Skocz do zawartości


Zdjęcie

Jak się nawróciłem po raz drugi


  • Please log in to reply
8 replies to this topic

#1 bury

bury

    Domownik forum (501-1000)

  • Członkowie
  • PipPipPip
  • 593 Postów
  • Lokalizacja:Rybnik

Napisano 2008-12-02, godz. 00:26

Moje świadectwo opisałem już dawno temu na innych forach dyskusyjnych.
Nie chcę go pisać na nowo, gdyż stare ma pewien niepowtarzalny smak.
Pozwólcie że jedynie wkleję te posty jako całość
(to będzie jedyna zmiana).

Ja miałem długi okres załamiania wiary zanim odszedłem od Organizacji i potem. Stałem się agnostykiem a potem, po obejrzeniu Pasji, ateistą. Wiara zczęła się odradzać, gdy zaczałem się zastanawiać dlaczego Jezus umarł. Zaczałem osądzać siebie z punktu widzenia Prawa Bożego i wyszło na to, że zasługuję na cierpienia i śmierć. Okazało się, że nigdy nie wypełnię Prawa, bo jestem zły, skażony grzechem. Zrozumiałem, że tylko Bóg może sprawić abym czynił Jego wolę dając mi nowe serce wmiejsce kamiennego i nowego ducha - Bożego a nie zwierzęcego. Widziałem wiele świadectw w GOD TV i TBN. W końcu zacząłęm dopuszczać możliwość, że ci ludzie nie kłamią, że to nie szatan (wiara w niego to też powód by wierzyć tyle że kiepski). Prosiłem Jezusa aby mnie przekonał, że istnieje. W końcu zrozumiałem, że niewiara to mój wybór, a wiara w Boga to też wybór, że zbawienie jest w zasięgu ręki, bo uczyni je Bóg by wywyższyć imie Jezusa a nie nagrodzić mnie za cokolwiek. No i na końcu, gdy modliłem się pewnego razu, stał się cud jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłem.

Dla mnie błogosławionym okresem był czas ateizmu! Wtedy byłem wolny i mogłem nie zawracać sobie głowy dogmatami i sporami teologicznymi. Odrzuciłem tak, jak Ty Marcinie ofiarę Jezusa a razem z nią Boga. Mówiłem Ci o tym. Uczyniłem to, gdyż uznałem, że ja nie zasługuję na śmierć, że jeszcze bardziej nie zasługuje moja żona a córeczka tym bardziej. Więc mówienie mi, że ktoś umarł za mnie uznałem za próbę podłego manipulowania mną za pomocą poczucia winy. Uznałem, że skoro nie zasługujemy na taki los, jaki spotkał Jezusa, to jego śmierć w nasze miejsce to jakiś obłędny pomysł. Mówiłem, że dla mnie nie ma sensu okup, który przypomina przekładanie pieniędzy z kieszeni lewej do prawej, bo niby ktokomu zapłacił okup? Widziałem w obrazie Boga składającego okup, obraz ojca, który aby wybaczyć drobne przewinienie dziecka sąsiadów musi najpierw zabić swoje własne. No więc sprawa stałą się dla mnie prosta Jezus był nie do przyjęcia jako wariat. I odrzuciłem Jezusa jako człowieka chorego psychicznie. To pasowało mi do zakręconej, wręcz obłędnej historii chrześcijaństwa. Jaki pan taki kram, mówiłem sobie.

Dlaczego więc mówię, że ten czas bez Boga był błogosławiony przez Boga? -!?... Bo widziałem i nazywałem rzeczy jakimi są, przez pryzmat moich szczerych pragnień i osądów. Wcześniej, to wiesz sam - patrzyłem nie wiadomo na co i na kogo zamiast na patrzeć na siebie. Miałem w głowie swoje powinności i musturbacje, jak to mówią psycholodzy społeczni. I do czego mnie to przywiodło?

Oglądałem sobie dla przykładu wiadomości TV. I widziałem wielkich aferzystów, którzy okradają nasz naród i cały się rwałem do potępiania ich, bo przecież ja ciężko walczyłem o grosze a oni moje podatki rozkradali! Ale potem myślałem sobie, że ci którym się udało pozostać nieodkrytymi są szczęściarzami! I w efekcie zazdrościłem im, że się ustawić umieli, a współczułem wykrytym, że im nie wyszło. Zrozumiałem, że ja na ich miejscu robił to samo, co oni - kradłbym.

A gdy widziałem wiadomości wojenne, to cieszyłem się jak zabijani byli źli faceci. Jednak coraz częściej rozumiałem, że ci źli faceci bronią się przed złą Ameryką. Zaczęło do mnie docierać, że tu nie wiadomo kto jest dobry, a kto zły. Granice dobra i zła zaczęły się przesuwać, płynąć a na końcu się rozmyły. Wyszło mi na to, że to, co się uda i co się obstoi musi być dobre, bo nie ma nic już innego do porównania! A to, co przegrało i przeminęło musiało nie być dość dobre. Dotarło do mnie, że rację mają silniejsi! No więc wojna nie musi być zła jeśli bogaci staja się bogatsi, jeśli oczywiście ja też należę do tych bogatszych. Kogo tu obwiniać i o co? Gdybym miał karabin to bym na nim grał!

