tuz po II Wojnie Światowej. Cała ta wdzięczność, jak pisze Cornwell, za uratowanie przez niego "setek tysięcy" z Holocaustu (por. Cornwell, j.w, str. 382). Strażnica przemilczała więc nawet to, czego nie próbowali przemilczeć nawet najzacieklejsi przeciwnicy Piusa XII. Zrozumiałe, że nie pasowałoby to do tezy Strażnicy, że "zwierzchnicy Kościoła katolickiego udzielili pełnego poparcia hitlerowskiej machinie wojennej" (Przebudźcie się! z 8 września 1995, str. 13). Nie pasowałoby to także do innej Strażnicowej tezy, która głosi że "Watykan jest współodpowiedzialny za śmierć 6 milionów Żydów, którzy padli ofiarą nazistowskich pogromów" ("Wspaniały finał....", str. 271).

O tym wszystkim już Strażnica nie powie. Mówi o "milczącym poparciu" i kolaboracji biskupów z nazistami, ale nie wspomina choćby, że ktoś taki jak kard. Innitzer z Austrii, udzielający Hitlerowi poparcia musiał stawić się przed papieżem i odwoływać co powiedział w 1938 roku. Kiedy się pisze o historii jakiegokolwiek Kościoła, czy religii, trzeba wzmiankować zarówno dobre jak i złe strony tejże. Kościół katolicki ma czarne karty w swej historii (nad czym ubolewam), ma też jednak strony jasne. Strażnica woli pisać jednak  tylko o tych pierwszych (w rozliczaniu innych z błędów są wyjątkowo dobrzy), zatem jest nieobiektywna co mam nadzieje ukazało się po powyższym obustronnym (w miarę mych możliwości) przeglądzie historii (w przeciwieństwie do Strażnicy, która ukazuje zawsze tylko obraz jednostronny, a tym samym niepełny). Zatem zgodnie z postulatem Świadków Jehowy z ich broszury, który brzmi: "[Świadkowie Jehowy] starają się postępować z ludźmi tak, jak chcieliby, żeby z nimi postępowano (Mateusza 7:12) ("Świadkowie Jehowy w XX wieku", str. 21), postępujmy z opisem ich historii identycznie jak oni to robią wobec innych religii, czy instytucji życia publicznego (w swych publikacjach atakują nie tylko religie ale tez instytucje - np. ONZ). Przebudźcie się! z 8 listopada 1994 choć mówi o haniebnym czynie Innitzera (str. 9, 10), to informacji o naganie jaką Innitzer dostał za ten czyn próżno w ich publikacji już szukać. Oto "obiektywizm" publikacji Świadków Jehowy i "pełne" informowanie o historii. Nie mówi się też, że garstka biskupów niemieckich popierających Hitlera była odosobniona w swym działaniu. Jakie było stanowisko episkopatu niemieckiego, pokazuje list pasterski tego episkopatu z marca 1942, który był publicznym oporem wobec Hitlera (tzw. List pasterski Fulda). Niektórzy biskupi niemieccy byli nawoływani wieloma upomnieniami z Watykanu, to jednak mimo to prowadzili politykę biernego nieposłuszeństwa. Strażnica mówi o ich kolaboracji (często publikuje zdjęcia gdzie biskupi ci w geście hitlerowskim podnosili dłonie - por. okładka Przebudźcie się! z 8 listopada 1994), ale nie wspomina już, że byli oni potępiani przez Watykan za to nieposłuszeństwo. Na tym przykładzie pokrótce przedstawiłem, jak jednostronne i skrajnie tendencyjne są publikacje Świadków Jehowy w relacjonowaniu faktów, wybiórczo publikując tylko to co im wygodne i absolutnie przemilczając całość wraz z tym co im nie pasuje. Jest to pisanie pod pewną z góry założoną tezę. Oto brooklyński obiektywizm. Wedle Strażnicy świat jest czarno biały, ale świat jest szary nie czarno-biały.

 

4) Przesada Strażnicy w relacjonowaniu skali własnych prześladowań, odnośnie okresu powojennego.

 

Dobrym przykładem nieobiektywnego relacjonowania przez Świadków rozmiaru i skali ich prześladowań jest sprawa tzw. Apelu sztokholmskiego.  Jak podawała kiedyś za jedną z gazet ich broszura pt. Nowożytna historia Świadków Jehowy w Polsce, w  roku 1950 rzekomo aż 19 000 Świadków Jehowy miało nie podpisać "apelu sztokholmskiego" trafiając za to do więzień (str. 30). Nie wiadomo jak takie wydarzenie mogło mieć miejsce, skoro w całej Polsce w tym roku nie było nawet 19 000 głosicieli [było mniej - 18 116 głosicieli (Świadkowie Jehowy głosiciele Królestwa Bożego, str. 503)]. Liczba aresztowanych była więc taka jak liczba Świadków Jehowy w całej Polsce i wierząc tej broszurze trzeba przyjąć, że w całej Polsce na krótko aresztowano wszystkich  Świadków Jehowy z powodu tego "apelu sztokholmskiego." Nie była to prawda, co się okazało, gdy Rocznik Świadków Jehowy 1994 podał, że z powodu tego "apelu"  aresztowano nie wszystkich Świadków w Polsce, ale zaledwie "pewną liczbę braci" w jednym z miast Polski - w  Zawierciu (str. 225).   

 

 Podsumowanie

 

Myślę, że już zaledwie takie przekrojowe naświetlenie zagadnienia pozwala się zorientować, że prześladowania jakie dotykają Świadków Jehowy, nie mogą być rozpatrywane jako coś wyjątkowego w ich przypadku. Prześladowania dotykają dziś właściwie wszelkie społeczności religijne.W Chinach na przykład prześladuje się dziś katolików, a jeszcze niedawno rząd Zairu wydał wojnę na śmierć i życie chrześcijaństwu w jakiejkolwiek formie (słynne ekscesy prezydenta  Mobutu). Prześladuje się też niewierzących, prześladowania nie dotyczą więc nikogo w wyjątkowym stopniu. Takiego wrażenia nie odniesie czytelnik publikacji Świadków Jehowy, który czyta tam tylko o prześladowaniach dotykających tę społeczność religijną. Najistotniejsze jest jednak coś innego. Wierzę, że udało mi się naświetlić w tym tekście iż przywódcy religijni Świadków Jehowy utwierdzają swych wiernych w pewnym iluzorycznym poczuciu "martyrologicznej wyjątkowości", wykorzystując do tego nieuczciwe zagrania przez pomniejszanie znaczenia innych martyrologii. Mamy tu więc do czynienia z czymś w rodzaju "przetargu na cierpienie", z taką wręcz "licytacją" w dziedzinie męczeństwa, która co gorsza odbywa się nie przy pomocy obiektywizmu, a często kosztem półprawd lub wręcz fałszu....... Działanie takie może być o tyle niezdrowe, ze będzie prowadzić do swojego rodzaju duchowo szkodliwego egocentryzmu, zaślepienia prowadzącego do nie zwracania uwagi na potrzeby innych. W pewnym sensie to już się dokonuje. Świadek Jehowy, czytający wciąż o "duchowym nierządzie" innych religii, będzie jak się wydaje pogardzał członkami tych religii, nie będzie zwracał uwagi na ludzka krzywdę, jaka może tam się dziać. Może tak się stać, mimo iż sami przywódcy religijni Świadków Jehowy podkreślają czasem, że Świadkowie Jehowy powinni miłować ludzi tych innych religii. Wydaje się jednak, że ta roztropna rada ginie w szumie ataków na inne systemy religijne, jakie to ataki często mają miejsce w ich publikacjach. Jak ktoś nie wierzy, to proponuje przeczytać książkę pt. "Wspaniały finał Objawienia bliski".

Jan Lewandowski

BROOKLYN