Zastanawialam sie nad przyczyna tych wszystkich samobojstw, problemow psychiatrycznych itp. i cos Wam powiem. Moim zdaniem, u podstaw tego wszystkiego musi lezec poczucie winy. Osamotnienie, alienacja itd. nie sa typowe tylko i wylacznie dla sJ, ale poczucie winy i zwiazana z tym niska samoocene przypisalabym przede wszystkim swiadkom. Dziala to w prosty sposob: zbor stawia wymagania, my nie potrafimy im sprostac, bracia patrza na nas krzywo i delikatnie sugeruja, ze "zasmucamy" Jehowe, my nie chcemy zasmucac Jehowy, wiec znow sie staramy, ale znowu nie potrafimy sprostac, rosnie presja ze strony braci, a u nas rosnie poczucie winy, obniza sie nasza samoocena, osadzamy sie negatywnie, cierpimy, nie mozemy poradzic sobie z bolem, a zwiezyc sie nie mamy komu, bo bracia i siostry odesla nas do zrodel, czyli do straznic, ktore znowu powiedza nam, jak mamy nie zasmucac Jehowy i tak w kolo Macieju. W pewnym momencie mozemy sami siebie skazac na "potepienie" i uznac, ze Bog sie od nas odwrocil, bo popelnilismy grzech przeciw Duchowi Swietemu, a wiec grzech niewybaczalny. Zaczynamy sie zastanawiac, jak "nowy swiat" bedzie wygladal bez nas i znowu cierpimy. Ludziom, ktorzy sa w organizacji nie mozemy lub boimy sie zwierzyc, bo nas osadza, albo zaczna przeprowadzac sledztwo, ktore jest nam nie na reke, gdyz nikt nie lubi mowic o swoich potknieciach,a ludziom, ktorzy nigdy nie byli w organizacji tez nie mozemy o naszych rozterkach opowiedziec, bo nas nie zrozumieja. I tak czujemy sie samotni jak bezdomny pies i potepieni przez samych siebie. W pewnym momencie zaczynamy miec wszystkiego dosyc i... wieszaja nam klepsydre, jak to ladnie ktos juz wczesniej ujal.
Smutne to, ale chyba prawdziwe.
Pozdrawiam,
Mad
Dobrze powiedziane, w zborze trudno naprawde szczerze na niektore tematy porozmawiac,
nawet z osobami bliskimi.
Czasem wiele zalezy nawet od zwyklego doboru slow,
gdyz sa slowa, ktore wywoluja niepokoj lub nawet paniczny lek u wiekszosci glosicieli.
Wydaje mi sie, ze jest to strach przed nieznanym
oraz przed tresciami swiadomie lub nie wypartymi ze swiadomosci.
Pewnych pytan sie nie zadaje, pewnych slow sie nigdy nie uzywa,
pewnych rzeczy sie boi
w przesadny wrecz sposob,
i to dotyczy rowniez ludzi nieprzecietnie inteligetnych, bo i tacy sa w organizacji.
STRACH NIE TYLKO PRZED CZLOWIEKIEM,
ALE I PRZED BOGIEM
NASTAWIA NA CZLOWIEKA SIDLA
Wlasciwie cala struktura duchowosci takiej osoby
skonstruowana jest na bazie leku, strachu przed zasmuceniem Jehowy,
i jeszcze wiekszym strachu przed odpadnieciem od prawdy
a w domysle organizacji SJ.
No i obwinianie sie, ze Jehowa mi nie blogoslawi, bo cos tam
(za malo glosze, za malo studiuje, za malo jestem gorliwy, za malo ofiarny, itd)
Sam pamietam, jak walczylem z watpliwosciami
modlac sie o to, aby 'zawsze byc w Prawdzie', zawsze wiernym itd.
Dopiero pozniej uswiadomilem sobie
ze skoro nie potrafie zyc w pokoju i harmonii dzieki prawdzie
to znaczy, ZE USILUJE ZYC WBREW NATURZE I WBREW BOGU
gdyz przeciez boze zasady powinny sprawic,
ze zyloby mi sie lepiej i szczesliwiej
powinienem sie cieszyc ze jestem wolny, itd.
a nie dreczyc sie watpliwosciami
tymczasem czulem sie coraz bardziej zniewolony i czulem sie coraz gorzej.
I nie pomagalo mi nawet mniej lub bardziej budujace towarzystwo chrzescijan.
A tak naprawde co mi pomoglo?
pomoglo mi to, ze nigdy nie dalem sobie wmowic
ze nie warto czytac swieckich ksiazek,
w gruncie rzeczy niczego, za wyjatkiem jedynie prawdziwie natchnionej Biblii
i tego co dostarcza niewolnik wierny i rozumny
Pomoglo mi to, ze potraktowalem zmiany w swoim zyciu jako cos pozytywnego
i staralem sie byc na tyle otwarty na ile zdolalem.
Dlatego czytalem.
Czasem czlowiek zmienia zdanie, a czasem zdanie zmienia czlowieka.
http://watchtower.or...?showtopic=2215