Gdy patrzyłem sobie na moje ulubione kanały z panienkami miałem na nie ochotę i pewnie bym z nich korzystał gdyby nie żona-żandarm. Z drugiej strony gdyby tylko mnie nie przyłapała, to czemu nie używać życia póki jest?! Co z oczu to i z serca, co nie?... A potem myślałem nad tym, jak bym się czuł gdyby ona mi rogi przyprawiała?.... Ale przecież, gdybym nie widział, to bym nie żałował, więc cóż w tym złego?... A gdyby tak to krocze prężyła do kamery moja córka, to jak ja bym się czuł? Czy chciałbym dla niej takiego losu? ... Czemu nie?... Co w tym złego jeśli zarabia się na tym, jeśli chroni się przez gumę? Co w tym złego?.... Czyż nie chodzi o zdobycie pieniędzy i zyskanie wygodnego życia?... Czym się różni taka panienka od mojej żony, czy córki? Która z nich jest mądrzejsza? Czyż nie wychodzi na to, że całe życie rodzinne polegać ma tylko na pozorach? Dlaczego poszedł bym z nią do łóżka a mówię, że byłoby to złe gdyby moja żona zrobiła to samo, co ona?

Zaczęło mi więc powoli wychodzić na to, że niczym się nie różnię od jakiegokolwiek człowieka. Dlatego, bo na jego miejscu, z jego życiorysem i bagażem, ja czyniłbym to samo, o on. Zrozumiałem, że jeśli nie ma Boga, to nie ma wartości, przy których warto obstawać. Liczy się chwila. Zrozumiałe, że wszelkie zło na Ziemi ma początek we mnie, dlatego że ten potencjał który jest we mnie jest w każdym człowieku. Całe zło jakie widzę dookoła to tylko owoce takich samych drzew jak moje. Te owoce pokazują, że człowiek który je wydaje zasługuje na potępienie i ścięcie! A przecież, już zrozumiałem, że ja czyniłbym to samo co ci źli gdybym się tylko znalazł w ich sytuacji!

Dlaczego odrzucałem Boga odrzucając Jezusa? Bo wiara Żydów wydawała mi się najmądrzejsza. Bo wyznawanie zasad Buddyzmu, szintoizmu, konfucjanizmu i czegokolwiek jeszcze nie ma sensu wobec religii komercji. Bo kosmologia tych religii była dla mnie bzdurna. To była dla mnie tylko zabawa w poszukiwanie schowanego Ojca, który milczy.

W pewnym momencie pomyślałem, że mam dość życia w tym świecie, że ten świat nie ma sensu. Zacząłem się zastanawiać, czego ja chcę, czego bym chciał, czego brakuje temu światu, jakie zasady powinny nim rządzić?.... Oczywiście nasuwały mi się myśli w rodzaju „Imagine” Johan Lenona. Pomyślałem, że miłość, o której nauczał Jezus byłaby czymś wspaniałym, że jego Kazanie na Górze jest wszystkim tym, co mogłoby sprawić, że życie na tej Planecie Rozpaczy nabrało by sensu. I zadałem sobie po raz pierwszy w życiu pytanie: dlaczego Jezus uważał, że ja zasługuję na śmierć?...Nie musiałem zbyt długo czekać. Przyszło mi do głowy, że on obstawał przy Prawie uważając je za prawo Boga. No to spytałem się siebie, jak ja wyglądam w świetle tego Prawa?... Wziąłem X Przykazań i czytam….

Złamałem dziewięć z dziesięciu. Nie zabiłem, bo nie miałem spluwy! Okazało się, że ja porządny, przeciętny facet jestem rozpustnikiem, cudzołożnikiem, złodziejem, kłamcą, oszczercą, bałwochwalcą, pogardzającym rodzicami świętościami i życiem społecznym! Czyli w oczach Jezusa zasługiwałem na wielokrotną śmierć!..... Okzało sie, że Jezus nie był schizofrenikiem, masochistą. On uczył dobrego, uczył sprawiedliwości, on uwalniał takich, jak ja od wiecznego potępienia na jakie zasługiwali w świetle prawa wyboru, jakie dał nam Bóg! Zrozumiałem, jak bardzo się myliłem! .....

