i początkowo był szok...ale wkrótce sytuacja wróciła
do normy- każdy dalej robi swoje bez dramatów -
Podobnie mój dawny kolega szkolny...poszedł do
seminarium (wychowany w tej już tradycji rodzinnej
że od pokoleń ktoś tam był kapłanem lub siostrą zakonną)
Po kilku latach nauki i uroczystym wyświęceniu, po
niecałym roku zakochał się i odszedł - założył swoją
rodzinę i podiął zwyczajną pracę jak każdy - i też
obyło się bez dramatów...rodzina to zaakceptowała
a wujek kapłan krakowski na bardzo poważnych przywilejach

jakoś do bratanka sympati nie stracił -
Nie rozumię więc w czym problem? Czy każdy nie ma swojego
własnego życia i do odrobienia lekcji..?
