Skocz do zawartości


wink

Rejestracja: 2006-09-23
Poza forum Ostatnio: 2007-01-03, 12:35

Moje posty

W temacie: moja ukochana/mój ukochany jest ŚJ

2006-11-27, godz. 16:07

Troszkę dawno mnie tu nie było, przypomniałam sobie o forum i postanowiłam zajrzeć co słychać w temacie.
To smutne, że spotykają nas takie trudności...ale z tego co widzę znacznie gorzej sprawa się ma gdy to dziewczyna jest ŚJ, bo przeważnie znacznie bardziej kieruje się opinią rodziny etc, trudniej jest jej zawalczyć o miłość. Jeszcze smutniejsze jest to, że brakuje akceptacji dla takich związków...a przecież to jest sprawa tych dwojga ludzi własnie..jakim prawem zatem zabrania im się kochać? Przecież nie jest powiedziane, że jeśli ŚJ zwiąże się z katolikiem lub kimkolwiek innym to coś się zmieni. Mogą nauczyć się akceptować swoje przekonania i nie zmieniać ich...
Cóż, niemniej może powiem co u mnie:
Wkrótce (tj 6 Grudnia) obchodzimy pierwszą rocznicę, ku mojej radości zresztą:]
Przygotowujemy się wspólnie do matury ( bo oboje mieliśmy roczną pauzę w szkole, czas nadrobić).
Z faktów rewolucyjnych:
* Powiedziałam mamie. (A to o jej reakcji obawiałam się najbardziej)
Był lęk, były pytania, było zdziwienie i mały szok.
Że się zmienię, że ktoś będzie wywierał na mnie presję, że jak będzie wyglądał ewentualny ślub?
Wytłumaczyłam wszystko na spokojnie, to była długa rozmowa. Powiedziałam, że się bałam. Bardzo się bałam. Że zmieni do Niego stosunek albo zabroni się widywać etc. Reakcja mnie zaskoczyła bo nic takiego nie nastąpiło. Normalne matczyne wątpliwości, po których wyjaśnieniu, ubrałam się, wymalowałam i pojechałam do M. na niedzielny obiad..
Zaskoczyło mnie to bardzo. I spadł mi z serca ogromny kamień.
* Mama poznała rodziców M. (tata został jej przedstawiony przy okazji niedzielnego obieadu (bo przyjechali po mnie z M. autem),
mama (jego) natomiast była u nas na kawie i chyba znalazły wspólny język (mają bardzo podobny sposób bycia), o religii nie rozmawiały. Jakby problem nie istniał. Przekazują teraz sobie pozdrowienia i jakieś rzeczy, z racji tego, że moja mama jest krwacową, zwęża jej jakieś ciuchy czy coś)
To ja rozmawiam o tym z nimi obiema (jeśli chodzi o kwestie wiary). Bo mama M. mówi, że ona chciałaby zawsze wszystko wiedzieć (powiedziala to wczoraj na kolejnym takim obiedzie, siedzieliśmy zupełnie na luzie pijąc wino), wypytała nas doszczętnie o to co zamierzamy, powiedziałam o swoim stanowisku (że nie zamierzam się zmieniać itp, ale M. akceptuję. Mogę czasem o tym rozmawiać, ale tylko w takim celu poznawczym (np, żeby wiedzieć jak wygląda życie M. na codzień, co to jest np "Pamiątka" itp), że byłabym w stanie wziąć ślub cywilny zamiast kościelnego, żeby nie wywierać presji. Skomentowała to mówiąc, że pewnie jeśli się kogoś bardzo kocha to można iść na ustępstwa, i nawet jakby M. się na ten ślub kościelny zgodził, to ona się boi, że potem by się z tym źle czuł i to by się odbiło na naszych relacjach. W sumie racja. Ja też bym się źle czuła gdybyśmy mieli brać ślub w Sali Królestwa (gdyby była taka możliwość, ale jak wiemy nie ma bo nie jestem ŚJ więc czysto hipotetycznie mówiąc..)
Potem zmieniliśmy temat. Opowiadaliśmy jej jak się poznaliśmy, rozczuliła się, że jej synek już nie jest tylko jej ale dorósł i niedługo jej z gniazda wyfrunie i wszystko skończyło się ok.
Myślę więc że mamy szanse, bo odpadl kolejny czynnik zagrażający - bunt/sprzeciw rodziców.
Niesamowita ulga.
Lubię jego rodzinę, lubię przebywać w jego domu, lubię ich relacje. I nie odczuwam zupełnie żadnej presji.
(padło raz (od mamy M.) że chciałaby, żebym kiedyś poszła z M. na zebranie jak będzie Pamiątka bo to ważne wydarzenie, jedyne ich święto itp. Skomentowałam, że rozumiem, ale raczej nie zamierzam uczestniczyć, że jeśli już to jednorazowo, i nie chcę, żeby odebrali to jako 'nadzieja" na to, że się zmienię. Bo takiej możliwości nie ma i chcę to powiedzieć już teraz stanowczo i na starcie. Przyjęli do wiadomości, zaakceptowali, przeprosili. )
Myślę skąd ich liberalizm...pewnie przez to właśnie w jakim środowisku żyją. Większośc rodziny katolickiej itp..więc może dlatego jest jak jest. M. in. najlepsza przyjaciółka mamy M. jest właśnie katoliczką.
Nigdy między nimi nie było spięć na tle religijnym, jedna drugiej nie próbowała zmienić.
Ja wiem, ze będzie wiele trudności.
Ale się kochamy. Rodziny już wiedzą na cvzym stoją, problemu nie robią.
Zatem - jest nadzieja.

