autor: Jan Lewandowski

Brooklyn a sukcesja. 

Kwestia legitymizacji roszczeń do władzy.

        Ciało kierownicze Świadków Jehowy  w Brooklynie twierdzi dziś, że jest jedynym na świecie ośrodkiem  uprawnionym w sposób ekskluzywiczny do kierowania współczesnym "zborem Bożym", czy "zborem chrześcijańskim", jak to określają (por. Zorganizowani do pełnienia naszej służby, Brooklyn 1990, str. 22, 23 i następne). Rzecz jasna takie roszczenie nie zostawia żadnego miejsca dla instytucji ortodoksyjnego chrześcijaństwa, takich jak zorganizowany w poszczególne Kościoły Protestantyzm, czcigodne Prawosławie, o katolicyzmie nie wspominając. Te Kościoły są wyjątkowo często atakowane przez Brooklyn, w ogóle jakiekolwiek denominacje chrześcijańskie nie pozostały bez szwanku, będąc nieustannie atakowanymi przez Strażnicę, nie tylko w jej książkach wydawanych co jakiś czas, ale wręcz z czasopisma na czasopismo, które wychodzą co dwa tygodnie. Strażnica, gdy atakuje te organizacje to twierdzi, że te dominacje utraciły łączność duchową z pierwotnym chrześcijaństwem, stając się ośrodkami odstępczymi. Co ciekawe, sam Brooklyn w rzeczywistości nie potrafi wykazać się jednak jakąkolwiek legitymizacją władzy duchowej jaką chce dziś sprawować nad swoimi "chrześcijanami" (czytaj: Świadkami Jehowy). Ciało kierownicze Świadków Jehowy pojawiło się nagle, u "kresu dziejów", w XIX wieku. Mówiąc bardziej potocznie, "wyskoczyli nagle" pojawiając się znikąd.  Taka sytuacja późnego i nagłego ich pojawienia się na arenie dziejów stwarza wiele trudności z punktu widzenia Biblii i historii wczesnego Kościoła. Z trudności tych Świadkowie Jehowy nie zdają sobie zupełnie sprawy. Jeśli już im się zwróci na to uwagę, to wtedy - co typowe w tych sytuacjach - ich zdolność do jakiegokolwiek swobodnego intelektualnego poruszania się na terenie zagadnienia ulega zawieszeniu. Wolność swego myślenia zdają oni w tym momencie na karb bezkrytycznej wiary w to, że "jakoś tam" na pewno to wszystko się "zgodnie z wolą boską" odbywa, że to właśnie nikt inny jak Brooklyn jest dziś "jedynym słusznym" kierownictwem religijnym posiadającym legitymizację słusznej władzy duchowej. Jednak czy rzeczywiście? Jak miałby się do tego pogląd pierwotnego chrystianizmu?

Świadkowie Jehowy często dla uzasadnienia swej "prawowierności" powołują się na pierwotny chrystianizm

Jako, że Świadkowie Jehowy często dla uzasadnienia swej "prawowierności" powołują się na pierwotny chrystianizm (np. Strażnica 15 maja 1995, str. 10), więc i ja w niniejszym tekście odwołam się do czasów owego pierwotnego chrystianizmu.
Spróbujemy spojrzeć jaką formę w pierwotnym chrystianizmie miały jego czynniki kierownicze, a przede wszystkim zastanowimy się nad zagadnieniem ich legitymizacji. Jako, że chrześcijaństwo w odczuciu autorów NT nie miało być wydarzeniem jednopokoleniowym, pojawia się problem przekazywania dalej uprawnień władzy pierwotnego chrystianizmu.

        Pojawia się także problem typu kto miał tę władzę po apostołach posiąść. Władza ta jak zauważymy nie mogła być dostępna tak sobie, każdemu i wszędzie i to stwarza Brooklynowi dziś problem, bowiem on swoją władze duchową wziął sobie znikąd po prostu. Przy rozważaniach uwzględnimy więc wpierw najważniejszy dokument pierwotnego chrystianizmu jakim był Nowy Testament, ale nie tylko, bowiem odwołam się również do historycznych dokumentów pierwotnego chrześcijaństwa, takich jak Didache, czy listy Ignacego i Klemensa rzymskiego. Dokumenty jakie po sobie oni pozostawili powstawały w tym samym czasie gdy powstawał Nowy Testament i gdy jeszcze żyli apostołowie i ich uczniowie, tak więc oczywiste się staje to, że dokumenty te są dla naszych rozważań kluczowe. Są one bezpośrednim zapisem tego, jak w pierwotnym chrześcijaństwie rozumiano sprawy zasadnicze. Autorzy tych dokumentów byli niejednokrotnie świadkami uczniów apostołów. Na przykład Ignacy jakiego będę przytaczał, żył przed rokiem 107 i znał św. Polikarpa (Euzebiusz, Historia Kościoła III, 36, 5). Sam Polikarp natomiast był nie byle kim bo bezpośrednim uczniem apostołów (Ireneusz, Przeciw herezjom III, 3, 4; Euzebiusz, Historia Kościelna IV, 14, 3). Listy Ignacego możemy uważać za wiarygodne świadectwo nauki apostolskiej, bowiem uczeń apostołów Polikarp zalecał je Kościołom pisząc o nich do Filipian, że "wiele możecie z nich skorzystać" (Polikarp, List do Kościoła w Filippi XIII, 1). Z kolei Ireneusz jakiego będę cytował, też znał Polikarpa, o czym sam pisał (Ireneusz, Przeciw herezjom III, 3, 4, por. Historia Kościelna IV, 14, 3). Klemens rzymski, którego przytoczę, znał samego św. Pawła (Euzebiusz, Historia Kościelna III, IV, 9) i apostołów (Ireneusz, Przeciw herezjom III, 3, 3; Euzebiusz, Historia Kościelna V, 6, 2 i V, 11, 1). O Klemensie wspomina prawdopodobnie sam Paweł w Flp 4:3 (tak przynajmniej sadził Euzebiusz w Historii Kościoła III, IV, 9-10). Są to więc wszystko wiarygodni świadkowie jacy znali bezpośrednio nauki apostołów. Będę więc wykorzystywał często pozostawione przez nich arcyccenne dokumenty. Powołam się również na publikacje samych Świadków Jehowy, które również komentują sprawę sukcesji w pierwotnym chrześcijaństwie. Przejdźmy zatem do naszych rozważań. Na początek zrobię pewien rys historyczny. To ułatwi dalsze rozważania.

 

Struktury kierownicze i historia organizacji Kościoła pierwotnego.

 

Już w pierwszym okresie istnienia Kościoła chrześcijańskiego tworzą się fundamentalne struktury hierarchiczne Kościoła.  Najpierw było kolegium Dwunastu w Jerozolimie. 

