dzisaj słysze dzwonek do furtki/ patrze: dwóch starszych stoi i natretnie dzowni. mysle: nie otwieram.. to pójdą. ale oczywiscie jak na prawdziwych świadków przystało


dzwonia.... raz drugi trzeci ( jak na swiadków przystało) w końcu wkurzona otwieram.

"witamy brakuje nam Ciebie na sali, ciebie i twojego meza. "
ja:" męza nie ma jestem sama" o co chodzi?
oni: "mozemy do srodka? my tylko na chwile"
ja: (jak na byłego śj przystało staje w drzwiach i tarasuje przejscie) teraz wróciłam i zaraz wychodze. o co chodzi?
oni: mozemy wejsc? mamy zaproszenie na pamiatke. obcym dajemy dlaczego nie mielibysmy dac swoim?
ja" moge wziąśc ale na pewno nie przybede"
oni: mozemy wejsc?
ja: "zaraz wychodze"
oni: ale my na chwilke"
ja: ja zaraz wychodze
oni: nie zajmiemy duzo czasu
ja: na pewno tak a ja zaraz wychodze.
i tak szarpalismy sie w słowach!!! kurcze jacy oni sa natretni!!! dopiero teraz rozumiem jak niektórzy swiatusy podczas głoszenia na to reaguja i dlaczego maja dosc.. toz to koniec!!! co za natrectwo...

dobrze ze nauczyłam sie stac w drzwiach wejciowych i je trzymac gdy byłam swiadkiem