W temacie: moja ukochana/mój ukochany jest ŚJ

2006-09-25, godz. 15:18

Rozmawialiśmy wczoraj. Tzn. to ja powiedziałam o moich wątpliwościach, bo zauważył od razu, że coś jest nie tak. Rozmowę nt. mojego wyznania już miał, jego rodzicce/zbór znają moje stanowisko, problemu nie robią, widząc, że nie usiłuję wpłynąc na decyzję M. czy po prostu zmieniać jego religii. Wydaje się więc, że akceptują porządek rzeczy, gdyby jednak kiedyś było inaczej, czyli akceptować przestali, to jak twierdzi M. "umiem samodzielnie myśleć i ostateczna decyzja należy tak czy siak do mnie" Zmusić się do czegokolwiek, jeśli sam tego nie chce ( czyt. ani mnie do zostania ŚJ ani Jego do zostawienia mnie ) nie da nikogo , zresztą jak twierdzi M. i jego rodzice przymus zawsze działa odwrotnie czyli w efekcie oddala od tego do czego chcemy zmusić. Abstrahując od wyznania - generalnie w jego rodzinie jest tak, że nie ma jakichś ostrych zakazów, np. w przeszłości rodzice jasno pokazywali, że np nie zgadzają się z jakąś decyzją/wyborem mojego chłopaka, jemu jednak pozostawiali decyzję. Tak więc jest i teraz, chociaż będąc w jego domu widzę, że traktują mnie normalnie i po prostu lubią.
Sebastian A.
Ja bym się przychyliła zdecydowanie do punktu drugiego.
Nie jest raczej typem osoby, która podporządkowuje się bezwględnie, bo tak nie potrafi.
Raczej jest typem buntownika. Chce żyć po swojemu i być w pewien sposób niezależny, jenocześnie przestrzegając swoich i pewnie także wynikających z religii zasad. Da się tak jak sądzę. To po prostu nie fanatyzm. Bo, w każdej religii znajdziecie kogoś kto trzyma się tych zasad tak sztywno, że niemal się dusi. Zatraca się po prostu. I nie ma już tej granicy pomiędzy własnym "ja", "chcę", a "muszę" Kwestia wychowania jak i osobowości. Dotyczy to wszystkich. Katolika, ŚJ czy muzłumanina.
MiaŁ zresztą etap w życiu kiedy odsunął się praktycznie zupełnie, stwierdził jednak potem, że do tego wróci.
Nie mogę powiedzieć, że jego religia jest zła. Są jednak, rzeczy z którymi się nie zgadzam. Ale to nie znaczy, że on nie ma prawa wierzyć w co chce, o ile tylko mnie to w żaden sposób nie krzywdzi ( a jak narazie, przez te 10 miesięcy to ja się martwię bardziej niż on). Bo wiara (każda) jest pomocnym elementem w życiu i pomaga się podźwignąć.
**
Na spotkaniu wspólnotowym u przyjaciółki byliśmy i było całkiem miło. Pewnie jeszcze kiedyś się tam zjawimy.
Kwestia druga : ew dzieci.
No , nie czarujmy się, jesteśmy młodzi oboje. Dziecko ew. to pewnie plan na dośc daleką przyszłość, wiele się przez ten czas może wydarzyć, jednak po co udawać, że czegoś nie ma jak jest.
Więc nie mam zamiaru zostawić tego "na ostatnią chwilę".
Mamy oboje sporo refleksji na ten temat.