Już w pierwszym okresie istnienia Kościoła chrześcijańskiego tworzą się fundamentalne struktury hierarchiczne Kościoła

Szybko okazało się jednak, że trzeba rozszerzyć struktury. Powstało więc kolegium Siedmiu, złożone z diakonów, bo helleńscy Żydzi zaczęli szemrać z powodu zaniedbania przez apostołów ich żon (Dz 6: 3). Ireneusz jako pierwszy przekazał informację, że kolegium Siedmiu składało się z diakonów (patrz Encyklopedia katolicka, hasło diakoni). Dz 21: 8 podają skład jednego z członków Siedmiu - Filipa Ewangelisty. Następna struktura to starsi, prezbiterzy. Stworzono tę funkcję w oparciu o wzory strukturalne obecne w judaizmie (patrz starsi żydowscy w Dz Ap 4:5). Pierwsze takie kolegium w wydaniu chrześcijańskim powstało w Jerozolimie (Dz 15: 4).  Na czele tamtejszego kolegium stanął Jakub (jak wynika z jego roli przewodniczącego na soborze jerozolimskim w Dz Ap 15). Prezbiterzy byli również zorganizowani kolegialnie (1 Tm 4:14 BT), ale sam fakt, że - co widzimy w przypadku Jakuba - czasem przewodniczył im biskup jest w lekkim konflikcie z funkcjami przywódczymi jakie sprawowały kolegia prezbiterów (szczególnie te opisane w listach do Koryntian). Kolegia te bowiem podejmowały decyzje wspólnie (por. J Danielou, Historia Kościoła t. I, Warszawa 1986, str. 46). Istnienie kolegiów prezbiterów przewodzących nad Kościołami jest najbardziej archaiczną formą przywództwa i hierarchii kościelnej istniejącej pośród pierwszych wspólnot chrześcijańskich. Kolegium współdecydowało wraz z wiernymi w pewnych kwestiach organizacyjnych.

         Takie prastare cechy ustroju kościelnego (wykształtowane jeszcze za apostołów) przetrwały do dziś już tylko w Kościele armeńskim (podaję za Daniel Próchniak, Początki Kościoła armeńskiego w: Kościoły wschodnie, Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Jagielońskiego Zeszyt nr 32, Kraków 1999, str. 35-36), choć jak donosi Karol Karski w swym opisie hierarchii Kościoła armeńskiego, Kościół ten posiada nieznaną czasom apostolskim idee katolikosa stojącego na czele patriarchów (Karol Karski, Symbolika, Warszawa 1994, str. 58). Przy okazji, warto tu wspomnieć, że w starożytnym Kościele istniały jeszcze inne formy organizacji Kościelnej, gdzie nie było episkopa, ale w kolegium mimo to był przywódca - był nim jeden z prezbiterów (za Danielou, jak wyżej, str. 52). Istnienie takiej sytuacji organizacyjnej w niektórych Kościołach potwierdzał Justyn męczennik w II wieku. Wydaje się, że również Dz Ap 20:17 przedstawiają pewną rolę nadrzędną Pawła względem kolegium prezbiterów (por 1 P 5:1-2). O ustalaniu prezbiterów mówią Dz 14: 23 (choć o istnieniu chrześcijańskich starszych czytamy już wcześniej w Dziejach 11:30). W czasach prachrześcijaństwa wszystko organizowało się tak, że powstawały Kościoły domowe (Kol 4:15; Flm 1:2; Rz 16:5; 1 Kor 16:19; Dz 2:2, 46; 8:3), choć czasem zbierano się w katakumbach. W II wieku w Rzymie, Edessie, Aleksandrii i Antiochii wybudowano już jednak pierwsze świątynie chrześcijańskie (por. Bolesław Kumor, Historia Kościoła, tom I, Lublin 2001, str. 89). Najstarszy do dziś zachowany Kościół chrześcijański stoi w Dura Europos i pochodzi z połowy III wieku (podaję za Jan Wierusz Kowalski, Geneza i rozwój kultu w pierwszych wiekach chrześcijaństwa w: Katolicyzm starożytny jako forma rozwoju pierwotnego chrześcijaństwa, pr. zbiorowa pod red. Józefa Kellera, Warszawa 1969, str. 343).  Jak wspomniałem, Kościołami lokalnymi kierowało kolegium prezbiterów. Są to tak zwane "struktury Pawłowe". Kościoły lokalne są względem siebie niezależne jeszcze wtedy, choć Jerozolima ma wyraźnie przywódczą rolę (patrz niżej). Na czele kościoła lokalnego stoi niby biskup, ale nie posiada on jeszcze w NT mocno i jednoznacznie wyróżnionej funkcji przywódczej nad kolegium prezbiterów, więc dlatego uczeni przyjmują za świadectwem Hieronima z IV wieku (Komentarz listu do Tytusa 1, 5), że kościołem lokalnym rządziło na początku raczej kolegium prezbiterów/biskupów, niż sam biskup (por. Dz 20: 28). Tytuł funkcji biskupa i prezbitera jest bowiem w NT używany zamiennie i równoważnie, co widać bardzo wyraźnie w Tytusa 1: 5 -7. O zróżnicowaniu się funkcji biskupa względem prezbitera pierwszy raz powie dopiero uczeń Jana apostoła Ignacy z Antiochii w roku 107 (Do Kościoła w Magnezji VI, 1). W jego czasach biskup będzie już wtedy przywódcą nad kolegium prezbiterów. Mamy tu  już wtedy nowy etap w zarządzaniu Kościołem. Nad Kościołem nie stoi już wtedy kolegium prezbiterów, ale biskup (por. też Ignacy Antiocheński, Do Kościoła w Efezie, IV, 1; V, 3; Tenże, Do Kościoła w Magnezji, VI, 1-2; Tenże, Do Kościoła w Tralleis, II, 2 i VII, 2; por. tamże, XIII, 2; Tenże, Do Kościoła w Filadelfii VII, 2; Tenże, Do Kościoła w Smyrnie, VIII, 1-2; Tenże, Do Polikarpa VI, 1).  Biskup jednakże nie wyłonił się z kolegium prezbiterów, jak często mniemano jeszcze niedawno wśród autorów piszących o historii Kościoła (patrz choćby Danielou, j.w., str. 46) a było prędzej na odwrót. Mianowicie, coraz bardziej ograniczana rola pewnych biskupów sprowadziła ich funkcje posługi do roli prezbiterów (Kumor, j.w., str. 83). W czasach apostołów jedna rada starszych przypadała czasem na jedno miasto (Tyt 1:5). Paweł zaleca  współpracę Kościołów (1 Tes 2: 14), czasem nawet uległość jednej wspólnoty kościelnej względem drugiej (1 Kor 16:15-16), ale ma to raczej jedynie wymiar naśladownictwa w dobrym przykładzie z okazji działalności charytatywnej, jest więc krótkotrwałe.

W rzeczywistości wspólnoty były względem siebie raczej niezależne. Niezależność ta nie oznaczała jednak zupełnej anarchii doktrynalnej.

