Skocz do zawartości


byłaM

Rejestracja: 2005-04-27
Poza forum Ostatnio: 2011-07-05, 21:47

Moje tematy

Odszedłem, odeszłam, ale tylko fizycznie?

2009-09-09, godz. 17:05

Zastanawia mnie dlaczego tyle osób odeszło ze świadkowego obozu tylko po to, żeby teraz śledzić najnowsze wydawnictwa tejże organizacji, czytać o niej, bulwersować się zagadnieniami...
Potrafię zrozumieć, że konsekwencje emocjonalne bycia ŚJ i odejścia są koszmarne. I że mogą długo dawać o sobie znać...
Ale zamiana ze świadka jehowy na ex-św. jehowy, który wciąż jest uzalezniony emocjonalnie od organizacji przeraża mnie równie mocno jak życie w tym obozie.

Pierwszy kroczek do uwolnienia

2009-06-17, godz. 22:04

Mogę się anonimowo obnażyć? Jakoś tego potrzebuję.

Moi rodzice są świadkami jehowy. I starali się mnie w tej sekcie wychować. Na szczęście Diabeł miał wobec mnie inne plany :lol:

Mój problem polegał tylko na tym, że kontrolowany przez nich umysł nie pozwalał mi na świadome myślenie o tym, co robią. Nasze życie polegało na łażeniu na zebrania 3 razy w tygodniu, czytaniu codziennie Biblii i wiecznego szlajania się po domach. Na każdym spotkaniu przez kilkanaście lat słyszałam, że mam brać wszystko tak, jak jest mi podane, i nie zadawać pytań, bo "Bóg będzie zły". I że na wszystko muszę sobie "zasłużyć". Matka lała mnie kablem od odkurzacza wrzeszcząc, że moje zachowanie "nie podoba się Bogu". Ojciec sprzedawał mi wykłady o tym, jak okropne jest moje zachowanie i że "bycie na coś złym jest odrażające dla Boga". Nie mogłam kogoś nie lubić, bo "Jezus kazał milować wszystkich ludzi". Nie mogłam kontaktować się z ludźmi spoza wspólnoty, bo oni byli tego nie warci i "nie rozumieli moich potrzeb duchowych". W szkole miałam siedzieć cicho i się nie wychylać, bo "nie wolno się wtrącać w sprawy świata".

Kiedyś po kryjomu zostałam przewodniczącą szkoły. Bracia donieśli na mnie. Ojciec nie pogadał nawet ze mną, tylko wywiesił kartkę w szkole, że rezygnuję z tego stanowiska, bo jestem SWIADKIEM JEHOWY. Wrócił do domu oburzony, mówiąc, że "niszczę jego reputację" [był nadzorcą zboru]. Takie akcje zdarzały się bez przerwy. A ja tak bardzo chciałam, żeby ten Bóg mnie kochał, więc byłam pionierką, chodziłam głosić codziennie, mimo że przez 17 lat życia nigdy nie przestałam czuć wstydu, gdy stałam przy drzwiach. Myślałam, że to ze mną jest coś nie tak.

Czułam się inna w podstawówce [koszmarne zażenowanie, gdy wszyscy mogli śpiewać kolędy, a ja nie; wszyscy robili ozdoby choinkowe, a ja nie], ale czułam się też nieswojo na zebraniach. Zawsze było coś, co się komuś nie spodobało - fryzura, za krótka spódnica albo za duży dekolt, zbyt czerwona bluzka...
Czułam, że nie pasuję nigdzie, że nie mam swojego miejsca.

Żyłam w przerażeniu, że zawsze będę inna niż wszyscy, że nigdy nie osiągnę tego, o czym marzę, że nie będę żyła jak normalni ludzie. "Katowałam" samą siebie za te myśli, ale i tak się pojawiały. Zaczęłam brać bardzo silne leki, od których się szybko uzależniłam.
Kiedy to piszę, myślę sobie, że uratowały mnie stamtąd. Ech.
Kiedy miałam 16 lat przeszłam załamanie nerwowe i próbowałam się zabić. Co zrobili starsi? Zwołali Komitet Sądowniczy i odczytali dziesięć wersetów na temat braku szacunku do życia. A że było mi wszystko jedno, zaświeciła mi się w głowie lampka - czy ci ludzie dbają o mnie, czy o swój wizerunek? To ma być ta Jedyna religia? Rozpłakałam się, bo po raz pierwszy pozwoliłam sobie na myślenie w pełnym znaczeniu tego słowa. Na to, żeby się z nimi nie zgodzić. Nic nie powiedziałam. Uznali to za akt skruchy i chyba bali się roztrząsać sprawę.