Najprościej byłoby powiedzieć, że postanowimy nie mieć dzieci. Ale te oboje lubimy to pewnie i nadejdzie za x lat czas kiedy zechcielibyśmy je mieć. No i pytanie - jak to rozwiązać.
Jeśli chodzi o chrzest to nie będę prowadzić wojny domowej z tego powodu, bo akurat bardziej logiczne wydaje mi się dokonanie tego aktu w momencie kiedy się jest bardziej świadomym. Więc byłabym w stanie to przełknąć.
Taka hipotetyczna sytuacja : jedno z rodziców wyznaje islam , drugie katolicyzm. No to, raczej idiotyzmem było by położenie przed kilkulatkiem Biblii i Koranu i "wybieraj". Bo wybór będzie na zasadzie "co ma ładniejsze obrazki/literki itp"
W naszej sytuacji przynajmniej podstawowe fundamenty są podobne.
Czymś na czym chcielibyśmy się skupić to nauczenie naszego dziecka tolerancji, miłości do bliżniego i wszystkich tych wartości które uczynią je po prostu dobrym człowiekiem. Boga też mu pokażemy. Jak, to jeszcze pewnie będzie dyskutowane, jeśli zajdzie potrzeba. I zarówno jeśli będzie chciało iść na zebranie zboru czy do kościoła to pójdzie z którymś z nas. Ale zastanawiać się pewnie też będziemy nad tym jak to łagodnie przeprowadzać , nie robiąc mu "wody z mózgu" Zresztą do ostatecznego wyboru dość długa droga, bo jak wiadomo w kościele kat. sakramentem, który wszystko pieczętuje, czyniąc nas dojrzałym chrześcijaninem jest Sakrament Bierzmowania, w zborze natomiast Chrzest. Jednak zarówno jeśli by wybrało ŚJ to będzie to jego decyzja. Analigocznie z katolicyzmem. M. zapytany o to czy zaakceptowałby wybór dziecka, które chciało by iść moją drogą odpowiada "każdy ma prawo do własnego wyboru, nawet jeśli będzie inny od mojego i po prostu będę to musiał przyjąć do wiadomości, nie mogę mieć na niego wpływu."
Btw. Jego babcia i dziadek byli w podobnej sytuacji (ona przeszła na ŚJ, on pozostał katolikiem), żałował czasem, że nie bardzo ma z kim obchodzić święta, więc babcia w ramach kompromisu kupowała mu jakieś ciasta czy potrawy..do kościoła chodził sam. I żyli tak razem, aż do jego śmierci.

***
I kiedy tak staliśmy wczoraj na środku pokoju, podniósł mnie do góry i zaczął tańczyć "wolnego" w rytm sączącej się z radia muzyki, pokazał mi po raz kolejny, że moje ograniczenia nie są przeszkodą.
Kocham tego człowieka z całego serca.
I ufam..że on też.
Będę próbować.

W temacie: moja ukochana/mój ukochany jest ŚJ

2006-09-23, godz. 17:33

Dziękuję za słowa otuchy, bo po przeczytaniu wszystkich stron tematu mocno się podłamałam...
A, że liberalny...może dlatego, że otaczają go (nie mówiąc , o Zgromadzeniach czy Zebraniach) głownie katolicy (tzn jego przyjaciele są nimi), a także reszta rodziny itp.. po prostu "nauczył się" tolerancji (?)

