Przepraszam za ten elaborat, miałem wyjątkowo dużo czasu dzisiaj na spokojne pisanie.
Wiec to do ludzi którzy "przybierają pozór pobozności" Jezus mówił "na prózno mnie czczą",to wszystko zaczyna do mnie docierac,że kazda forma pobozności chocby wymagała od człowieka jakiegoś wysiłku na przykład pielgrzymki czy obrzedy,pozostaje tylko formą i jest w oczach Boga czysta stratą czasu.Z drugiej strony przynależność do jakiejs grupy religijnej nie musi chyba stac na drodze do prawdziwej duchowości?
Dokładnie tak,.. dalsza część tego wersu jest baaardzo ważna "daremnie czczą mnie wargie, lecz ich serce jest dalekie ode Mnie". Serce cudzołożnika i mordercy, Dawida, było więcej warte niż serce pozoranta Saula, który jeszcze po tym, gdy Samuel powiedział mu, że Pan nim wzgardził chciał wyglądać dobrze przed ludem: "Zgrzeszyłem! Lecz teraz uczcij mnie przed starszymi mego ludi u przed Izraelem i zawróć ze mną, abym oddał pokłón Panu, Bogu twojemu" (1Sam.15:30). Zawsze istotą dla Boga było serce, również w Starym Testsamencie i pod MOjżeszowym Prawem. "Nikt nie będzie usprawiedliwiony z uczynków prawa" - nigdy Bogu nie wystarczała martwa religijność i nie wystarcza mu tym bardziej teraz, gdy dostępny jest Chrystus i Krzyż. Wszelkie formy pobożności denominacyjnej i osobistej, które nie wypływają z serca, a są w jakikolwiek sposób wymuszone, czy to przez strach przed ludźmi, czy błędnego obrazu Boga, czy jako próby zarobienia na Bożą łaskę, czy chęć przypodobania się Bogu są 'martwymi uczynkami".
Dlatego autor listu do Hebrajczyków mówi, żeby "usilnie starać się wejść do Jego odocznienia", po prostu do uwolnienia się od starania się, aby coś 'dobrego' zrobić dla Boga, ale robić tylko to, co jest Jego wolą i co ON wyznaczy do zrobienia, wtedy to "nie jest uciążliwe". Kapłan w ST musiał nosić szaty lniane, aby się nie pocił!! Własny wysiłek i ludzki pot nie są do niczego potrzebne, a nawet są obrzydliwe dla Boga. Znakomity przykład stanowią Kain i Abel i ich ofiary. Jeden ofiarował to, co nakazano, a drugi owoc własnych wysiłku i to, co "w pocie czoła zdobywał". Lepiej ujął to apostoł Paweł, pisząc, że Izrael (Rzm 10:3): "Nie znając usprawiedliwienia, które pochodzi od Boga, a włąsne usiłując ustanowić, nie podporządkowali się usprawiedliwieniu Bożemu". To robi każda religia i system, ustanawia własne usprawiedliwienie, religijną aktywnością, sakramentami, doktrynami itd. itd..
Przynależność do grupy nie MUSI stać na drodz do duchowego rozwoju, ale generalnie jest tak, że w miarę prawdziwego duchowego rozwoju szybko wychodzi się poza ramy grupy i grupa albo zdusza i albo pozbywa się 'buntownika', w każdym kosciele wygląda to podobnie. Albo trzeba wyjść samemu i iść dalej do przodu, albo poddać się i siedzieć cicho, lub nudzić się do konca życia. Jezus nigdy nie obiecywał łatwego życia - Będą was wydalac z synagog (kościołów). nic nowego pod słońcem. Wyrwanie się religijnych systemów nie jest proste. Jak to ktoś powiedział o Izaelu: "Wyprowadzenie Izraela z Egiptu zejęło Bogu jedną noc, ale wyprowadzenie Egiptu z Izraela 40 lat".
Istotą prawdziwego uczniostwa jest żywa, intymna relacja z Jezusem przez Ducha Świętego i indywidualne prowadzenie itd,... właśnie indywidualizm, którego wszelkie systemy nienawidzą gorąco i gorliwie zwalczają. Boga stać na indywidualistów, zresztą takimi nas też stworzył, każdy jest inny, nie tylko z wyglądu. Bóg umie wychowywać swoje dzieci indywidualnie, ludzie nie, więc tworzą natychmiast zasady wspólne dla grupy i dobrze pilnują ich przestrzegania.
Systemy religijne sa jak walec, "Przyjdzie walec i wyrówna"... systemy religijne działają bardzo podobnie do partii politycznych, szczególnie tych miernych, 'Wychylanie nie wskazane'. Wszelkie ludzkie systemy nienawidzą jednostek wybitnych indywidualistów, ponieważ nie potrafią ich kontrolować, a to głównie chodzi, no chyba u Świadków to można sie o tym przekonać jak mało gdzie.