Gdy już uświadomiłem sobie jak wielkie spustoszenie czyni we mnie grzech pierworodny, jak owocuje wszelkiego rodzaju złem, jakie popełniam, dotarł do mnie następujący problem: po co mi wybaczenie Boże skoro i tak świnia wróci do taplania się w błocie?... Mocna słowa, ale zdałem sobie sprawę jak bardzo do mnie pasowały. Skoro zrozumiałem, że taplałem się we wszystkich grzechach czując przy tym przyjemność, to znaczy, że będzie mnie kusić i znając mnie pewnie znowu w to wdepnę! Koszmar! Aż odechciało mi się modlić…

Potem przyszła mi do głowy jeszcze inna ciekawsza myśl: skoro jestem aż takim wielkim grzesznikiem, to przecież jestem wrogiem Boga, okazuję nienawiść do Jego słowa i zapieram się Go uczynkami! Z jakiej racji Święty Bóg miałby mnie wysłuchać w jakiejkolwiek sprawie? Dlaczego miałby mnie wysłuchać skoro prorocy Boży bali się nawet zbliżyć do Niego? Izajasz bał się śmierci, bo widział jak Święty jest Bóg, a ja miałbym uważać, że On mnie wysłucha?... Jeśli ja jestem ciemnością, a On światłością, to cóż wspólnego mielibyśmy mieć ze sobą? Jestem egoistą z natury, czego chcę dla siebie, a nie dla Niego.

I byłem w głębokim dole, w kropce, absolutnej kropce. Z autentycznymi gorzkimi łzami w oczach Zadawałem sobie pytanie: Boże i co ja mam robić?... I nagle przyszła mi do głowy wspaniała myśl: nie ma co prosić o wybaczenie, bo i tak popełnię grzechy tak, jak to było dawniej! Moje serce ciągnie mnie do złego, więc potrzebuję nie wybaczenia, ale nowego serca! Tak i nowego ducha, Ducha Świętego! Tak, jak Bóg sam obiecał Ez 36:26 "I dam wam serce nowe, i ducha nowego dam do waszego wnętrza, i usunę z waszego ciała serce kamienne, a dam wam serce mięsiste." Tak, właśnie tego potrzebuję! Zerwałem się z łóżka, ale coś mnie powstrzymało.

O co mi chodzi? Nie wiedziałem, co mnie zgasiło, ale już po chwili zrozumiałem, że ja po prostu nie widzę powodu, dla którego Bóg miałby mnie wysłuchać. Skoro jestem taką ciemnością, skoro zasługuję w Jego oczach na śmierć, to dlaczego miałby mi cokolwiek dać, dlaczego maiłby czegokolwiek słuchać?....

NO zaraz! Ale przecież to On mnie stworzył i On chce mnie zmienić! Przecież posłał swojego Syna, aby zbawił każdego, a wiec i mnie! Przecież Jezusa zawsze wysłuchiwał, a Jezus prosił Ojca: wybacz im, bo nie wiedzą, co czynią. Tak, to Jezus pragnął bym żył, by Bóg oczyścił mnie i uczynił świętym na swój obraz i podobieństwo!

Pobiegłem do kuchni. Siadłem i zacząłem się gorąco modlić…. Całą nadzieję na wysłuchanie złożył w Jezusie. I stało się, Bóg Ojciec wysłuchał mojej prośby, która była przecież prośbą jego Syna, Jezusa, bo w jego imieniu prosiłem tak, jak On prosił Ojca umierając na krzyżu…


Z tym cudem było tak: jak żona pojechała do teściowej z dzieckiem, ja zostałem sam w domu i oglądałem sobie moje religijne kanały po angielsku na satelicie. Tak się dziwnie poskładało, że przez dwa dni co drugi program dotykał moich wątpliwości i potrzeb. Udało mi się zrozumieć, że sytuacja człowieka polega na bezsilności wobec swojej niemocy wynikającej z bycia grzesznikiem. Nie chodzi o czynienie grzechów lecz bycie nieczystym, trędowatym, ślepym od urodzenia i kulawym w sensie oczywiście duchowym. To nie jest uleczalne, ale widać to było po moich uczynkach. Z tego stanu może mnie oczyścić i uzdrowić tylko sam Jezus Pan. Sam nie mogę zmienić swojej natury, ja zawsze będę grzeszył w sprzyjających okolicznościach. Bóg obiecał w Ezechiela, że sprawi, że da nam w miejsce serca kamiennego cielesne, i da ducha żywego i On sprawi że będziemy czynić Jego wolę. Dotarło do mnie, że mam serce kamienne i faktycznie jestem wrogiem Boga a przyjacielem świata. Uwierzyłem w to, że wystarczy porosić z wiarą a się dostanie. Prosiłem o nowe serce i wybaczenie i ...nie dostałem! Miałem poczucie, ze nie wziąłem Boga na litość i łzy!