W rzeczywistości wspólnoty były względem siebie raczej niezależne. Niezależność ta, jak twierdzi Daniel Rops, była korzystna zwłaszcza w czasach prześladowań, gdy prześladowanie jednego Kościoła nie dezorganizowało życia innych wspólnot (Kościół pierwszych wieków, PAX 1969, str. 263-264).
Niezależność ta nie oznaczała jednak zupełnej anarchii doktrynalnej, skoro Jerozolima odgrywała czasem rolę rozstrzygającą w kwestii pewnych (przynajmniej tych najważniejszych) zagadnień doktrynalnych (przykładem tego jest Sobór jerozolimski w Dz 15, inne argumenty przemawiające za przywódczą rolą Jerozolimy w czasach prachrześcijaństwa podam niżej). Ta początkowa niezależność Kościołów względem siebie zrodziła w nich spory ładunek autonomiczności, co przetrwało na długo potem w Kościołach Wschodnich (autokefalia). Jeszcze w II wieku Anicet miał spór doktrynalny z Polikarpem o pewien zwyczaj. Nie doszli do porozumienia w sprawie tego sporu, jednak mimo to pozostali w jedności, co opisuje Euzebiusz (Historia Kościoła V, 24, 16-17). 

        Mniej więcej w tym samym czasie Orygenes dostarczał podobnej i dość ważnej obserwacji odnośnie tego, że wśród wspólnot chrześcijańskich istniały już od początku jakieś powszechnie tolerowane różnice zapatrywań. Pisał on: "[....] od początku istniały między wiernymi różnice zdań na temat znaczenia ksiąg, które uważano za boskie" (Orygenes, Przeciw Celsusowi III, 11). Istnienie takich różnic dotyczyło jednak raczej jakiegoś marginesu przekonań. Gdyby było inaczej to wtedy niezrozumiałe byłyby istniejące już od początku troski pewnych ośrodków kierowniczych Kościoła o to, aby była zachowywana prawowierność. Świadczą o tym listy Jana przeciw doketom. Piotr również ostrzegał przed herezjami (2 Ptr 2:1 Biblia Tysiąclecia - BT). Oprócz pewnej niezależności wspólnot względem siebie (na co wpływ miał pewnie też fakt dużych odległości) istniał zatem czynnik kierowniczy koordynujący jedność Kościołów i kontrolujący ich prawowierność (por. J Keller, Prawosławie, Warszawa 1982, str. 17).  Niektórzy prezbiterzy (3 J 1) mieli w Kościele pierwotnym na tyle wielki autorytet aby okazywać swą kierowniczą rolę względem innych Kościołów sprzeciwiając się tym, którzy ich władzy nie chcieli respektować (3 J 9). Wskazują też na to same listy św. Pawła, który kierował pouczenia do wielu wspólnot, czy wprost zabraniał głosić pewnych nauk (1 Tm 1:3) a czasem jego zarządzenia tyczyły się nawet wszystkich wspólnot, co widać po wszechstronnym charakterze jego zarządzenia w 1 Kor 7:17 ("tak też zarządzam we wszystkich zborach" - za Biblią warszawską). Forma jaką tu obserwujemy przetrwała do dziś w Kościołach Wschodnich w jakimś stopniu, gdzie jakby paradoksalnie istnieje zarówno jurysdykcyjna autonomiczność Kościołów względem siebie (autokefalia) jak i wzajemna kontrola w zakresie ortodoksji przez fakt istnienia dyptychów (por. Elżbieta Przybył, Prawosławie, Kraków 1999, str. 56, 60). Dyptych to ortodoksyjne wyznanie wiary jakie musiało być podpisane przez Kościoły przy różnych okazjach (por. też J Keller, Prawosławie, Warszawa 1982, str. 23).  Na początku rola prezbiterów z reguły ograniczała się do przewodzenia wiernym (1 Ptr 5:5). Rola diakonów była inna, będąc już prawdopodobnie od początku związaną z jakimiś funkcjami posługi charytatywnej, czego ślad przetrwał w etymologicznym znaczeniu słowa diakon, a także w  krótkiej charakterystyce tej funkcji w Rz 16:1-2. Centrum Kościoła było na początku w Jerozolimie, którego dyrektywy były zobowiązujące dla wszystkich Kościołów, o czym mówi jednoznacznie tekst Dz 16: 4. Nawet po męczeństwie Szczepana gdy Kościół się rozproszył, Apostołowie zostali w Jerozolimie (Dz 8: 1). Paweł w Gal 1:18 pisze, że udał się tam także na spotkanie wpierw z Piotrem, co jest śladem przewodniej roli Piotra we wspólnocie. Potem w Gal 2:1-9 Paweł pisze o Janie, Piotrze i Jakubie jako jerozolimskich filarach całego Kościoła. Dalej w NT nie ma już nic o Jerozolimie, rola kierownicza tamtego Kościoła poległa wraz z Jerozolimą. W roku 70 następuje zburzenie Jerozolimy oraz Świątyni jerozolimskiej i Żydzi obecni w mieście zostają wymordowani w pień. To koniec zarówno judaizmu w tym mieście, jak i kierowniczej gminy chrześcijańskiej. Euzebiusz w swej Historii Kościoła podaje (IV, 6, 4), że dopiero kilkadziesiąt lat później (za Hadriana) sukcesję biskupią w Jerozolimie odnowili nowi chrześcijanie pochodzenia pogańskiego z napływu. Nie wzięli się oni jednak znikąd, bowiem byli to ludzie poręczeni przez dawną wspólnotę apostołów i ich uczniów, którzy wrócili do Jerozolimy po zburzeniu Świątyni (Euzebiusz, Historia..., III, 11).  Informacja o chrześcijanach przebywających w Jerozolimie w czasie niedługim po zburzeniu Świątyni jest dość silnie poświadczona przez inne źródła z tego okresu. Epifaniusz wspomina Akwillę, tłumacza Biblii, który około roku 120 spotkał jakichś chrześcijan w Jerozolimie (podaję za J Danielou, Historia Kościoła, t. I, str. 53). 

