Moje świadectwo opisałem już dawno temu na innych forach dyskusyjnych.
Nie chcę go pisać na nowo, gdyż stare ma pewien niepowtarzalny smak.
Pozwólcie że jedynie wkleję te posty jako całość
(to będzie jedyna zmiana).
Dla mnie błogosławionym okresem był czas ateizmu! Wtedy byłem wolny i mogłem nie zawracać sobie głowy dogmatami i sporami teologicznymi. Odrzuciłem tak, jak Ty Marcinie ofiarę Jezusa a razem z nią Boga. Mówiłem Ci o tym. Uczyniłem to, gdyż uznałem, że ja nie zasługuję na śmierć, że jeszcze bardziej nie zasługuje moja żona a córeczka tym bardziej. Więc mówienie mi, że ktoś umarł za mnie uznałem za próbę podłego manipulowania mną za pomocą poczucia winy. Uznałem, że skoro nie zasługujemy na taki los, jaki spotkał Jezusa, to jego śmierć w nasze miejsce to jakiś obłędny pomysł. Mówiłem, że dla mnie nie ma sensu okup, który przypomina przekładanie pieniędzy z kieszeni lewej do prawej, bo niby ktokomu zapłacił okup? Widziałem w obrazie Boga składającego okup, obraz ojca, który aby wybaczyć drobne przewinienie dziecka sąsiadów musi najpierw zabić swoje własne. No więc sprawa stałą się dla mnie prosta Jezus był nie do przyjęcia jako wariat. I odrzuciłem Jezusa jako człowieka chorego psychicznie. To pasowało mi do zakręconej, wręcz obłędnej historii chrześcijaństwa. Jaki pan taki kram, mówiłem sobie.
Dlaczego więc mówię, że ten czas bez Boga był błogosławiony przez Boga? -!?... Bo widziałem i nazywałem rzeczy jakimi są, przez pryzmat moich szczerych pragnień i osądów. Wcześniej, to wiesz sam - patrzyłem nie wiadomo na co i na kogo zamiast na patrzeć na siebie. Miałem w głowie swoje powinności i musturbacje, jak to mówią psycholodzy społeczni. I do czego mnie to przywiodło?
Oglądałem sobie dla przykładu wiadomości TV. I widziałem wielkich aferzystów, którzy okradają nasz naród i cały się rwałem do potępiania ich, bo przecież ja ciężko walczyłem o grosze a oni moje podatki rozkradali! Ale potem myślałem sobie, że ci którym się udało pozostać nieodkrytymi są szczęściarzami! I w efekcie zazdrościłem im, że się ustawić umieli, a współczułem wykrytym, że im nie wyszło. Zrozumiałem, że ja na ich miejscu robił to samo, co oni - kradłbym.
A gdy widziałem wiadomości wojenne, to cieszyłem się jak zabijani byli źli faceci. Jednak coraz częściej rozumiałem, że ci źli faceci bronią się przed złą Ameryką. Zaczęło do mnie docierać, że tu nie wiadomo kto jest dobry, a kto zły. Granice dobra i zła zaczęły się przesuwać, płynąć a na końcu się rozmyły. Wyszło mi na to, że to, co się uda i co się obstoi musi być dobre, bo nie ma nic już innego do porównania! A to, co przegrało i przeminęło musiało nie być dość dobre. Dotarło do mnie, że rację mają silniejsi! No więc wojna nie musi być zła jeśli bogaci staja się bogatsi, jeśli oczywiście ja też należę do tych bogatszych. Kogo tu obwiniać i o co? Gdybym miał karabin to bym na nim grał!
Gdy patrzyłem sobie na moje ulubione kanały z panienkami miałem na nie ochotę i pewnie bym z nich korzystał gdyby nie żona-żandarm. Z drugiej strony gdyby tylko mnie nie przyłapała, to czemu nie używać życia póki jest?! Co z oczu to i z serca, co nie?... A potem myślałem nad tym, jak bym się czuł gdyby ona mi rogi przyprawiała?.... Ale przecież, gdybym nie widział, to bym nie żałował, więc cóż w tym złego?... A gdyby tak to krocze prężyła do kamery moja córka, to jak ja bym się czuł? Czy chciałbym dla niej takiego losu? ... Czemu nie?... Co w tym złego jeśli zarabia się na tym, jeśli chroni się przez gumę? Co w tym złego?.... Czyż nie chodzi o zdobycie pieniędzy i zyskanie wygodnego życia?... Czym się różni taka panienka od mojej żony, czy córki? Która z nich jest mądrzejsza? Czyż nie wychodzi na to, że całe życie rodzinne polegać ma tylko na pozorach? Dlaczego poszedł bym z nią do łóżka a mówię, że byłoby to złe gdyby moja żona zrobiła to samo, co ona?
