>Wydawało mi się do niedawna, że ślub jest wydarzeniem rodzinnym
Masz rację, tak być powinno. Możesz mieć uzasadnione pretensje.
I tak na szczęście było w moim przypadku (akurat występowałem w roki Pana Młodego

Samo błogosławieństwo wyszło bardzo fajnie, bo tak jakoś ekumenicznie, ojciec powiedział kilka świetnych słów ala jakiś amerykański pastor i zakończył przeczytaniem słów apostoła Pawła o miłości. Rodzcie żony zrobili to klasycznie (kropidło i całowanie krzyża, ja ze względu na sumienie krzyża nie pocałowałem, ale już pokropic się dałem

Wesele udało się rewelacyjnie, wszyscy byli zadowoleni i wybawili się prawie tak jak w Kanie Galilejskiej.
Jak się chcę to można. Porzekadło chęć szuka sposobów a niechęć powodów miało tutaj zastosowanie, wszystko to kwestia rozmowy i ustaleń (czasami wręcz negocjacji), teściom i żonie trudno było zrozumieć, dlaczego nie chcę brać ślubu kościelnego. Ale udało się zrobić to tak, że węzy rodzinne się umocniły.
Rodziców więc mam normalnych. Po części pewnie ze względów historycznych

Szperacz, trochę głupio mi Tobie radzić, bo pewnie mógłbyś być moim ojcem, ale odradzam odwet. Pozostaje modlitwa i okazywanie miłości, może póki co jednostronne, ale często miłość na tym polega.
Na koniec wersecik ku pokrzepieniu:
Rzym 8:28 (według przekładu: Biblia Poznańska)
"Wiemy, że wszystko współpracuje w pomnażaniu dobra z tymi,
którzy miłują Boga."