Myślałem dlaczego i okazało się po następnym programie, że ja tak naprawdę nie wierzę tylko mam nadzieję, że On mnie wysłucha i ta nadzieja wydawał mi się wiarą. Wiara to pewność bez cienia wątpliwości. A skąd miałem mieć pewność, że Bóg mnie chce wysłuchać? To Bóg Wszechmocny związał się przymierzem nad ofiarą własnego Syna. Tylko ja mogę więc zawieść wątpiąc a nie On niechęcią zbawienia mnie. Pomodliłem się do Jezusa by mnie przyjął i...znowu nic! Coś drgnęło ale tylko w moim zrozumieniu. Poczułem, że tak naprawdę nie wierze. Po prosiłem więc o wiarę.

Dotarło do mnie, że ja czuję się nieczysty w oczach Bożych i nie wyobrażam sobie, dlaczego Wszechmogący i Święty miałby ogóle słuchać tego, co ja mówię. Następny program i ... olśnienie: to nie mnie nieczystego Bóg słucha lecz Jezusa swojego umiłowanego świętego Syna. Ja mam słuchać Jezusa i być mu posłusznym a wszystko, co poproszę w jego imię Boga dostanę. A skąd wiem, czego chce dla mnie Jezus? Zrozumiałem, że skoro Jezus umarł za grzechy ludzkości aby wywyższyć imię Boga i zbawić ludzi, a Bóg chce żeby wszyscy doszli do poznania prawdy, to błąd może leżeć tylko po mojej stronie. Jezus chce bym przyjął jego zbawienie, bym przyjął Ducha Świętego, bym był na nowo zrodzony do nowego życia i by grzech nade mną nie panował. Jezus chce być moim Panem!

Usiadłem po raz kolejny do stołu i wyznawałem Bogu swoje grzechy. Powiedziałem, że Go nienawidzę, że jestem Jego wrogiem, choć nie chcę i ale nie umiem czynić Jego woli i nie mogę. Błagałem by Jezus wszedł w moje życie i przejął nad nim władzę, by mnie zbawił i wybaczył wszystkie moje grzechy, zrodził mnie na nowo, dał nowe serce, bo moje jest z zimnego kamienia i dał Ducha, bo jestem martwy. Zwracałem się wtedy do Boga Ojca i w momencie gdy odwołałem się do imienia Jezusa, poczułem...

jakby dotknięcie które szło rozlewając się od głowy po same stopy przez jakąś sekundę lub dwie. Jakby obmyła mnie od głowy po stopy. Ułamek sekundy wcześniej usłyszałem słowa: "o cokolwiek poprosicie w imię moje ja to spełnię". Jakaś energia wypełniła moją pierś i całe ciało, poczułem taką radość jakiej jeszcze nigdy nie czułem. Duch od razu otworzył moje ręce ściśnięte w modlitwie razem i wzniósł je do góry. Podniósł moją pochyloną głowę w górę i nie mogłem już niczego innego mówić tylko wysławiać Go i wyrażać na głos radość z wysłuchania modlitwy. Byłem w lekkim szoku, to było coś co wnikało we mnie, co mnie przepełniało, ale nie wypłynęło ze mnie, ja to odbierałem z zewnątrz będąc zaskoczony tym co się dzieje. Nie skończyłem wyznawać grzechów, chciałem jeszcze wrócić na chwilkę do paru z nich ale nie mogłem, po prostu nie mogłem, miałem wrażenie jakby zostały pokryte białym woalem i znikły mi z oczu. Duch nie pozwolił mi opuścić głowy, ani myśleć o nich. One jakby zostały zabrane daleko ode mnie. Straciłem wszelkie poczucie grzechu jakie miałem. Płakałem ze szczęścia! A gdy zwracałem się do Ojca dreszcz radości przechodził mi przez całe ciało. Do dzisiaj zostało mi to uczucie, gdy się modlę, czy jak wam teraz to opisuję! Dawniej czułem gdy się modliłem jakbym był zamknięty w jakimś ciemnym pokoju sam. Teraz czuję jak On jest ze mną, jakbym był w świetle, nie ciemności. To było cudowne, ale to, co stało się potem zadziwiło mnie i moje otoczenie jeszcze bardziej.

Poczułem wtedy też jakby ciepły gruby kompres został mi położony na sercu i całym ciele. On przenikał mnie całego i napełniał takim pokojem, że nie umiem go oddać słowami. Całe napięcie jakie nosiłem w ciele znikło, odeszło. Wyobraźcie sobie przyjeżdża moja żona po trzech dniach. A ja zupełnie inny. Ona zgłupiała, nie wiedziała co się ze mną stało. Miałem pełno energii na robienie rzeczy których wcześniej nie umiałem, nie chciałem. Stałem się jakiś taki dziwnie uczynny bez poczucia zmęczenia, chętny. Moi znajomi nie poznawali mnie. Ja byłem człowiekiem dawniej nerwowym, a teraz taki spokojny! Wszyscy pytali co się stało, bo jakiś dziwny jestem, taki trudny do wyrażenia inny.