Zaczęło mi więc powoli wychodzić na to, że niczym się nie różnię od jakiegokolwiek człowieka. Dlatego, bo na jego miejscu, z jego życiorysem i bagażem, ja czyniłbym to samo, o on. Zrozumiałem, że jeśli nie ma Boga, to nie ma wartości, przy których warto obstawać. Liczy się chwila. Zrozumiałe, że wszelkie zło na Ziemi ma początek we mnie, dlatego że ten potencjał który jest we mnie jest w każdym człowieku. Całe zło jakie widzę dookoła to tylko owoce takich samych drzew jak moje. Te owoce pokazują, że człowiek który je wydaje zasługuje na potępienie i ścięcie! A przecież, już zrozumiałem, że ja czyniłbym to samo co ci źli gdybym się tylko znalazł w ich sytuacji!
Dlaczego odrzucałem Boga odrzucając Jezusa? Bo wiara Żydów wydawała mi się najmądrzejsza. Bo wyznawanie zasad Buddyzmu, szintoizmu, konfucjanizmu i czegokolwiek jeszcze nie ma sensu wobec religii komercji. Bo kosmologia tych religii była dla mnie bzdurna. To była dla mnie tylko zabawa w poszukiwanie schowanego Ojca, który milczy.
W pewnym momencie pomyślałem, że mam dość życia w tym świecie, że ten świat nie ma sensu. Zacząłem się zastanawiać, czego ja chcę, czego bym chciał, czego brakuje temu światu, jakie zasady powinny nim rządzić?.... Oczywiście nasuwały mi się myśli w rodzaju „Imagine” Johan Lenona. Pomyślałem, że miłość, o której nauczał Jezus byłaby czymś wspaniałym, że jego Kazanie na Górze jest wszystkim tym, co mogłoby sprawić, że życie na tej Planecie Rozpaczy nabrało by sensu. I zadałem sobie po raz pierwszy w życiu pytanie: dlaczego Jezus uważał, że ja zasługuję na śmierć?...Nie musiałem zbyt długo czekać. Przyszło mi do głowy, że on obstawał przy Prawie uważając je za prawo Boga. No to spytałem się siebie, jak ja wyglądam w świetle tego Prawa?... Wziąłem X Przykazań i czytam….
Złamałem dziewięć z dziesięciu. Nie zabiłem, bo nie miałem spluwy! Okazało się, że ja porządny, przeciętny facet jestem rozpustnikiem, cudzołożnikiem, złodziejem, kłamcą, oszczercą, bałwochwalcą, pogardzającym rodzicami świętościami i życiem społecznym! Czyli w oczach Jezusa zasługiwałem na wielokrotną śmierć!..... Okzało sie, że Jezus nie był schizofrenikiem, masochistą. On uczył dobrego, uczył sprawiedliwości, on uwalniał takich, jak ja od wiecznego potępienia na jakie zasługiwali w świetle prawa wyboru, jakie dał nam Bóg! Zrozumiałem, jak bardzo się myliłem! .....