        W przypadku relacji Euzebiusza odnośnie wytępienia Żydów w roku 70 i zburzenia tam wtedy Świątyni mamy jednak pewien problem, bowiem Klemens rzymski około roku 90 podawał, że w czasie gdy on pisze do Koryntian to w Jerozolimie wciąż "składa się ofiary ustawiczne" (Do Kościoła w Koryncie XLI, 2).  Ta relacja jest lekko niezrozumiała w świetle powyższych danych jakie posiadamy z relacji Euzebiusza. Jeśli bowiem w okresie gdy pisze Klemens nie było już Świątyni Jerozolimskiej a tylko ruiny i skoro nie powinno tam wtedy być Żydów ponieważ ich masowo wymordowano, to zgodnie z tym kontynuowanie kultu nie powinno się tam odbywać. Jak więc rozwiązać problem tych dwóch kolidujących ze sobą relacji na temat Jerozolimy? Nie wydaje się to trudne, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że w tym czasie poza Jerozolimą istniała żydowska diaspora, o czym świadczy NT. Przykładowo, w Dz 18:19 (por. Dz  6:9) czytamy o synagodze w Efezie, a Efez jak wiemy to Azja mniejsza czyli kawał drogi od Palestyny. Również w Koryncie była synagoga (Dz 18:8), w greckich Tesalonikach (Dz 17:1), w Ikonium i Pizydii (Dz 13:14; 14:1 - znów Azja mniejsza) w Salaminie (czyli Cypr - Dz 13:5), w Damaszku (czyli Syria - Dz 9:20), itd. Prawdopodobnie więc to właśnie gdzieś z diaspory żydowskiej przybyli ludzie, którzy odnowili kult świątynny na gruzach Jerozolimy. Taka specyficzna sytuacja miała już zresztą miejsce wcześniej w  historii Żydów, gdy kult na gruzach Świątyni trwał po niewoli (Ezd 3:6) również wznowiony przez ludzi, którzy byli z diaspory (Ezd 2:1). Scenariusz ten najwyraźniej więc się powtórzył i informacje Euzebiusza i Klemensa nie muszą być ze sobą w sprzeczności. Biorąc lekką poprawkę na słowa Euzebiusza możemy przyjąć, że choć biskupstwo jerozolimskie przestało istnieć po roku 70, to jednak prowizoryczny kult nadal się tam odbywał na gruzach Świątyni. 

W tym czasie przywództwo Kościoła ulega coraz większej świeckiej akomodacji, dostosowując się w swej strukturze do ram świeckiej administracji państwowej. Stolicą całego starożytnego świata był wówczas Rzym, tak też zaczyna być dla chrześcijaństwa.

Stolicą całego starożytnego świata był wówczas Rzym, tak też zaczyna być dla chrześcijaństwa.

Nawet bardzo krytyczny wobec rzymskiego katolicyzmu Keller, religioznawca marksistowski, przyznawał:  "Po zburzeniu Jerozolimy za centralną i macierzystą uchodziła gmina chrześcijańska w Rzymie jako stolicy Cesarstwa" (Józef Keller, Katolicyzm starożytny, str. 295). Ten sam Keller w tym opracowaniu podaje, że później Jerozolima nie posiadała już większego znaczenia. "Jej biskup został zepchnięty do roli wikariusza metropolity rezydującego w Cezarei Palestyńskiej, gdyż Cezarea była w administracji państwowej stolicą tej prowincji" (Keller, j.w., str. 173). Euzebiusz w Historii Kościoła uzupełnia (V, 12, 1), że później, tzn. za Hadriana, biskupstwo w Kościele jerozolimskim odnowił Marek, Na urzędzie episkopa we wspólnocie jerozolimskiej zasiadali nie jak dawniej Żydzi (por. Gal 2:18-19) ale poganie nawróceni na chrystianizm. Tak wyglądały struktury kierownictwa Kościoła apostolskiego na przełomie I i II wieku.

 

Przekazywanie  urzędów kierowniczych pierwotnego Kościoła

 

        Po tym wstępnym szkicu historycznym dochodzimy do sedna zagadnienia.  Jako, że u Świadków Jehowy też istnieją struktury hierarchiczne kierujące ich wspólnotą, to musimy ustalić stopień ich legitymizacji, czy w ogóle jakiejkolwiek legitymizacji, w świetle tego co mówią najstarsze dokumenty chrześcijaństwa z Nowym Testamentem na czele. Jak wspomniałem, w pierwotnym Kościele mieliśmy do czynienia z wyznaczaniem urzędów (diakon, prezbiter, biskup). Odbywało się to przez nakładanie rąk (Dz 6:6; 8:17-18; 13:3; Hbr 6:2), choć czasem NT wspomina o nakładaniu rąk z okazji udzielania bliżej nieokreślonego charyzmatu (1 Tm 4:14; 2 Tm 1:6). Czasem ręce nakładano nie aby przekazać urząd, ale aby udzielić Ducha świętego (Dz 19:6), albo przy uzdrowieniach (Dz 28:8).

 

        Brooklyn do roku 1938 interpretował wers z Dz 14:23 mówiący o ustanawianiu starszych, jako przejaw czynności będącej rodzajem głosowania. Jedna z książek Świadków Jehowy podaje: "[.....] przyznano, iż w przeszłości werset ten był mylnie rozumiany. Wśród chrześcijan z I wieku zamianowanie nie polegało, na 'wyciągnięciu ręki' przez wszystkich członków zboru. Jak wykazano, 'ręce wyciągali' apostołowie i mężczyźni przez nich upoważnieni. Nie chodziło przy tym o udział w jakimś głosowaniu w zborze, lecz o włożenie rąk na osoby odznaczające się odpowiednimi kwalifikacjami" (Świadkowie Jehowy głosiciele Królestwa Bożego, Brooklyn 1995, str. 218, podkreślenia JL; por. Strażnica, 15 stycznia 2001, str. 12-16, też Krzysztof Biliński, Hiobowie XX wieku, str. 134). Cokolwiek wiązało się z czynnością nałożenia rąk, nie mogło być udzielane pochopnie. Ściślej mówiąc, sam fakt nałożenia rąk nie mógł być czynnością wykonywaną pochopnie ani dobrowolnie przez kogokolwiek, kiedykolwiek ani gdziekolwiek, na co wskazuje 1 Tm 5:22. Tyt 1:5 mówi o ustanawianiu starszych, co Paweł nakazuje robić Tytusowi. Strażnica zgadza się dziś z tym, że należy wyznaczać starszych (Zorganizowani do pełnienia....., str. 23). Jednak tu pojawia się pewien problem. Zauważmy, że nawet wedle cytatu z powyższej książki Świadkowie Jehowy głosiciele......, mianowanie starszych w pierwotnym Kościele odbywało się przez ludzi upoważnionych do tego przez innych upoważnionych (w tym wypadku apostołów).

Zauważmy, że Russell, założyciel Świadków Jehowy, nie był jednak przez nikogo upoważniony do kierownictwa wspólnotą, stąd Świadkowie mają problem

Wedle tradycji pierwotnego Kościoła mianowanie takie musiało być więc dokonywane z upoważnienia innych wcześniej mianowanych. 
Zauważmy, że Russell, założyciel Świadków Jehowy, nie był jednak przez nikogo upoważniony do kierownictwa wspólnotą, stąd Świadkowie mają problem, do czego zaraz wrócę. Ignacy z Antiochii około roku 107 pisał: "Jest zatem rzeczą konieczną, abyście  - tak, jak to czynicie - nie robili nic bez waszego biskupa" (Ignacy, Do Kościoła w Tralleis II, 2 i VII, 2, por. tamże XIII, 2). Pisząc do innego Kościoła powtarzał to zalecenie: "Niechaj nikt w sprawach dotyczących Kościoła nie robi niczego bez biskupa" (Ignacy, Do Kościoła w Smyrnie VIII, 1).