Od chwili nawrócenia Bóg wlał w moje serce takie pragnienie Jego Słowa, ze codziennie wieczorem od 22 do 2-3 w nocy czytam i studiuję. I to z rozkoszą! A moje zrozumienie tak się pogłębiło, że nie ma porównania z tym co było kiedyś. Co ciekawe, od tamtej chwili Bóg zabrał mi przyjemność w piciu alkoholu. Ja lubiłem pociągnąć sobie co dzień lub co dwa dni z żonką piwko jedno lub dwa. Nigdy żeśmy sie nie upili, ale lubiliśmy tak dla zdrowia. Jakież zdziwienie było moje i mojej żony, gdy okazało się, że alkohol pod wszelką postacią przestał mi smakować! Ona piwko tradycyjnie, a ja... piwko fee..too może winko? też feee....wodę! :) :) Po dwóch miesiącach żona zaczęła myśleć o rozwodzie ze mną! na szczęście ją też Bóg pozyskał choć w inny sposób.

U mnie od tamtego momentu stało się też coś innego. Tradycją mojego domu jest zamiłowanie do świństw i pornografii. Kiedyś będąc świadkiem z tym walczyłem, ale później zaakceptowałem i szczyciłem się swoją tolerancją. Uwielbiałem żarty na te temat i świat się kręcił wokół d...y. Od chwili nawrócenia jak ktoś tylko na ten temat wspomniał to czułem smród w nozdrzach. Odrzucało mnie na widok jakiejkolwiek golizny zanim cokolwiek pomyślałem! A popęd seksualny spadł w takim stopniu, że mam 100% procentowe panowanie nad sobą. Tego nie potrafiła zrozumieć żona. Myślała, ze se znalazłem jakąś kochankę. Straciła narzędzie władzy! hehe

Miałem też dawniej pełno agresywnych myśli. Jak wspomniałem byłem strasznie nerwowym cholerykiem. To wszystko znikło.

Pojawiło się też coś innego. Mam wrażenie, ze grzech już nade mną nie panuje. To dziwne, bo oczwiście zgrzeszę czasem, ale jest coś czego inaczej określić nie mogę. To po prostu jest. Pojawia się jako szept zanim zrobię coś głupiego, jako refleksja po tym i jako wybaczenie, gdy wyznam to. Dawniej gdy coś mi przyszło na myśl, to ulegałem pomysłom. Teraz nie. Teraz ja jestem górą.

To wszystko, co wam opisałem to nie były zmiany w czasie ale wszystko stało się nagle, od chwili tego dotknięcia przez Boga. Zmieniła się nawet postawa mojego ciała, mój chód, sposób patrzenia na ludzi, reakcje.

Choć nie aż tak daleko jakbym chciał (mam wilczy apetyt na zmianę, a Tato nadal słucha tylko Jezusa, a nie mnie :) ). Ale już to, co mam naskoczyło mnie i przerosło moje dawne możliwości zmian.

Życzę Wam wszystkim doznania tej łaski

PS
Spotkałem już wielu ludzi, którzy przeżyli coś identycznego. Nie znali często żadnego wyznania poza katolickim, a Bóg ich dotknął i wyprowadził ze świata. Mój kolega w ten sposób przystał być narkomanem, inny alkoholikiem. A były to ciężkie przypadki.

#2 pawdob7

pawdob7
  • Gadu-Gadu:4734141
  • Płeć:Male
  • Lokalizacja:Poznań

Napisano 2008-12-05, godz. 13:09

Bury, polecam Ci film "21 gram" z doskonałą rolą Benicio Del Toro. Bohater grany przez niego doznaje takiego "nawrócenia" o jakim Ty piszesz. Co z tego wynika - oceń sam.
Czytając Twoją historię dziękuję za szczerość a jednocześnie dziękuję losowi, że oszczędził mi potrzeby posiadania tego rodzaju przeżyć. Nie muszę ( jak na razie ) miotać się wewnętrznie i tracić czasu na dylematy mało istotne ( w moim przekonaniu ). Co raz bardziej uznaję fakt, że takie potrzeby wynikają ze specyficznej budowy i aktywności jakiegoś fragmentu mózgu.

Piszesz: "Życzę Wam wszystkim doznania tej łaski" Mam w związku z tym pytanie do Ciebie i osób podobnie "nawróconych": czy dopuszczasz myśl, że można być szczęśliwym, poukładanym wewnętrznie ze sobą i światem bez Boga? że można mieć spokój wewnętrzny wynikający z przekonania słuszności decyzji w sprawie niewiary w Boga? że można odetchnąć z ulgą porzucając raz na zawsze mistykę?