Gdy już uświadomiłem sobie jak wielkie spustoszenie czyni we mnie grzech pierworodny, jak owocuje wszelkiego rodzaju złem, jakie popełniam, dotarł do mnie następujący problem: po co mi wybaczenie Boże skoro i tak świnia wróci do taplania się w błocie?... Mocna słowa, ale zdałem sobie sprawę jak bardzo do mnie pasowały. Skoro zrozumiałem, że taplałem się we wszystkich grzechach czując przy tym przyjemność, to znaczy, że będzie mnie kusić i znając mnie pewnie znowu w to wdepnę! Koszmar! Aż odechciało mi się modlić…
Potem przyszła mi do głowy jeszcze inna ciekawsza myśl: skoro jestem aż takim wielkim grzesznikiem, to przecież jestem wrogiem Boga, okazuję nienawiść do Jego słowa i zapieram się Go uczynkami! Z jakiej racji Święty Bóg miałby mnie wysłuchać w jakiejkolwiek sprawie? Dlaczego miałby mnie wysłuchać skoro prorocy Boży bali się nawet zbliżyć do Niego? Izajasz bał się śmierci, bo widział jak Święty jest Bóg, a ja miałbym uważać, że On mnie wysłucha?... Jeśli ja jestem ciemnością, a On światłością, to cóż wspólnego mielibyśmy mieć ze sobą? Jestem egoistą z natury, czego chcę dla siebie, a nie dla Niego.
I byłem w głębokim dole, w kropce, absolutnej kropce. Z autentycznymi gorzkimi łzami w oczach Zadawałem sobie pytanie: Boże i co ja mam robić?... I nagle przyszła mi do głowy wspaniała myśl: nie ma co prosić o wybaczenie, bo i tak popełnię grzechy tak, jak to było dawniej! Moje serce ciągnie mnie do złego, więc potrzebuję nie wybaczenia, ale nowego serca! Tak i nowego ducha, Ducha Świętego! Tak, jak Bóg sam obiecał Ez 36:26 "I dam wam serce nowe, i ducha nowego dam do waszego wnętrza, i usunę z waszego ciała serce kamienne, a dam wam serce mięsiste." Tak, właśnie tego potrzebuję! Zerwałem się z łóżka, ale coś mnie powstrzymało.
O co mi chodzi? Nie wiedziałem, co mnie zgasiło, ale już po chwili zrozumiałem, że ja po prostu nie widzę powodu, dla którego Bóg miałby mnie wysłuchać. Skoro jestem taką ciemnością, skoro zasługuję w Jego oczach na śmierć, to dlaczego miałby mi cokolwiek dać, dlaczego maiłby czegokolwiek słuchać?....
NO zaraz! Ale przecież to On mnie stworzył i On chce mnie zmienić! Przecież posłał swojego Syna, aby zbawił każdego, a wiec i mnie! Przecież Jezusa zawsze wysłuchiwał, a Jezus prosił Ojca: wybacz im, bo nie wiedzą, co czynią. Tak, to Jezus pragnął bym żył, by Bóg oczyścił mnie i uczynił świętym na swój obraz i podobieństwo!
Pobiegłem do kuchni. Siadłem i zacząłem się gorąco modlić…. Całą nadzieję na wysłuchanie złożył w Jezusie. I stało się, Bóg Ojciec wysłuchał mojej prośby, która była przecież prośbą jego Syna, Jezusa, bo w jego imieniu prosiłem tak, jak On prosił Ojca umierając na krzyżu…
Z tym cudem było tak: jak żona pojechała do teściowej z dzieckiem, ja zostałem sam w domu i oglądałem sobie moje religijne kanały po angielsku na satelicie. Tak się dziwnie poskładało, że przez dwa dni co drugi program dotykał moich wątpliwości i potrzeb. Udało mi się zrozumieć, że sytuacja człowieka polega na bezsilności wobec swojej niemocy wynikającej z bycia grzesznikiem. Nie chodzi o czynienie grzechów lecz bycie nieczystym, trędowatym, ślepym od urodzenia i kulawym w sensie oczywiście duchowym. To nie jest uleczalne, ale widać to było po moich uczynkach. Z tego stanu może mnie oczyścić i uzdrowić tylko sam Jezus Pan. Sam nie mogę zmienić swojej natury, ja zawsze będę grzeszył w sprzyjających okolicznościach. Bóg obiecał w Ezechiela, że sprawi, że da nam w miejsce serca kamiennego cielesne, i da ducha żywego i On sprawi że będziemy czynić Jego wolę. Dotarło do mnie, że mam serce kamienne i faktycznie jestem wrogiem Boga a przyjacielem świata. Uwierzyłem w to, że wystarczy porosić z wiarą a się dostanie. Prosiłem o nowe serce i wybaczenie i ...nie dostałem! Miałem poczucie, ze nie wziąłem Boga na litość i łzy!