        Starszych i episkopów wyznaczano tylko za zezwoleniem kierowników wspólnot, o czym świadczył w II wieku Hipolit w swej Tradycji apostolskiej, gdzie mamy najstarszy zachowany pozabiblijny opis ordynacji: "Gdy biskup zostanie wyznaczony i zgodnie wybrany niech cały lud się zgromadzi z prezbiterami i diakonami w dzień Pański. Niech wszyscy biskupi nałożą na niego ręce, podczas gdy wszyscy kapłani i zebrani, w nieruchomej postawie modlą się w milczeniu do Ducha świętego, aby zstąpił na niego. Niech następnie jeden z biskupów ma zaszczyt nałożyć ręce na biskupa, który ma być konsekrowany, i niech modli się nad nim w asyście wszystkich innych" (cyt. za D. Rops, Kościół pierwszych...., str. 268, przypis). Widać więc, że wedle tradycji pierwotnego Kościoła poapostolskiego nie można robić nic bez biskupa (jak mówi wyżej Ignacy) a sam fakt przekazywania władzy nad wspólnotą, był aktem jaki mógł się dokonać tylko w obecności innych wcześniej ordynowanych przywódców (episkopów/biskupów) gminy (jak mówił przed chwilą cytowany Hipolit). Niektórzy współcześni badacze pomniejszają idee sukcesji, lub w ogóle jej zaprzeczają, twierdząc, że wyznaczanie na urząd prezbitera/episkopa nie podlegało w ogóle dziedziczeniu (sukcesji). Ci, którzy sukcesji w ogóle zaprzeczają podkreślają, że nie wspomina o niej Nowy Testament. W dodatku w  tamtych czasach to właśnie wspólnota miała mieć decydujący głos w kwestii powierzania urzędu, stąd o sukcesji mowy być nie mogło. Przeczy temu jednak Tt 1:5, gdzie Paweł nakazuje Tytusowi odgórnie wyznaczać prezbiterów na Krecie. Pogląd iż sukcesja w ogóle nie istniała w czasach apostolskich wydaje się być nie do utrzymania w świetle danych jakie uzyskujemy od uczniów, świadków i słuchaczy apostołów. Dość istotną informację w tej materii przekazuje nam Euzebiusz, który choć pisał w III wieku, to jednak cytuje dużo wcześniejszego od siebie Hegezypa jaki pisał na początku II wieku, jeszcze za czasów Trajana (zmarł w roku 138), czyli zaledwie kilkadziesiąt lat po apostołach. Hegezyp, którego Euzebiusz cytuje, pisał: "Gdym był w Rzymie ustaliłem sukcesje aż do Aniceta" (Euzebiusz, Historia Kościelna, IV, 22, 3). Anicet był biskupem Rzymu w latach 154-165. Widzimy więc, że w tym czasie istniała już sukcesja. Jest dość prawdopodobne, że idea ta pochodziła od samych apostołów, lub przynajmniej była im znana, skoro jak pisze Euzebiusz, Hegezyp "podaje nieomylną tradycję nauki apostolskiej" (Historia Kościelna, IV, 8, 1-2). Mamy też inne przesłanki jakie świadczą nam, że idea sukcesyjnego przekazywania urzędu episkopa i prezbitera była znana pewnym kręgom chrześcijańskim, choć nie zawsze prawowiernym, to jednak związanym bezpośrednio z samymi apostołami.     Mianowicie, również Walentyn, słuchacz Teodasa, który był uczniem samego św. Pawła (jak podaje Klemens Aleksandryjski, Kobierce, VII, 106, 4) znał idee sukcesji urzędu, co musiał przyznać nawet taki współczesny adwersarz chrześcijaństwa jak Karlheinz Deschner (I znowu zapiał kur, tom I, Gdynia 1996, str. 299). Inny walentynianin powoływał się na tradycję apostolską "którą również my przejęliśmy, dzięki nieprzerwanej sukcesji" (Klemens aleksandryjski, Ep. Ad Floram, V, 10, za Deschner, j.w.). Te wszystkie dane z okresu chrześcijaństwa bliskiego czasom apostolskim są poważną przesłanką wskazującą iż sukcesja była ideą przynajmniej znaną samym apostołom. Przyjmuję więc, iż idea to pochodzi prawdopodobnie od samych apostołów. Dziś protestanci z reguły nie zaprzeczają sukcesji (są jednak też tacy co jej zaprzeczają, patrz Nadolski, jak niżej), choć wydaje się, że jakby pomniejszają jej rolę. Echo takiego poglądu mamy u choćby u Luteran, którzy podczas ordynacji nowego episkopa czy prezbitera uważają obecność lokalnej wspólnoty za konieczną, natomiast do obecności wcześniej wyświęconych nie przykładają już zbyt wielkiej wagi (por. Bogusław Nadolski, Liturgika, tom III, Poznań 1992, str. 172). Konieczność obecności wspólnoty i biskupów przy wyborze nowego episkopa czy prezbitera gwarantuje, że wspólnota poświadcza iż nowo wybrany jest właściwym człowiekiem oraz, że jest wierny prawowiernej nauce jaką wspólnota przechowuje jako swój największy skarb. To rzecz jasna najlepsze zabezpieczenie tego, że wspólnota nie pobłądzi w swej nauce. Idea decydowania przez wspólnotę o tym kto ma zostać biskupem wydaje się jednak raczej czysto symbolicznym i abstrakcyjnym symbolem, skoro są znane przypadki gdy w chrześcijańskiej starożytności podczas wyboru pewnych episkopów lud protestował przeciw niektórym z wyborów, a jednak mimo to kościelna hierarchia nie przejmowała się zbytnio głosem wiernych i obsadzała urzędy mimo sprzeciwu ludu (za Elżbieta Przybył, Prawosławie, Kraków 2000, str. 163 przypis). Jednakże fakt iż przy wyborze  nowego episkopa jest wymagana obecność poprzednich biskupów, którzy uchronią wspólnotę przed tym, że jej nowy przywódca jest nieprawowierny i wpędzi wiernych w herezje, wciąż gwarantuje, że dotychczasowa nauka będzie zachowana przez nowego przywódcę. Stąd sukcesja jest rozumiana jako jedyny możliwy sposób na zachowanie ortodoksyjnej nauki. Apostołowie przekazywali uczniom swoją naukę a kiedy byli już pewni, że ci ją znają i strzegą jej, ustanowili ich przywódcami współczesnych gmin chrześcijańskich. Ci, aby nauka się dalej przechowała, nie mogli rzecz jasna postępować inaczej niż apostołowie i także dopilnowali aby ich następcami pozostali wierni ich nauce. I tak dalej.