Użytkownik pawdob7 edytował ten post 2008-12-05, godz. 13:45


#3 Sebastian Andryszczak

Sebastian Andryszczak

    BYŁEM Świadkiem Jehowy

  • Członkowie
  • PipPipPipPip
  • 6348 Postów
  • Gadu-Gadu:748371
  • Płeć:Male
  • Lokalizacja:Karpacz

Napisano 2008-12-05, godz. 14:50

może zdziwie wierzacych i niewierzacych ale miałem szczesliwy okres niewiary w swoim życiu.

I dopiero (jak to ujął Pawdob7) 'poukładanie sobie' życia bez Boga przygotowało mnie na uwierzenie ponowne w Boga.

#4 gambit

gambit

    gambit

  • Członkowie
  • PipPipPipPip
  • 1296 Postów
  • Płeć:Male
  • Lokalizacja:Kuczkowo

Napisano 2008-12-05, godz. 16:04

Czy ponowne nawrócenie wiąże się formalnie z jakimś wyznaniem ? Czy z tą samą co poprzednia, czy należy rozumieć zarazem zmianę religii ? Czy może być to doznanie traktowane na gruncie osobistym ? Czy jest taki ktoś ? Co należy rozumieć przez nawrócenie ? Czy samo to, że z ateisty robi się wierzący w osobowego Boga ? A jeżeli za mało, to jakie czynniki mogą potwierdzić wiarygodność nawrócenia ? Bury wiele podał, ale czy może ktoś uważa, że jest jeszcze coś ważnego ?
-- gambit
Mój życiorys - 1<---> Wśród ŚJ Zamieszczam tymczasowo.

#5 malinowa7

malinowa7

    Forumowicz (51-500)

  • Członkowie
  • PipPip
  • 438 Postów
  • Płeć:Not Telling

Napisano 2008-12-05, godz. 16:47

Przeczytałam. Dla mnie, upraszczając oczywiście, to wygląda tak, że bury nagle uświadomił sobie,że jest grzeszny i po stokroć zasługuje na śmierć. Sprawdził i okazało się,że złamał prawie wszystkie przykazania. Poczuł jaki jest beznadziejny i zły. Potem bóg go "dotknął" i to była wielka łaska,że wspaniały bóg "dotyka" takiego marnego człowieka. No i na końcu happy and - nawrócenie.
A bez ironii to dla mnie to wygląda tak ,że bury po prostu Ty potrzebujesz wierzyć w kogoś, kto się Tobą zaopiekuje i powie co dobre a co złe, obdarzy łaską, a nie wszystkich obdarza, więc możesz się poczuć wyjątkowo. Trudno Ci było funkcjonować jako ateiście, więc sam sobie wymyśliłeś nawrócenie i to gwałtowne, spektakularne niemal. Ja wierzę w takie nawrócenia z jednym zastrzeżeniem, że nie pochodzą ona od boga, tylko płyną z ludzkiego umysłu udręczonego lękiem, niewiedzą, rozterkami itd.
Dodam jeszcze,że nie wszyscy ateiści czy agnostycy reprezentują tego typu relatywizm moralny, że "gdybym tylko miał okazję, gdybym tylko mógł to zabijałbym, zdradzał, dorabiał się oszukując innych", a z kolei wielu wierzący jak najbardziej ;)
Dla mnie wyzwolenie się od wszelkiej religii, boga, jego ofiary, tej całej jazdy z poczuciem winy jest błogosławieństwem, daje mi spokój umysłu, daje mi to właśnie "poukładanie", a jednocześnie swobodę poznawania, zmieniania siebie, swobodnego kształtowania, wolności.

#6 pawdob7

pawdob7
  • Gadu-Gadu:4734141
  • Płeć:Male
  • Lokalizacja:Poznań

Napisano 2008-12-05, godz. 18:03

(...) sam sobie wymyśliłeś nawrócenie i to gwałtowne, spektakularne niemal. Ja wierzę w takie nawrócenia z jednym zastrzeżeniem, że nie pochodzą one od boga, tylko płyną z ludzkiego umysłu udręczonego lękiem, niewiedzą, rozterkami itd.

Mam podobne zdanie o tego typu świadectwach nawrócenia. Zwłaszcza nagłych nawróceniach. Autorów postrzegam bardziej jako mających problemy z równowagą emocjonalną. Bury, proszę nie bierz tego zbyt osobiście. Twoją historię przeczytałem z zaciekawienia, jakie to mechanizmy w psychice karzą ludziom po wyjściu z jednej euforii religijnej wpadać w następną?

Rodzi się też pytanie: jakie wytłumaczenie znajdziesz sobie, gdy np. sytuacja życiowa zmusi Cię do stwierdzenia, że Bóg Ci nie sprzyja? Czy znowu nie będziesz się wewnętrznie miotał? Odsyłam ponownie do filmu "21 gram". Kto oglądał, ten wie o czym piszę.

#7 ewa.lipka

ewa.lipka

    Forumowicz (51-500)

  • Członkowie
  • PipPip
  • 144 Postów
  • Lokalizacja:Anglia

Napisano 2008-12-05, godz. 18:04

Witajcie.