Ciekawa jest geneza słowa "ekklesia" używatego przez Pana Jezusa i powielanego później jako "kościół".
Wstawię tu fragment z ksiązki "Ekklesia" :
Cytuję:
"Jak sądzisz, dlaczego Jezus wybrał słowo „kościół” do opisania Swoich uczniów? „Kościół” jest tłumaczeniem greckiego terminu ekklesia. Poza kontekstem Nowego Testamentu ekklesia była świeckim słowem, które nosiło na sobie silne polityczne konotacje. Było wiele innych słów, które mogły być użyte do opisania uczniów i zgromadzeń, które były bardziej zwrócone w stronę religii i nie były polityczne. Jak zobaczymy, jedną z przyczyn było to, że Pan chciał, aby uczniowie podejmowali zbiorowe decyzje, które wpływają na nich wszystkich jako grupę. W jaki sposób zaplanował Jezus sposób rządzenia w kościele? Zacznijmy od bliższego przyjrzenia się prawdziwemu znaczeniu, które współczesny kościół niemal całkowicie stracił".
.............
W czasach Jezusa słowo ekklesia było używane niemal wyłącznie w odniesieniu do politycznego zebrania, które było regularnie zwoływane w celu podejmowania decyzji. Zgodnie z leksykonem Thayer'a było to ”formalne zwołane zebranie ludzi rady publicznej podjęte w celu naradzenia się”. Leksykon Bauer'a definiuje ekklesia jako „zebranie regularnie zwoływanego policznego ciała”. W C. Brown'a „New International Dictionary of New Testament Theology” słowo ekklesia jest opisane jako: „wyraźnie scharakteryzowane jako zjawisko polityczne, powtarzane zgodnie ze szczególnymi zasadami i w ramach określonego planu”. Było to zgromadzenie wszystkich obywateli, funkcjonalnie zakorzenione w demokratycznej konstytucji, zebranie, na którym podejmowano fundamentalne polityczne i prawne decyzje.... słowo ekklesia, we wszystkich obszarach greckiej i hellenistycznej kultury zawsze zawierało w sobie odniesienia do zebrania wyborczego”. W świeckim ekklesia każdy obywatel płci męskiej miał „prawo przemawiać jak i proponować tematy do dyskusji” (kobietom nie pozwalana mówić na wszystkich greckich ekklesia)".
Koniec cytatu.
Słowo to znajduje się jeszcze w kilku miejscach NT, bardzo charakterystycznych i potwierdzających to pierwotne znaczenie.
Np. dokładnie tak samo działo się w pierwszym kościele, Paweł pisze, o tym, że cały zbór nakładał karę na grzeszącego, a nie było to decyzją 'rady starszych' - 'Takiemu wystarczy ta kara, jaka została nałożona przez większość" (2Kor. 2:6).
[dodam, aby nie było wątpliwości, chodzi o spotkania w celu podjęcia szczególnych decyzji, wydania nowego prawa, czy osądu, również w kościele, nie cotygodniowe 'zwykłe' spotkania.]
Przepraszam, jeśli za dużo piszę, ale to prawdopodobnie końcówka mojego wolnego czasu...
a tu coś jeszcze widzę się pojawiło
Piotrz, jak duże miało by być zgromadzenie chrześcijan, żeby nazwać ich uczniami Jezusa. Jezus uczył po domach jak i uczył kilkutysięczne tłumy tak samo jak Apostołowie.
Widzę coraz wyraźniej, że po prostu nie potrafię przelewać myśli na klawiaturę. Pisze i piszę w koło Macieju to samo, a Wy to samo. Przede wszystkim, nauczania Jezusa nie były spotkania z kościołem!! (Chyba mi to uciekło w dyskusji z Cześkiem), o tym dalej.
Tu zupełnie nie chodzi o liczby, uczniostwo nie ma wiele wspólnego z liczbami
1.
POwszechnie uważa się i zgodnie są co do tego wszyscy chyba bibliści, że kościół narodził się w Dniu Zielonych Świąt. Jak już pisałem szczegółowo, głoszenie przez Jezusa miało różne zadania do wykonania (Przygotowanie uczniów, pierwszych przywódców kościoła) itd.... było to wypełnienie proroctw starotestamentowych (nie da się wszystkiego wymienić, ale da się niektóre dla przykładu,... jak wymieniłem dwa czy trzy to znalazły się następne dwa czy trzy inne... możemy w ten sposób 'dyskutować', ale lepiej 'złapać' bardziej ogólny obraz niż poszczególne wydarzenia, bo to się mieści w ogólnym planie Bożym dla IZRAELA, (tzn. przed pierwszymi nawróceniami pogan). Ten z Jerozolimy zresztą też był bardzo szczególny, bo wyłącznie żydowski, o czym czytamy w Dziejach.