W temacie: moja ukochana/mój ukochany jest ŚJ

2006-09-23, godz. 16:56

MOJA HISTORIA (BARDZO PROSZĘ O PRZECZYTANIE, pomimo, że długieeee))
Sprawa ma się tak :
Poznaliśmy się w dość nietypowych okolicznościach, kiedy oboje byliśmy w potężnym "życiowym dołku" i stało się tak, że postanowiliśmy się nawzajem z niego wyciągnąć. A raczej on postanowił wyciągnąć z niego mnie. Więcej narazie nie wspomnę, może później, jeśli zechcecie wiedzieć, bo to jest naprawdę "rodem z telenoweli". Suma sumarum on się zakochał i zaczął się starać, walczyć o mnie. Przełamywał moje lęki (bo kiedyś zostałam zraniona, co zaowocowało długą depresją kliniczne leczoną, w trakcie leczenie się poznaliśmy). Stawał na głowie, żeby nie zostać przede mnie odepchniętym. I mu się udało, nie odsunęłam się, a zakochałam. Bardzo. Nauczył mnie płakać, mówić, wyrażać swoje uczucia, zamiast nosić "maskę". I od blisko 10 miesięcy jesteśmy razem. Tyle, że jedno nas różni. Wyznanie. On jest ŚJ , ja katoliczką (jednak to ciut bardziej skomplikowane, bo jestem antyklerykalna troszkę i zgadzam się bardziej z zasadami CFFC ( z ang. ~ katolicy za wolnym wyborem). Naświetlę jeszcze jego sytuację rodzinną. Cała jego rodzina za wyjątkiem tej najbliższej tj rodziców , brata i babci ze strony ojca - są katolikami. On również ma chrzest w kościele katolickim, jednak później, nie mam pojęcia czemu , i nie dociekam - jego rodzice zmienili wiarę. Więc sam jest wychowany jaki ŚJ, jak również jego młodszy brat.
W chwili kiedy się poznaliśmy nie wiedziałam o tym, dowiedziałam się po dwóch miesiącach (bał się odrzucenia), on od początku wiedział o moim wyznaniu (wyszło w praniu, bo gdy uświadomił sobie swoje uczucie, akurat wyjechałam do rodziny na święta). Jako, że ja byłam wtedy bardzo zamknięrta w sobie, bałam się ludzi itp, to on od początku musiał się o mnie starać. Mało tego, musiał mieć ogromnie dużo cierpliwości
Dlaczego?
Bo wychodziłam z założenia, że nie można mnie kochać, że jestem raczej skazana na samotność (zresztą tak myśli każdy w depresji). Ale u mnie był jeszcze jeden powód : mam pewną wadę s. biodrowego i w jeuj wyniku miałam kilka operacji, i teraz jest jak jest. (podobno) tymczasowo poruszam się na wózku, poza domem. No więc nie chciałam być dla Niego ciężarem, krzywdzić go. Twierdził jednak (i dalej tak jest), że stałam się sensem Jego życia, że beze mnie już by nie potrafił i dopiero przy mnie czuje, że żyje. Pod Jego uporem i własnym przypływem uczuć - ugięłam się. No i jak wiecie , od 10 miesięcy jesteśmy "MY".
Widzę, że on bardzo poważnie podchodzi do związku, pomimo, że jesteśmy młodzi, potrafi wybiegać tak daleko w przyszłość jak np. wspólny dom, małżeństwo czy dziecko. Trochę mnie to zaskakiwało, bo mało ktory facet w tym wieku (19) myśli w ten sposób. Jestem jego 1 dziewczyną, z nikim wcześniej nie był na tyle blisko, bo chciałby aby to wszystko miało miejsce z osobą, którą naprawdę kocha.
No, a teraz : wiara.