Aby zatem była gwarancja, że nauka przechowywana jak skarb wspólnoty nie zostanie sfałszowana, przy ustanawianiu następców wspólnoty musieli być jej poprzedni przywódcy gwarantujący iż nowi przywódcy będą strzec prawowierności nauki. Natomiast Russell zakładając swą wspólnotę zrobił

Russell zakładając swą wspólnotę zrobił to samotnie bez czyjejkolwiek asysty

to samotnie bez czyjejkolwiek asysty. Żaden z episkopów lub nawet prezbiterów nie poręczył iż Russell jest wierny znanej i przekazywanej mu przez poprzedników wierze.  Nikt nie poręczył prawowierności wyboru Russella swą obecnością jakby pieczęcią gwarantującą iż Russell jest kandydatem wiernym nauce jakiejś wspólnoty, nauce strzeżonej od początku i przekazywanej z pokolenia na pokolenie.

        Jak podają książki Świadków Jehowy, Russell założył swoją Organizację religijną rozpoczynając od zbierania się w domu na studium Biblii z ludźmi nie ordynowanymi na jakikolwiek urząd kościelny, samemu zresztą będąc człowiekiem nigdy przez nikogo nie ordynowanym (por. książkę Świadkowie Jehowy głosiciele....., str. 44). Zrobił to nie pytając nikogo o zgodę, nie mówiąc już o tym, że zgodnie z nakazami przekazanymi nam przez pierwszych chrześcijan, nie miał on upoważnienia żadnego episkopa aby to robić. Zatem w świetle instrukcji przekazanych nam przez uczniów apostolskich (Ignacy, Hipolit), Organizacja religijna założona przez Russella jest instytucją odstępczą.  Nikt specjalnie do tego uprawniony nie włożył na Russella rąk aby przekazać mu urząd starszego. Dopiero po jego śmierci (która, jak pisałem wyżej, w roku 1938) zrozumiano, że ordynacja na starszych polegała na nakładaniu rąk przez upoważnionych do tego poprzedników wierze. To wskazuje więc tym bardziej, że nie był on przez nikogo mianowanym na starszego czy inny urząd (np. diakona) przez włożenie rąk. Teraz już staje się zrozumiałe, dlaczego Świadkowie tak często atakują naukę uczniów apostolskich takich jak Ignacy, Klemens, czy Ireneusz, pogardliwie nazywając ich "ojcami apostolskimi" (czynią tu aluzje do Mt 23:9, patrz jednak Rz 4:11-12, 17-18, gdzie Abraham jest nazwany ojcem w wierze). Nauka tych mężów jest im po prostu niewygodna, bowiem mężowie ci wskazywali od początku bardzo wyraźnie, że wspólnotą może rządzić tylko episkop, bez zezwolenia którego nie można było zakładać wspólnot chrześcijańskich. Rzecz jasna Russell takiego zezwolenia nie uzyskał, stąd jego pogarda dla uczniów apostołów jakich wyżej cytowałem. Dał on temu wyraz już w swym I Tomie, pt. Boski Plan wieków (moja edycja polska z roku 1918), gdzie pisał: "Do wywodów nowoczesnych teologów nie przykładamy żadnej wagi, a świadectwo tak zwanych Ojców Kościoła, opuściliśmy całkiem" (str. 12-13). Takie podejście jest jednak tylko u Świadków mydleniem oczu. Choć z jednej strony krytykują oni dorobek pisarzy wczesnochrześcijańskich, to jednak z drugiej strony korzystają oni z tego dorobku, zwłaszcza gdy jest im to potrzebne do potwierdzenia jakiejś ich teorii. Przykład tej niekonsekwencji Świadków Jehowy mamy w choćby w przypadku nauczania ich broszury Czy wierzyć w Trójcę?, która na str. 7 podpiera się nauczaniem pisarzy wczesnochrześcijańskich. Przykład tej niekonsekwencji mamy też w przypadku  nauczania Papiasza, który żył niedługo po apostołach. Strażnica kiedy to jej wygodne powołuje się na Papiasza (Strażnica 15 września 1993, str. 7-8) aby wykorzystać przekazane przez niego tradycje odnośnie poglądów jej pasujących, takich jak millenaryzm (Ap 20:6), czy tradycje odnośnie autorstwa Ewangelii, itd. Jednocześnie w innych publikacjach Strażnica krytykuje pisarzy chrześcijańskich piszących w tym samym czasie co Papiasz i przekazujących nauki już jej nie odpowiadające. Tak mamy w przypadku Ignacego, którego Strażnica uważa za niewiarygodnego między innymi za to, że pisał już po roku 90, czyli w czasach odstępstwa jakie rzekomo zatruło apostolską naukę (por. Świadkowie Jehowy głosiciele....., str. 34-37). Jednakże zauważmy, że Ignacy pisał wcześniej niż Papiasz, bo w roku 107, a Papiasz pisał dopiero w roku 135 (Strażnica 15 września 1993, str. 8), czyli tym bardziej w czasach "odstępstwa" a mimo to Strażnica już nie odrzuca go.

        W swej książce pt. Całe Pismo jest natchnione przez Boga i pożyteczne (Brooklyn 1998) Strażnica cytuje wielu Ojców Kościoła i pisarzy patrystycznych na poparcie swych przekonań: Hieronima i Euzebiusza (str. 176, 183, 221, 257, 264), Ireneusza i Klemensa aleksandryjskiego (str. 187, 194, 218, 221, 231, 257, 259, 262, 264), Orygenesa i Tertuliana (str. 194, 211, 218, 221, 241, 262, 264), Justyna Męczennika i Atenagorasa (str. 211, 232, 264), Hermasa i Barnabę (str. 251) a nawet Polikarpa, Klemensa rzymskiego i Ignacego antiocheńskiego (str. 207, 234, 251, 257; też Strażnica rok CVI, nr 3, str. 21 i Strażnica z 1 lutego 1992, str. 21), którego przy innej okazji krytykowali przecież w swych publikacjach za odstępcze nauki jak już wspomniałem przed chwilą. Widać więc jak niekonsekwentnie, wybiórczo i instrumentalnie Strażnica traktuje często jedne i te same okoliczności i w zależności od potrzeby albo wykorzystuje je do własnych potrzeb, albo potępia. To tyczy się niestety także samych Świadków Jehowy.

        W dyskusjach jakie przeprowadzałem ze Świadkami Jehowy na listach dyskusyjnych, gdy im to było potrzebne to cytowali oni apokryficzne Ewangelie, czy Hipolita rzymskiego, aby potwierdzić na przykład, że Hipolit potępiał służbę wojskową wśród chrześcijan. Kiedy jednak w tych samych dyskusjach ja również cytowałem im fragmenty z dorobku tych pisarzy, to oni blokowali się w myśleniu, argumentując, że dorobek tych pisarzy jest bez znaczenia i "tylko Biblia" się liczy. Pisali tak mimo, iż czasem cytowałem im nawet te same dzieła wczesnochrześcijańskie z jakich oni sami w dyskusji cytowali (sic !). Myślę, że wymowa tej sytuacji niekorzystnie charakteryzującej postawę Świadków Jehowy nie wymaga dalszego komentarza. Również w dyskusjach jakie inni przeprowadzali widziałem jak Świadkowie też cytowali w sposób wybiórczy Orygenesa aby "potwierdzić", że potępiał on modlenie się do Jezusa (choć to nieprawda bo w Przeciw Celsusowi V, 4, Orygenes pisał, że "owszem będziemy się modlić do tego Słowa". Patrz też powstałe w II wieku w środowisku chrześcijańskim apokryficzne List Apostołów (40) i Wizja Ezdrasza 1, 1, które też mówią o modlitwie do Jezusa, a więc świadczą o istnieniu wśród chrześcijan takiego zwyczaju w tym czasie).