2. Tysiące były nauczane w wyjątkowo wyjątkowych sytuacjach (tj. własnie wylanie Ducha Świętego i później cud uzdrowienia chromego, jako okazja do tego), ale moglibyśmy to bardziej nazwać EWANGELIZACJAMI i do dziś tak się to odbywa, na ulicach, rynkach, placach miejsckich, w namiotach itd..itd.. 'Zdobycie/ pozyskanie' ucznia to, jakkolwiek ważny zaledwie element początkowy. Powiedzmy 'zapisanie do szkoły'. Ucznia czyni się latami, to proces na CAŁE ŻYCIE.
O to mi chodziło w przykładzie z pierwszoklasistami na wykładzie z kwantów. Nie o to kiedy staje się uczniem, ale jak to się dzieje - formy muszą być odpowiednie do wieku i zaawansowania. Zupełnie inne formy działań przeznaczone są do zdobywania uczniów, a zupełnie inne do ich kształcenia. Do zdobywania uczniów dobre jest przemawianie do tysięcy, znaki i cuda, które te tłumy przyciągają (takie było też ich zadanie + wypełnienie proroctw i przekonywanie ludu i przywódców, że On jest Mesjaszem). Natomiast uczniostwo to ciężka charówka, to indywidualna praca 'w domu', w pracy, w społeczności z Jezusem na modlitwie, wstawiennictwie, czytaniu i rozważaniu Słowa Bożego, a przede wszystkim na codziennym kształtowaniu przez Boga każdego ucznia w codziennych sytuacjach domowych, zawodowych itd., itd,..
Dalej to właśnie spotkania w rodzinnej atmosferze, gdzie się wszyscy dobrze znają i można opowiedzieć sobie szczerze i bez strachu to, co Bóg czynił w tygodniu w życiu jednostek, co przekazywał z Pisma czy w modliwie, jak i otworzyć się na prowadzenie Ducha, czyli funkcjonowanie w darach. Tylko w warunkach domowego spotkania możliwe jest uczenie nowonawróconych i funkcjonowanie dojrzałych chrześcijan równocześnie, kiedy ta wzajemna interakcja między nimi odbywa się w zdrowy sposób, w zdrowy sposób też wzrastają 'nowi uczniowiei'. Kiedy zmiesza się ich z tłumem, który przyjmuje jednakową papkę dla wszystkich to po wzroście. Nawet na zwykłą logikę i tą wewnętrzną tęsknotę, którą Bóg nam włożył do serc, za prawdziwie rodzinną atmosferą, pełną miłości, tylko taka forma jest dobra, i, nadal twierdzę, taka jest biblijna.
(Oczywiście, każdą formę można 'zarżnąć', forma sama w sobie nie rozwiąże wszystkich problemów, pisałem wcześniej o 'kościele komórkowym'.)
Bycie uczniem to nie kwestia ilośc, lecz dojrzałości indywidualnej każdego, kto twierdzi, że jest wierzącym (chrześcijaninem). Czytamy o tym, gdy Paweł pisze, że nie mógł do Koryntian mówić jak do dorosłych, a nawet teraz nie może, bo są cieleśni,.. Pisze o tym autor listu do Hebrajczyków, że "sądząc po czasie powinniście być nauczycielami, a tymczasem potrzeba wam mleka". W kościołach, w których podaje się 'gotowiznę', kazania i nauczania, religijne przepisy, (znacie to może??: "Bo paple przepis za przepisem, nakaz za nakazem, trochę tu, trochę tam (Iz. 28:10) coż innego się dzieje?) czyli utrzymuje się ludzi w stanie duchowego niemowlęctwa i zmienia im pampersy regularnie. Dojrzałość oznacza zrozumienie 'rzeczy duchowych' - "bo człowiek cielseny nie rozumie rzeczy, które są z Ducha", "Bóg nie dał nam ducha tego świata, lecz Ducha, który jest z Boga, abyśmy poznali czym nas łaskawie obdarzył". Uczeń Chrystusa to ten, kto wydaje owoc Ducha (niekoniecznie wszystkie naraz), kto zna wolę Boga i wykonuje ją, to człowiek, który umarł dla siebie samego, swoich własnych planów i zamierzeń, oddał swoje życie Jezusowi i pozwala Jemu kierować swoim życiem.. . .Ideałem jest to, że "Bóg powołał nas, abyśmy stali się podobnie do obrazu Syna Jego, Jezusa Chrystusa" czyli "żyję już nie ja, lecz żyje we mnie Chrystus, a obecne moje życie w ciele to życie w wierze Syna Bożego, który za mnie został ukrzyżowany" (Gal.2:20).