Ja może nie byłam ŚJ, ale może też coś powiem o swoim nie nawróceniu, ale nawracaniu.

Zauważam w swoim życiu olbrzymie zmiany, to w jaki sposób (krytycznie) podchodzę do siebie, oraz jak zaczynam rozumieć ludzi.
Dochodzę do sedna wiary, a mianowicie do miłości, bo to ona jest źródłem wiary i miłości nie fikcyjnej, ale bezinteresownej.
To jest moje nawracanie na Bożą Drogę. Już wiem dlaczego pierwsi Chrześcijanie nazywali wiarę jako Droga.
Drogą jest Jezus, a drogowskazy, to wszystko co może poprowadzić i wyćwiczyć nas, ku dobremu poprowadzić na prawdziwą drogę prowadzącą do celu - pokoju duszy.
Każdego droga jest inna, bo Bóg jest w środku, a my w koło Niego się kręcimy, jeżeli ktoś jest bardzo daleko od Boga, będzie miał inną drogę, niż ten co jest bliżej.
Jeżeli Bóg jest w środku, to też czyjaś droga może być bardzo kręta, może ten ktoś kręcić się w kółko, jak nie natrafi na odpowiedni drogowskaz.
Na każdej drodze stoi Jezus, gdy tylko na to pozwolimy On bierze nas za rękę i prowadzi, ale nasze serce musi być szczere, proste, nieoskarżające, bo oskarża szatan, a Bóg usprawiedliwia.
Po tym właśnie można poznać jakiego jesteśmy ducha i kto nas prowadzi:
Czy oskarżamy, czy usprawiedliwiamy. To tak bardzo w telegraficzny skrócie.
Iść za Jezusem, to badać samego siebie jakiego jestem ducha.
Pozdrawiam Ewa

#8 bury

bury

    Domownik forum (501-1000)

  • Członkowie
  • PipPipPip
  • 593 Postów
  • Lokalizacja:Rybnik

Napisano 2009-08-19, godz. 15:18

Napisaliście wiele komentarzy jako swoistą contrę, z którymi w pewnym stopniu się zgadzam. Euforia, czy ekstaza, jaką przeżyłem być może nie była jakimś cudownym darem od Boga i być może dla niektórych wybrańców jest dostępna od reki (choć nie dla mnie - nic takiego nie udało mi się powtórzyć do dziś dnia, choć naprawdę miałbym na to ochotę). Samo takie przeżycie nie pozwala zweryfikować jego źródeł, ani tego czy stoi za nim Siła Nadprzyrodzona. OK, może to była reakcja moje ciała na zmianę postawy psychicznej a nie dar od Boga. Sam poszukiwałem wielokrotnie sposobów na weryfikację, ale ich nie znalazłem. Przeżyłem później różne doświadczenia, które zakrawają na cud, ale za każdym razem mój wewnętrzny sceptyk nie został zabity, a co najwyżej wstrząśnięty. Niczego nie da się udowodnić do końca. Wszystko pozostaje oparte na założeniach, pragnieniach i wierze. Wiara to rzecz złożona i w dużym stopniu osobisty wybór, jakieś uprzedzenie i predyspozycja a nie mus i jedyny logiczny wniosek stawiający pod murem przeciwników.

Myślę sobie dziś, że być może taka "łaska" faktycznie nie jest ani ważna, ani istotna, bo nie o uniesienia chodzi ale raczej o upokorzenia, o branie krzyża i nieustanne chodzenie za Jezusem, co do przyjemnych lekcji nie należy. To oczywiście niemiłe odkrycie ale fakt pozostaje faktem, że Pismo nie uczy o życiu darami Ducha Świętego ale raczej miłością, nadzieją i wiarą na drodze wprowadzania Prawa Bożego w czyn, co bez cudów i tak się nie obywa, bo jakoś X przykazań nie leży to w mojej naturze.

Kogoś oczywiście może śmieszyć takie zmaganie się z samym sobą i wyznawanie Nauki przerastającej człowieka, bo taka dla mnie jest w istocie nauka Jezusa. Mnie natomiast z leksza dziwi ta apoteoza moralności ateistycznej. Przypomina mi ona tego człowieka z brzytwą w ustach i klapkami na oczach - Richarda Dawkinsa. Moralność i szczerość, to oczywiście cenne wartości bez względu na światopogląd czy religię, więc nie zachęcam Was do zepsucia moralnego. Ale w moim odczuciu nie pasuje ona do ateistycznego świata rządzonego przecież przez prawo dżungli. Światopogląd ateistyczny godzi człowieka z moralnością okazjonalnie. To właśnie nadzieja na życie po śmierci pozwala wznieść się ponad to życie i pragnienie porzucenia zasad moralnych. To właśnie wiara, że życie jest dziełem Kogoś, a nie produktem ubocznym czegoś, nadaje życiu smak i radość. Ateizm nie daje nadziei, w praktyce nie rodzi wiary a ni zaufania, bo w świecie bez Boga człowiek jest krótkotrwałym produktem ubocznym, trudną do podtrzymania nadmiernie skomplikowaną strukturą białka. Wznoszenie się ponad to, co fizyczne jest parciem pod prąd sprzecznym z naturą i Praprzyczną.