        Wróćmy jednak do głównego tematu naszych rozważań. W czasach pierwotnego chrześcijaństwa swoistą "legitymacją" uprawniającą Kościoły do istnienia, było wskazanie na swoich poprzedników w wierze, jacy te Kościoły powołali do istnienia. W ten sposób, po łańcuchu sukcesji niczym po sznurku dochodzono do założycieli danego Kościoła i wykazywano tym samym, że byli oni uprawnieni do zakładania wspólnoty przez ludzi specjalnie wyznaczonych do tego zadania, np. apostołów lub ich następców. Nie mógł sobie tak każdy założyć Kościoła gdzie chciał.  Na fakt, że tak ową "legitymację" prawowierności  rozumiano od początku w chrześcijaństwie wskazują wypowiedzi pisarzy żyjących w II i III wieku. Ireneusz pisał w II wieku: "I możemy wyliczyć tych, których Apostołowie ustanowili biskupami w Kościołach oraz ich następców aż do nas" (Przeciw herezjom III, 3, 1). Następnie w Przeciw herezjom III, 3, 3 Ireneusz wylicza sukcesję biskupów Rzymu (por. Euzebiusz, Historia Kościelna V, 6, 1-5). W ten sposób Ireneusz uzasadnia prawowierne istnienie wspólnoty. W Przeciw herezjom IV, 26, 5 Ireneusz dodawał: "Tam więc prawdy należy się uczyć, gdzie Pan złożył swe charyzmaty, to jest u tych, którzy od Apostołów odziedziczyli kościelną sukcesję i zasady zdrowego i nienagannego postępowania i skarb niesfałszowanej i nieprzeinaczonej nauki Ci bowiem strzegą naszej wiary. Oni też nam tłumaczą Pismo święte bez obawy pomyłki". Identycznie pisze Tertulian w II/III wieku, który tak oto przedstawia sprawę legitymizacji wśród ówczesnych wspólnot: "Podajcie początek waszych Kościołów i ukażcie nieprzerwalny szereg waszych biskupów, iżby pierwszy biskup jednego z Apostołów lub mężów apostolskich miał za przewodnika, albowiem w ten sposób dopiero apostolskie Kościoły mogą wykazać swe pochodzenie i początek" (Sprzeciw przeciw heretykom, 32). Nic dodać nic ująć. Św. Optat również wyliczał wszystkich biskupów, tym razem znów Rzymu - od Piotra po Syrycjusza (385 rok), który panował za jego czasów (cytat patrz w: John Newman, O rozwoju doktryny chrześcijańskiej, Fronda - Ząbki [b.r.w.], str. 160-161). W wyliczeniu sukcesji biskupiej od początku widział on uwiarygodnienie legitymizacji owego biskupstwa. Taki sam punkt widzenia reprezentuje również Euzebiusz (III wiek), który gdy tylko może to skrupulatnie wylicza wszystkich biskupów. Od współczesnych jemu aż do tych co dany Kościół zakładali. Patrz Historia Kościoła III, 2, 1, III, 3, 3, gdzie zapowiada iż przy pisaniu będzie wyliczał sukcesje różnych biskupstw.  Robił to po to, aby umotywować ich prawowierność i aby wykazać, że nie wzięły się z powietrza i założyli je ludzie wcześniej do tego upoważnieni. "Listę członków dynastii biskupiej gmina przechowywać będzie w wiecznej pamięci" (D. Rops, Kościół pierwszych....., str. 268). Świadkowie Jehowy nie mogą się pochwalić natomiast żadną sukcesją, sięgającą choćby do reformacji, w przeciwieństwie do Kościołów ortodoksyjnego chrześcijaństwa, które potrafią wykazać swą sukcesję sięgającą aż do początków. Świadkowie Jehowy swe nauki tworzą więc poza Kościołem (jakkolwiek rozumianym). Oto jak taką sytuacje komentował Cyprian, żyjący w pierwszych wiekach chrześcijaństwa: "Nie potrzebujemy być ciekawi czego on naucza, skoro on naucza poza Kościołem" (List 55, 24). Zgodnie ze zwyczajem najdawniejszych chrześcijan nie potrzebujemy więc przejmować się tym czego nauczają Świadkowie Jehowy, skoro nauczają oni poza Kościołem. Ich nauki stają się w tym momencie niczym innym jak tylko próżnym gadaniem, mniemaniem ludzkim, mądrzeniem się grupki domorosłych kaznodziei, których interpretacje są wzięte "z sufitu". Te nauki to XX wieczna mniemanologia kogoś, komu się najwyżej wydaje, że coś tam poprawnie zinterpretował. Dziś istnieje tysiące małych grup, które zbierają się i interpretują Biblie według swego uznania (każdy inaczej) wyczytując z Biblii najróżniejsze rzeczy. Zrozumiałe więc, że musi w tym wypadku istnieć jakieś koło ratunkowe, które uchroni przed błędem podczas interpretacji Biblii. Tym kołem ratunkowym jest odwołanie się do zrozumienia Biblii u tych, którzy znali jeszcze uczniów apostołów. Tę zasadę rozumiał już doskonale Ireneusz, który w II wieku napisał bardzo znamienne słowa: "Gdyby o jakim drobnym zagadnieniu wyłoniła się dyskusja, czyż nie trzeba by zwrócić się do najstarszych Kościołów, w których żyli apostołowie i od nich brać to, co w dyskutowanym zagadnieniu jest pewne i jasne?" (Przeciw herezjom III, 4, 1). Tak zrobiliśmy i okazało się, że sposób powołania do istnienia Organizacji Świadków Jehowy jest niezgodny z nauczaniem uczniów apostolskich.

        Warto też tu wspomnieć, że Świadkowie Jehowy twierdzą, że po roku 1914 mieli zrozumieć wiele nowych nauk z Biblii. W ten sposób negują rozumienie różnych spraw wiary wśród wspólnot pierwotnego chrześcijaństwa. Zauważmy, że wprowadzanie przez nich elementów nowego rozumienia wielu zagadnień biblijnych stawia ich na równi z Kościołem katolickim jaki krytykują w swych publikacjach za to, że dodaje do swych wierzeń nauki nieznane Biblii i pierwszym chrześcijanom. [Patrz też Judy 1:3 i Gal 1:8  jaki do nich pasuje w tym momencie, choć cytują go przeciw naukom katolickim.] 