Gdy się dowiedziałam byłam w szoku. Pomimo, że bardzo mało wiedziałam o ŚJ, po prostu się bałam. Każdy sie boi tego czego nie zna. Ale jestem na tyle zaangażowana uczuciowo, że nie miałam i nie mam zamiaru z tego powodu go zostawić. Bałam się, wątpiłam itp. Było parę rozmów. M. wie, że nie mam zamiaru zmieniać swojej wiary. Jak twierdzi (i nie zauważyłam żadnych oznak tego jak narazie), nie ma zamiaru mnie do tego nakłaniać. To samo usłyszał ode mnie. Jego rodzice wiedzą o naszym związku ( M. jest bardzo uczuciowy, i nie krępuje się okazywać mi uczuć, także w obecności rodziców - pocałunek czy przytulenie), a także o tym, że jestem katoliczką. Bywam u nich dośc często, jego mama wyraźnie mnie polubiła i często zaprasza nas na obiad, nie ma rozmów na temat wiary. Wiedzą, że ja szanuję ich poglądy, ale swoich nie zmieniam i tego samego oczekuję. Oni wszyscy, tak jak i mój M. w ogóle nie sprawiają wrażenia fanatyków, nie wyrażają sprzeciwu w związku z tym, że jesteśmy razem. A sam M. ? Jest jak każdy facet. Uwielbia grać w piłkę, oglądać mecze, chodzić do kina, i innych fajnych miejsc. A raczej chodzimy do niech razem. Bałam się, jak sobie poradzi z moją niepełnosprawnością. Ale gdy xnp idziemy do kina, które nie ma żadnych przystosować i jest w nimdużo schodów , po prostu wnosi mnie na rękach.
W moim domu bywa często. Rodzice go lubią ( o tym, że jest ŚJ nie wiedzą ) , siostra wie , ale także bardzo go lubi. W zasadzie całe moje bliskie otoczenie wie, i pozostają w przyjacielskich stosunkach.
Miałam parę kryzysów. Kiedyś ( z płaczem, bo się za dużo naczytałam...) powiedziałam mu, że bardzo się boję, że kiedyś musiałabym stanąć przed wyborem. Że on postawi mi ultimatum brzmiące : "Albo staniesz się taka jak ja (ŚJ, ma się rozumieć)..albo nie możemy być razem"
Skomentował to mniej więcej tak: Jeśli mówiłbym w ten sposób, to znaczy, że cię nie kocham. Bo musiałabyś nie żyć w zgodzie z sobą. I koniec końców to by nie było dobre ani dla mnie, ani dla ciebie, zamiast nas zbliżyć by oddaliło i zniszczyło związek. Dodał na koniec, że nigdy nie powie czegoś podobnego, ani nie będzie mnie nakłaniać. Chcąc nie chcąc.. związek to szacunek dla tej drugiej osoby w tym i jej wiary, nawet jeśli jest inna. Uzgodniliśmy, że możemy o tym rozmawiać, nie robimy z tego tematu tabu, bo to bezsensowne. Jednak na zasadzie "wyrażamy swoje poglądy i akceptujemy prawo osoby (którą przecież kochamy!) do nie zgadzania się z nimi. I nie kłocimy się o to.
Odnośnie świąt etc . ja je spędzam, on nie. W wypadku gdyby nasze drogi miały się połączyć na stałe po proistu spędzałabym je z moją rodziną. (Tak ustalaliśmy)
I gdybyśmy mieli poznawać nasze wiary , to tylko w CHARAKTERZE POZNAWCZYM. Typu, że on pójdzie ze mną gdzieś, czy tam będzie w czymś uczestniczyć, ale jako obserwator,m żeby zobaczyć "jakto jest".
I tak np. jutro w domu mojej przyjaciółki (która ma niepełnosprawnego brata) jest spotkanie pewnej katolickiej wspólnoty, która zrzesza osoby niepełnosprawne z rodzinami oraz tych, którzy chcą im pomagać. Przyjaciółka nas na nie zaprosiła (ja byłam już na kilku spotkaniach, w tym obozie), i idziemy oboje. Z tym, że nie będzie nas na poprzedzającej spotkanie mszy.
To jest po prostu sztuka kompromisu i zadania sobie pytanie... ile jesteś w stanie zrobić dla uratowania tej miłości?
I jeśli jest prawdziwa - to bardzo bardzo dużo.
A jak ja uważam? Bóg jest jeden. Fundament (choć inaczej interpretowany jest ten sam. I najważniejsze to żyć w zgodzie ze sobą, i być dobrymi ludźmi. A fanatyzm w każdej z jego form, zawsze będzie ZŁEM.
*
Ja wiem, że to wszystko będzie cholernie trudne. wiemn, że w którymś momencie, on lub ktoś z jego rodziny może chcieć pokazać mi ich wiarę "z bliska". Ale będę trwać przy swoim. Pomimo, że bardzo się boję. Bo kocham. I ufam..że on też.
*
Mamy szansę???
(przepraszam, krócej się nie dało, jeśli ktoś doczytał aż tu to gratuluję)