Rok później byłam już w ośrodku odwykowym, mogłam pożyć z dala od tego syfu, zobaczyć kim jestem, czego chcę i gdy wróciłam z ośrodka, powiedziałam rodzicom, że nigdy już nie pójdę z nimi na żadne zebranie. Wiedziałam, że rozpętuję piekło, ale czułam też, że jeśli będę się dalej oszukiwać, nie dam rady. Nie wiedziałam, co zrobią, ale musiałam zawalczyć o siebie. Ojciec był załamany - głównie tym, że straci stołek nadzorcy. Matka płakała mówiąc, że pozbawiam się nadziei na zbawienie. Obydwoje nie odzywali się do mnie przez m-c. Później i w nich zaszły zmiany. Musieli się z tym pogodzić. Teraz nasze stosunki są całkiem w porządku. Wiem, że byli tacy, jacy umieli być i robili to wszystko ze strachu.

A ja wyjechałam sobie, poznałam swojego obecnego męża, urodziłam najsłodsze dziecko świata i spełniam wszystkie swoje marzenia. Myślę, czuję i jestem wolna. :rolleyes:

Z perspektywy 9 lat widzę, że na zewnątrz świadkowie nadal są postrzegani jako najuczciwsi, najbardziej kochający ludzie na świecie. Ale w środku jest tak jak wszędzie indziej. I mam wrażenie, że im piękniej wygląda wspólnota/organizacja z zewnątrz, tym większe bagno w środku...

Zrzuciłam. Pora ruszyć w kolejną podróż bez niepotrzebnego bagażu. Dzięki ;)

Kto płaci za nich ZUS? ;)

2009-06-15, godz. 19:54

Tyle lat w obozie, a ja nadal nie znam odpowiedzi na kilka pytań, więc tu zapytam.
Wiem, że to głupie, ale ciekawość mnie zżera ;), a kiedyś za bardzo łykałam wszystko, jak leci, żeby się w ogóle zastanawiać ;)

Domyślam się, że okręgowi i inni tacy żyją z datków, prawda?
A co robią po tym, jak zakończą swoją "działalność'? Kto w tym czasie opłaca im ZUS ;), co robią później, jeśli np. zrezygnują, bo im się dziecko urodzi? Trudno chyba dostać pracę po 15 latach jeżdżenia po zborach?
Jak to jest?

Pomoc dla byłych ŚJ

2009-06-14, godz. 21:42

Nie mogę znaleźć takiego wątku.
Wiecie, gdzie można w stolicy szukać specjalistów - osób zajmujących się pomocą ofiarom sekt? Jedyne, co do tej pory znalazłam, to jakieś dominikańskie centrum pomocy. Nie istnieje coś bardziej neutralnego?

Czy moje dziecko będzie ŚJ? ;)

2009-06-13, godz. 17:09

Nie jestem ŚJ od 17 roku życia. Lat mam 26. Uuu. Urodziłam dwa lata temu wolne i szczęśliwe dziecko i niech tak pozostanie ;)
Moi rodzice uparcie wierzą, w co wierzyli. Ode mnie się odczepili, wiedzą, że w Boga nie wierzę [są tym zszokowani, bo "mieli nadzieję, że mimo tego błędu, Bóg mi wybaczy ze względu na trudne dzieciństwo" ;)], ale mam teraz zagwozdkę, co zrobię ze swoim dzieckiem, żeby je przed nimi uchronić. Wiecie dobrze, jak potrafią nakłaść "po dobroci" do łba i jak potrafią małymi mózgami manipulować. Przy mnie temat nie istnieje, ale bardzo chcą, żeby nasza córka przyjechała kiedyś do nich na wakacje... Mieszkają 400 km od nas. Dla córki są kochani, zwariowali na jej punkcie i jak na razie wszystko jest OK. Co będzie, jak urośnie? Nie ma takiej opcji, żebym pozwoliła im zabrać ją na zebranie! No fuckin' way!
I mam problem - kiedyś będzie chciała do nich jechać - jak mam jej wytłumaczyć, dlaczego nie? Jak im wyjaśnić, dlaczego uważam, że dzieci nie powinny wysłuchiwać tych bzdur nawet jedną dziesiątą swojego móżdżku?

Jak uchronić ją przed tym, żeby między wierszami jej nie próbowali OCALIĆ? BRRRRRRR