Myślałem dlaczego i okazało się po następnym programie, że ja tak naprawdę nie wierzę tylko mam nadzieję, że On mnie wysłucha i ta nadzieja wydawał mi się wiarą. Wiara to pewność bez cienia wątpliwości. A skąd miałem mieć pewność, że Bóg mnie chce wysłuchać? To Bóg Wszechmocny związał się przymierzem nad ofiarą własnego Syna. Tylko ja mogę więc zawieść wątpiąc a nie On niechęcią zbawienia mnie. Pomodliłem się do Jezusa by mnie przyjął i...znowu nic! Coś drgnęło ale tylko w moim zrozumieniu. Poczułem, że tak naprawdę nie wierze. Po prosiłem więc o wiarę.
Dotarło do mnie, że ja czuję się nieczysty w oczach Bożych i nie wyobrażam sobie, dlaczego Wszechmogący i Święty miałby ogóle słuchać tego, co ja mówię. Następny program i ... olśnienie: to nie mnie nieczystego Bóg słucha lecz Jezusa swojego umiłowanego świętego Syna. Ja mam słuchać Jezusa i być mu posłusznym a wszystko, co poproszę w jego imię Boga dostanę. A skąd wiem, czego chce dla mnie Jezus? Zrozumiałem, że skoro Jezus umarł za grzechy ludzkości aby wywyższyć imię Boga i zbawić ludzi, a Bóg chce żeby wszyscy doszli do poznania prawdy, to błąd może leżeć tylko po mojej stronie. Jezus chce bym przyjął jego zbawienie, bym przyjął Ducha Świętego, bym był na nowo zrodzony do nowego życia i by grzech nade mną nie panował. Jezus chce być moim Panem!
Usiadłem po raz kolejny do stołu i wyznawałem Bogu swoje grzechy. Powiedziałem, że Go nienawidzę, że jestem Jego wrogiem, choć nie chcę i ale nie umiem czynić Jego woli i nie mogę. Błagałem by Jezus wszedł w moje życie i przejął nad nim władzę, by mnie zbawił i wybaczył wszystkie moje grzechy, zrodził mnie na nowo, dał nowe serce, bo moje jest z zimnego kamienia i dał Ducha, bo jestem martwy. Zwracałem się wtedy do Boga Ojca i w momencie gdy odwołałem się do imienia Jezusa, poczułem...
jakby dotknięcie które szło rozlewając się od głowy po same stopy przez jakąś sekundę lub dwie. Jakby obmyła mnie od głowy po stopy. Ułamek sekundy wcześniej usłyszałem słowa: "o cokolwiek poprosicie w imię moje ja to spełnię". Jakaś energia wypełniła moją pierś i całe ciało, poczułem taką radość jakiej jeszcze nigdy nie czułem. Duch od razu otworzył moje ręce ściśnięte w modlitwie razem i wzniósł je do góry. Podniósł moją pochyloną głowę w górę i nie mogłem już niczego innego mówić tylko wysławiać Go i wyrażać na głos radość z wysłuchania modlitwy. Byłem w lekkim szoku, to było coś co wnikało we mnie, co mnie przepełniało, ale nie wypłynęło ze mnie, ja to odbierałem z zewnątrz będąc zaskoczony tym co się dzieje. Nie skończyłem wyznawać grzechów, chciałem jeszcze wrócić na chwilkę do paru z nich ale nie mogłem, po prostu nie mogłem, miałem wrażenie jakby zostały pokryte białym woalem i znikły mi z oczu. Duch nie pozwolił mi opuścić głowy, ani myśleć o nich. One jakby zostały zabrane daleko ode mnie. Straciłem wszelkie poczucie grzechu jakie miałem. Płakałem ze szczęścia! A gdy zwracałem się do Ojca dreszcz radości przechodził mi przez całe ciało. Do dzisiaj zostało mi to uczucie, gdy się modlę, czy jak wam teraz to opisuję! Dawniej czułem gdy się modliłem jakbym był zamknięty w jakimś ciemnym pokoju sam. Teraz czuję jak On jest ze mną, jakbym był w świetle, nie ciemności. To było cudowne, ale to, co stało się potem zadziwiło mnie i moje otoczenie jeszcze bardziej.