To po pierwsze. Po drugie, charakterystyczna dla postępowania Świadków Jehowy negacja tradycji swych poprzedników w wierze i uważanie tego za coś nieaktualnego nie było zasadą znaną pokoleniom pierwszych chrześcijan a wręcz przeciwnie, co widać z wyżej przeze mnie cytowanych słów Ireneusza jaki mówił, że w sprawach trudnych należy się zwracać do depozytu wiary najstarszych Kościołów.

Charakterystyczna dla postępowania Świadków Jehowy jest negacja tradycji swych poprzedników w wierze

Takiego podejścia się u Świadków Jehowy nie znajdzie. Przeciwnie, na podstawie Dn 12:4 uważają, że otrzymują nowe, najaktualniejsze zrozumienie spraw biblijnych "dzięki duchowi Jehowy". Książka Świadków pt. Bądź wola Twoja na ziemi wydana po polsku w 1964 roku, tak oto komentuje Dn 12:4: "Ich znajomość Pisma Świętego wzrasta" (str. 358).  Często jednak ich zrozumienie Pisma jest błędne, zatem niewiarygodne, w przeciwieństwie do tradycji rozumienia Biblii wśród pierwszych pokoleń chrześcijan, która w kwestiach najistotniejszych pozostawała niezmienna bo zwracała się do depozytu doktrynalnego starych Kościołów. Dla przykładu przypomnijmy, że kiedyś Świadkowie nauczali, iż władze zwierzchnie to Jehowa i Jezus Chrystus. Rutherford uczył o władzach zwierzchnich, iż  to "Bóg oświecił swój lud i mu objawił, że "wyższe  zwierzchności" to Jehowa i Jezus Chrystus" (Bogactwo, Brooklyn 1936, str. 284). Niby uczył tak Bóg, ale Strażnica nr 9, 1996, na str. 13-14 podaje dziś "wbrew Bogu", że władze zwierzchnie to nie Jehowa i Jezus Chrystus ale .... rządy ludzkie. Widać więc, jak niestała i zmienna jest ta nauka Świadków.  Zasady kierowania zborem i stosunek do tradycji u Świadków Jehowy są więc niebiblijne i są to zasady nowożytne, nie znane pierwszym chrześcijanom. Dlaczego mają więc nas obowiązywać?

 

Podsumowanie

 

        Świadkowie Jehowy pojawili się nagle i zarazem późno w historii zbawienia. Jednocześnie, wraz z nagłym pojawieniem się Świadków na arenie dziejów, pojawiają się z ich strony stanowcze roszczenia do bycia jedynym prawdziwym ośrodkiem chrześcijańskim. Temu zuchwałemu roszczeniu, towarzyszy jednocześnie agresywna negacja ortodoksyjnego chrześcijaństwa wraz z całym jego bogactwem pradawnego dziedzictwa wiary i skarbca jej doświadczania, zawartego w zabytkach literatury wczesnochrześcijańskiej. W rzeczywistości jednak, jak okazuje się po bliższej analizie, roszczenia Ciała Kierowniczego do sprawowania swej funkcji nie mają nie tylko silnych podstaw, ale wręcz żadnych podstaw! W świetle obrazu przedstawionego zarówno przez ich własne publikacje jak i przez dokumenty historyczne wczesnego Kościoła, ich pretensje do bycia "jedynym prawdziwym zborem Bożym" są niczym nie popartym i samozwańczym roszczeniem. W czasach narodzin apostolskiego Kościoła kierować mogli nim tylko ci, którzy byli do tego wyznaczeni w specjalny sposób, oparty na unikalnej więzi z czasami apostolskimi. Jak jednoznacznie wynika z danych jakie przeanalizowaliśmy, tylko ci, którzy osobiście znali apostołów lub ich uczniów, mogli uruchamiać sukcesje w różnych rejonach ówczesnego świata antycznego chrześcijaństwa. Tylko takie sukcesje były uznane za prawowierne. Zakładanie kolejnych sukcesji posiadających ważność zawsze było uzależnione od tego, czy jest to dokonywane przez tych jacy są połączeni w jakikolwiek sposób z sukcesjami wcześniejszymi, tak aby ciąg przekazywania urzędu był zawsze zachowany. Według reguł pierwotnego Kościoła nic bowiem nie mogło dokonywać się bez biskupa (jak pisał wyżej cytowany Ignacy). Organizowanie każdej nowej wspólnoty wymagało obecności tych, jacy więzami sukcesji byli powiązani z założycielami pierwotnego Kościoła oraz ich następcami. W przypadku założycieli Świadków Jehowy, sytuacja taka nie nastąpiła. Jak wskazałem wyżej w oparciu o publikacje samych Świadków Jehowy, ich założyciel Russell zorganizował wspólnotę w sposób arbitralny i nie uzgodniony z nikim, zatem wspólnota ta nie miałaby żadnej mocy i autorytetu w oczach apostołów i ich uczniów. Jak widać z innych przedstawionych przeze mnie wyżej danych historycznych, wspólnoty tego typu były w pierwszych dwóch wiekach i później uważane przez następców apostołów i ich uczniów za odstępcze i heretyckie. Nie przejmowano się ich nauczaniem i tym co podają do wierzenia. Tym samym agresywne roszczenia Ciała Kierowniczego do sprawowania władzy i wyłączności do prawa  interpretowania Biblii są nie tylko niepoważne, ale i na dodatek nie są poparte niczym przekonującym. Z  punktu widzenia ustaw jakimi rządził się wczesny Kościół, Ciało kierownicze Świadków Jehowy ma dziś takie samo prawo do roszczenia sobie władzy nad wierzącymi w Biblię, jak miałoby załóżmy moje i Iszbina wspólne roszczenie do wyłączności posiadania prawa w kwestii "jedynie słusznego" interpretowania Koranu. Jeśli do tego doda się fakt, że Brooklyn nieustannie zmienia swe interpretacje Biblii, czasem nawet wraca do nauk jakie sam uważał za błędne (jak w przypadku wyżej omówionej interpretacji Rz 13:1 i nie tylko), to tym bardziej nie ma powodu aby uważać ich za wiarygodnego przewodnika w kwestii wykładu Pisma Świętego. Niniejszym po raz kolejny można stwierdzić, że roszczenia Brooklynu nakłaniające nas do dawania im posłuchu są nieuzasadnione i można ze spokojem je zignorować. Świadków Jehowy zaś nas do tego zachęcających, możemy próbować wyprowadzić z błędu przy pomocy rzeczowej rozmowy, choć efekty są zazwyczaj mierne . W tym przypadku bowiem o przekonaniu, że Brooklyn jest jedynym słusznym kierownictwem decyduje ślepa wiara i nawyki wspólnotowe, które są silniejsze niż jakiekolwiek fakty.


Jan Lewandowski; listopad 2001

BROOKLYN