Ogólnie uczniostwo to sprawa indywidualna i nie da się przyłożyć do każdego jednakowej miary. "Komu wiele dano, od tego się wiele wymagać będzie". Życie pod łaską na tym polega, że Bóg nieustannie pracuje nad nami, zmieniając nasze wnętrze, postawy i ukazując nam, co Jemu się nie podoba w naszym życiu, a my mamy współpracować z NIm w tym procesie, pozbywając się tych zachowań, postaw czy motywacji (Ile jest różnych możliwych motywacji, aby 'służyć Bogu'??, a wyłącznie jedna jest przed Bogiem wartościowa: z serca = z miłości do Niego).
Oczywiście, muszę tu dopisać, że bezwzględnie wierzę w to, że Bóg w swej miłości schyla się do każdego zboru i do każdego wierzącego, zawsze i wszędzie miłość Boża "wciśnie" się z jakimś błogosławieństwem, i często jest to uznawane za potwierdzenie 'jedynie słusznej linii'. Uczył mnie tego Bóg na moim własnym przykładzie. Mam 18 letnią pannę, upośledzoną dziewczynkę, która zachowuje się jak 5,6 letnie dziecko i uwielbia grać w piłkę. Można grać z 18letnią dziewczyną w piłke, ale chyba nie o to chodzi!! Prawda? Ja się z nią bawię, to jest dla niej błogosławieństwo, jak najbardziej, cieszy się tym ogromnie. POdobnie z kościołem, można bawić się w dziecinne gry i zabawy, ale zupełnie nie o to chodzi. Czytaliście kiedyś takie słowo Pana do Izraela:
Oz: 2
....(10) Ale ona nie wie, że to Ja dawałem jej zboże, moszcz i oliwę, dawałem jej w obfitości srebro i złoto, z którego oni robili Baala.
Dalej jest jeszcze ciekawiej:
(11) Dlatego zabiorę w swoim czasie z powrotem swoje zboże i swój moszcz w porze właściwej i pozbawię ją mojej wełny i mojego lnu, którym okrywała swoją nagość. (12) A teraz obnażę ją na oczach jej kochanków i nikt jej nie wyrwie z mojej ręki. (13) I położę kres wszelkiemu jej weselu, jej świętom, jej nowiom, jej sabatom i wszelkim jej uroczystościom.
- - - - -
Przyjdzie czas, gdy to wszystko zostanie zabrane i co wtedy zostanie?
W miarę jak piszę, pojawiają się następne posty
Ida.. Dzięki.
Co do pierwszej części: Czym w takim razie jest zbawienie? Oczywiście, że nie można być 'mnie lub bardziej' zbawionym, ale można nie być zbawionym w ogóle, a mieć przekonanie, że wszystko jest OK.
(Przypatrz się zdumieniu kozłów stojących po lewicy JEzusa na sądzie.)
NIe jest to również kwestia bycia mniej lub bardziej fundamentalnym, bo fundamentalizm (duży czy mały) to tylko kolejny przejaw religijności, a nie życia w Chrystusie.
Co do osądu sprawa ma się inaczej. Stan kościoła jaki jest nie powinien być nam obojętny. Tu nie tyle chodzi o osąd, co o świadomość i podjęcie próby zaradzenia temu. Jeśli o miłości mowa to przecież nie może nam być obojętny wieczny los tych, których kochamy. Jeśli członek rodziny choruje, to się robi wszystko, aby wyleczyć. Jeśli kościół choruje to trzeba leczyć? Nawet jeśli to bolesne, a przeważnie jest.
To nie jest prawda, że mamy oceny pozostawiać Bogu! Nie o to chodziło Jezusowi, Paweł pisał, że "Już takiego osądziłem.." i jeszcze kilka miejsc. Trzeba dokonać oceny i dążyć do poprawy. Jeśli nie będziemy mieli świadomości stanu ogólnego to jakże będziemy "trąbić na ostrzeżenie"?? Pozostawmy Bogu? To do kogo Bóg powiedział: "Napominajcie się kazdego dnia,... aby przez zatwardziałość grzechu wielu nie odpadło".
Miłość również karci i to boleśnie!! CZego całe działanie Boga z Izraelem w czasach ST i z ludzkością w latach po Chrystusie jest dowodem. Jego (Boga) to bardzo boli, ale robi to dla dobra ludzkości.
A Właśnie, gdzie jest ten temat "Czy Bóg jest miłością?".Kremówka: Skądże znowu,to tylko takie moje przemyślenia,w sumie i tak bezprzedmiotowe bo od ateizmu jestem tylko o rzut beretem
Nie daj się ateizmowi, to bardziej martwe zwiedzenie niż martwa religia, Jezus żyje i możesz mieć Jego życie w sobie, to jest istota ewangelii.

.
Użytkownik piotrz edytował ten post 2009-08-29, godz. 21:08