Poczułem wtedy też jakby ciepły gruby kompres został mi położony na sercu i całym ciele. On przenikał mnie całego i napełniał takim pokojem, że nie umiem go oddać słowami. Całe napięcie jakie nosiłem w ciele znikło, odeszło. Wyobraźcie sobie przyjeżdża moja żona po trzech dniach. A ja zupełnie inny. Ona zgłupiała, nie wiedziała co się ze mną stało. Miałem pełno energii na robienie rzeczy których wcześniej nie umiałem, nie chciałem. Stałem się jakiś taki dziwnie uczynny bez poczucia zmęczenia, chętny. Moi znajomi nie poznawali mnie. Ja byłem człowiekiem dawniej nerwowym, a teraz taki spokojny! Wszyscy pytali co się stało, bo jakiś dziwny jestem, taki trudny do wyrażenia inny.
Od chwili nawrócenia Bóg wlał w moje serce takie pragnienie Jego Słowa, ze codziennie wieczorem od 22 do 2-3 w nocy czytam i studiuję. I to z rozkoszą! A moje zrozumienie tak się pogłębiło, że nie ma porównania z tym co było kiedyś. Co ciekawe, od tamtej chwili Bóg zabrał mi przyjemność w piciu alkoholu. Ja lubiłem pociągnąć sobie co dzień lub co dwa dni z żonką piwko jedno lub dwa. Nigdy żeśmy sie nie upili, ale lubiliśmy tak dla zdrowia. Jakież zdziwienie było moje i mojej żony, gdy okazało się, że alkohol pod wszelką postacią przestał mi smakować! Ona piwko tradycyjnie, a ja... piwko fee..too może winko? też feee....wodę! Po dwóch miesiącach żona zaczęła myśleć o rozwodzie ze mną! na szczęście ją też Bóg pozyskał choć w inny sposób.
U mnie od tamtego momentu stało się też coś innego. Tradycją mojego domu jest zamiłowanie do świństw i pornografii. Kiedyś będąc świadkiem z tym walczyłem, ale później zaakceptowałem i szczyciłem się swoją tolerancją. Uwielbiałem żarty na te temat i świat się kręcił wokół d...y. Od chwili nawrócenia jak ktoś tylko na ten temat wspomniał to czułem smród w nozdrzach. Odrzucało mnie na widok jakiejkolwiek golizny zanim cokolwiek pomyślałem! A popęd seksualny spadł w takim stopniu, że mam 100% procentowe panowanie nad sobą. Tego nie potrafiła zrozumieć żona. Myślała, ze se znalazłem jakąś kochankę. Straciła narzędzie władzy! hehe
Miałem też dawniej pełno agresywnych myśli. Jak wspomniałem byłem strasznie nerwowym cholerykiem. To wszystko znikło.
Pojawiło się też coś innego. Mam wrażenie, ze grzech już nade mną nie panuje. To dziwne, bo oczwiście zgrzeszę czasem, ale jest coś czego inaczej określić nie mogę. To po prostu jest. Pojawia się jako szept zanim zrobię coś głupiego, jako refleksja po tym i jako wybaczenie, gdy wyznam to. Dawniej gdy coś mi przyszło na myśl, to ulegałem pomysłom. Teraz nie. Teraz ja jestem górą.
To wszystko, co wam opisałem to nie były zmiany w czasie ale wszystko stało się nagle, od chwili tego dotknięcia przez Boga. Zmieniła się nawet postawa mojego ciała, mój chód, sposób patrzenia na ludzi, reakcje.
Choć nie aż tak daleko jakbym chciał (mam wilczy apetyt na zmianę, a Tato nadal słucha tylko Jezusa, a nie mnie ). Ale już to, co mam naskoczyło mnie i przerosło moje dawne możliwości zmian.
Życzę Wam wszystkim doznania tej łaski
PS
Spotkałem już wielu ludzi, którzy przeżyli coś identycznego. Nie znali często żadnego wyznania poza katolickim, a Bóg ich dotknął i wyprowadził ze świata. Mój kolega w ten sposób przystał być narkomanem, inny alkoholikiem. A były to ciężkie przypadki.