Dziś trudno mi się pysznić wiedzą, czy dyskutować tak, jak to robiłem będąc świadkiem. Moje poglądy stale się zmieniają. Dziś mniej wiem niż wydawało mi się, że wiedziałem dawniej i ze zdziwieniem stwierdzam, że rozumiem katolików, szanuję ich poglądy i coraz częściej zgadzam się z nimi! Te moje poglądy można oczywiście stale krytykować i uznawać za niesatysfakcjonujące, za naiwne. Sam to często robię. OK, to w końcu tylko hipotezy i przypuszczenia w jakie ubieram swoją wiedzę biblijną (a może nie-wiedzę?). Mimo to nie umiałbym tak, jak Wy uznać za satysfakcjonujący intelektualnie tzw. ateizm naukowy, czy czysty ewolucjonizm. A przecież jest to niezbędny kamień węgielny ateizmu wszelkiej maści. Mówię tu o czysto intelektualnym punkcie widzenia. Warto posłuchać co dziś mówi na temat ateizmu czołowy XX-wieczny apolegeta ateizmu, Anthony Flew. On uwierzył w Boga w późnej starości. Atakujecie światopogląd teistyczny z tak słabej pozycji tylko na własną szkodę. Myślę też, że jeśli w ogóle jesteście spokojni to jeszcze tylko przez chwilę. Każdemu z Was życie przyniesie, choroby, cierpienia, a w najlepszym razie - starość i śmierć. Będziecie cierpieć, odczuwać swoją bezsilność i marność i .... tracąc zmysły będziecie poszukiwać Sensu Życia, wartości ponadczasowych, dla których warto żyć i doświadczenia tego, co Ponadnaturalne... A jeśli przyjmiecie jakąś odpowiedź dla samych siebie, to obawiam się, że będzie ona w najlepszym wypadku tak naiwna jak relacja o moim nawróceniu....

#9 Ida

Ida

    Domownik forum (501-1000)

  • Członkowie
  • PipPipPip
  • 715 Postów
  • Płeć:Female

Napisano 2009-08-19, godz. 23:11

Euforia, czy ekstaza, jaką przeżyłem być może nie była jakimś cudownym darem od Boga i być może dla niektórych wybrańców jest dostępna od reki (choć nie dla mnie - nic takiego nie udało mi się powtórzyć do dziś dnia, choć naprawdę miałbym na to ochotę).

Skoro Bóg przyciągnął Cię do siebie, odczułeś w pewnym okresie swego życia intensywność tej miłości i zapewne Boże usynowienie, to czego jeszcze oczekujesz? Ja wiem, że do przyjemnych, nadprzyrodzonych przeżyć chciałoby się wracać i " smakować" w nieskończoność akt adoptowania nas przez Pana. Codzienne życie pełne trosk i mimo wszystko niejednokrotne chybianie celu, dostrzeganie własnych braków i niedoskonałości oraz potrzeby wstawiennictwa za nasze grzechy Wybawiciela, sprawiają, że potrzebujemy ciągłych zapewnień o okazanej nam przez Boga miłości. Chyba tak do końca nie dowierzamy, że spotkało nas coś wyjątkowego. A poza tym otaczający nas świat, często oddalony od Boga, zdaje się poddawać w wątpliwość nasze duchowe przeżycia. Wiara w Boga niestety nie należy do rzeczy pożądanych ani popularnych. Nie można jej posiąść przez gorliwe studiowanie PŚ, potrzebne jest otwarte na Bożą miłość serce... Dla wielu Bóg jest nieosiągalny, co zdaje się być równoznaczne z tezą jakoby Go nie było, albo nic Go nie obchodzi zwykły człowiek. Bo droga do Boga zaczyna się od pokory i spojrzenia na siebie przez filtr, jakim jest Słowo Boże.
Chyba nie powinno nas nic dziwić. Czy Chrystus przypadkiem nie pytał się, mówiąc o Swoim Powtórnym Przyjściu - czy znajdzie jeszcze wiarę u ludzi? Dopuszczam myśl, że agresywny czy bardziej zawoalowany ateizm będzie mimo wszystko przybierał na sile. Może przyjście Pana nie jest odległe.
"Ten, kto wyrusza na poszukiwanie Boga ... może przebiec wiele ścieżek. Zgłębić wiele religii, wstąpić do wielu sekt, ale w ten sposób nie spotka Boga. Ponieważ Bóg jest tutaj, teraz, obok nas." P.Coelho




Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych