Przeglądając sieć trafiłam na ciekawy artykuł podejmujący tematykę stosunku społeczności świadków Jehowy do osób o orientacji homoseksualnej. To po pierwsze.
Po drugie natomiast, tekst ten zawiera szereg szczegółów obrazujących dorastanie za, niedostrzegalnym prawdopodobnie dla znakomitej większości ludzi, murem 'teokratycznej' mentalności i wynikającego z niej sposobu bycia i traktowania rzeczywistości.
Ze świadectwem życia osoby podpisanej imieniem Łukasz możemy zapoznać się poniżej.
Zachęcam do przeczytania i ewentualnie wyrażenia swojej opinii na ten temat.
Jehowa nie kocha gejów
autor: Łukasz
"Całe życie musisz poświęcić Jehowie". Kiedy usłyszałem to pierwszy raz? Nie pamiętam. Pewnie jeszcze w kołysce. Urodziłem się w rodzinie, w której ojciec nie mógł się zdecydować, jaką wiarę wyznaje, a matka była fanatycznym świadkiem Jehowy. "Homoseksualizm jest grzechem". To też słyszałem często podczas domowego studium Biblii czy tzw. spotkań odbywających się trzy razy w tygodniu.
Matka twierdziła, że Jehowa dwa razy uratował jej życie. Pierwszy raz, gdy zesłał je swoich świadków, kiedy jako dwudziestokilkulatka przeżywała poważny kryzys po śmierci swoje matki. Drugi - gdy leżała w bardzo ciężkim stanie, bo odmówiła transfuzji krwi, po urodzeniu mnie. Jakoś nigdy nie dziękowała Jehowie za to, że pchnął ją w ramiona mojego ojca. A tak było. Ktoś ze zboru zapoznał ją z młodym "zainteresowanym" (tak śJ nazywają ludzi, którzy studiują z nimi Biblię, ale nie są jeszcze ochrzczeni). On miał na karku nieudane małżeństwo i dwójkę dzieci. Ona była w wieku staropanieńskim. W pół roku później się pobrali, a zbór zyskał nowego brata, bo chrzest był jedynym warunkiem małżeństwa.
Szybko okazało się, że studiowanie Biblii przez mojego ojca ograniczyło się do suto zakrapianych spotkań z odwiedzającymi go braćmi. Nie wierzył, nie miał ochoty "głosić dobrej nowiny od drzwi do drzwi" i uczestniczyć w spotkaniach zboru. Szybko został wykluczony ze społeczności świadków (to najgorsza kara jaka może spotkać członka zboru). Do katolicyzmu nie wrócił. Wychowanie religijne pozostawił matce, bo świadków uważał za porządnych ludzi. Nie znaczy to jednak, że w domu nie wybuchały awantury na tle religijnym. Głównie chodziło o to, ile czasu matka poświęca na głoszenie i spotkania. A kiedy nadużył alkoholu każdy powód był dobry do wszczęcia burdy. Matka tłumaczyła nam (dwa lata po mnie na świat przyszła moja siostra), że Jehowa zsyła próby i sprawdza czy pomimo przeszkód będziemy mu wierni. Nie myślała o rozwodzie, bo u świadków jedynym powodem do zerwania małżeństwa jest cudzołóstwo. Świadkowie Jehowy uznają się za następców pierwszych chrześcijan. Prześladowania w systemach totalitarnych czy kpiny na jakie narażeni są w otoczeniu porównują do prześladowań chrześcijan w Rzymie. Sam często to słyszałem, gdy wracałem do domu opluty, zwyzywany od "kociarzy" czy "jehowych".
Jehowa to dla świadków hebrajskie imię "prawdziwego Boga", które zostało przez tłumaczy usunięte z Biblii. Wiem, że jakiś czas temu wydali własnym nakładem "Pismo Święte w przekładzie Nowego Świata", gdzie imię Jehowa pojawia się w miejscach, w których - zdaniem śJ - występowało w oryginale. Twierdzą, że są jedynymi "prawdziwymi chrześcijanami" i odgrywają istotną rolę w boskim planie. Od ich wytrwałości zależy zwycięstwo Jehowy w sporze z Szatanem. Diabeł to zbuntowany anioł, który stwierdził, że żaden człowiek poddany cierpieniu nie dochowa wiary Bogu (casus Hioba). Tym sporem tłumaczą też tolerowanie przez Boga zła na ziemi. Ich cel to wytrwać w wierze, kierować się w życiu nakazami bożymi i pomóc jak największej liczbie ludzi "znaleźć Jehowę" (temu służy "głoszenie dobrej nowiny od drzwi do drzwi"). Nagrodą będzie wejście do "nowego porządku", to rządzone przez Jehowę i Chrystusa królestwo na ziemi przygotowane tylko dla jego świadków. Nastanie ono na ziemi, gdy Jehowa zniszczy szatana i "jego porządek rzeczy".
Biblia jest dla nich wszystkim. Twierdzą, że można w niej znaleźć odpowiedzi na każde pytanie. Porównują ją do listu napisanego przez kochającego ojca do dziecka. Jej zapisy traktują dosłownie, często nie zwracając uwagi na kontekst. Podczas spotkań w zborach i domowych studiów posługują się książkami i czasopismami wydawanymi przez Towarzystwo "Strażnica". Zawarte w nich teksty są naszpikowane cytatami lub odnośnikami do Biblii. Autorzy tekstów we wszystkich wydawnictwach "Strażnicy" są anonimowi. Tłumaczą to nie pożądaniem sławy czy poklasku. Nikt nie śmie jednak wątpić, że publikacje ułatwiające zrozumienie Biblii zostały napisane pod wpływem ducha bożego. Zręcznie żonglując biblijnymi cytatami potrafią odpowiedzieć na każde pytanie. Ćwiczą to zresztą podczas tzw. "Szkoły Teokratycznej" i zebrania "Służby". Są to spotkania, w których członkowie zboru aktywnie uczestniczą, przeprowadza się m.in. pokazy symulujące rozmowy z ludźmi podczas głoszenia. Na te spotkania raczej nie zaprasza się początkujących zainteresowanych. Dla nich są wykładu publiczne, "studium książki" i "Strażnicy".
Każdy świadek ma jak najwięcej czasu poświęcić na zgłębianie Biblii i głoszenie. Dzieci są wdrażane do tego od niemowlęctwa. Pamiętam, że słońce czy deszcz, upał czy mróz matka - zgodnie z "biblijną" zasadą "nie opuszczajcie wspólnych zebrań" - ciągała nas na spotkania. Chyba w wieku czterech lat pierwszy raz uczestniczyłem w głoszeniu od domu do domu. Początkowo jako obserwator (świadkowie głoszą w parach, byłem więc trzecim na dokładkę). Później włączałem się np. odczytując wersety z Biblii, aż w wieku chyba 10 lat pierwszy raz poszedłem głosić w towarzystwie tylko jednego starszego zboru.
Świadkowie są zobowiązaniu prowadzić również studium biblijne ze swoimi potomstwem. Dziecko świadków ma jasno wytyczony cel, ma służyć Jehowie. W moich czasach młodzi mieli zdobyć konkretny zawód, który pozwalałby się utrzymać, ale nie był zbyt absorbujący. Pozostały czas należało poświęcić "służbie" - najlepiej zostać pionierem (tak nazywa się świadka, który deklaruje, że w miesiącu będzie głosił określoną liczbę godzin, każdy członek zboru raportuje co miesiąc ile czasu poświęcił na głoszenie). Przed mężczyznami stoi też obowiązek służenia w zborze jako sługa pomocniczy lub starszy. Taką wyglądała wizja mojej przyszłości. Życie dziecka świadka Jehowy nie jest łatwe. Świadkowie nie uczestniczą w obchodach świąt państwowych, nie obchodzą imienin, urodzin oraz innych świąt. Źle widziany jest udział w wyjazdach na wycieczki "ze świeckim towarzystwem", zabawach, studniówkach. Dziecko świadek powinno przyjaźnić się ze świadkami. Oczywiście tę inność trudno ukryć, zresztą świadkowie nawet tego nie próbują i ich dzieci narażone są na kpiny. Sam często przekonywałem się jak okrutni potrafią być rówieśnicy.
W wieku 13 lat zostałem ochrzczony. Dwie rzeczy zdecydowały o tym, że dzisiaj nie jestem świadkiem Jehowy. Pierwsza dotyczyła wyboru szkoły. Zamiast, zgodnie z sugestiami starszych, do zawodówki poszedłem do liceum. Miałem polonistkę, która nie ograniczała się do przerabiania lektur. Uczyła nas myśleć, oceniać, stawiać pytania. No i zaczęło się. Proste prawdy świadków stały się niewiarygodne. Na pytania było tylko jedna odpowiedzi: "trzeba wierzyć i ufać Jehowie, że w odpowiednim czasie ześle na tę sprawę właściwe światło". Przestałem wierzyć, zacząłem unikać zebrań (tłumaczyłem się nadmiarem nauki) i wstydzić się głoszenia prawd, które sam podważyłem. Raportowałem fałszywe godziny - twierdziłem, że głoszę z kolegą ze szkoły, który należy do innego zboru. Czasem musiałem jednak pójść głosić ze starszym z mojego zboru. To były katusze.
Miałem może 16 lat. Po dwóch godzinach wciskania ludziom ciemnoty pożegnałem się ze starszym i czekałem na przystanku na autobus. Z nudów oglądałem gazety w pobliskim kiosku. Moją uwagę przykuł nagi tors mężczyzny na jednej z okładek. Był to jeden z pierwszych numerów "Inaczej". Kupiłem. Czytając odkrywałem prawdę o swojej naturze...
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o homoseksualizmie? Bardzo wcześnie, bo już podczas studium Biblii z mamą czytaliśmy o Locie i zniszczeniu Sodomy za wynaturzenie jakiemu oddali się jej mieszkańcy. Chcieli nawet współżyć z aniołami, którzy przybyli ostrzec Lota. Spalenie tych złych ludzi było karą, bo Jehowa uznaje homoseksualizm za grzech. Świadkowie otwarcie potępiają homoseksualizm. Twierdzą, że dla takich ludzi nie ma miejsca nie tylko w ich organizacji, ale również w przyszłym "nowym porządku", którego oczekują na ziemi.
Potrafią przytoczyć kilkanaście wersetów Biblijnych świadczących o stanowisku Jehowy w tej sprawie, np. "Dlatego wydał ich Bóg poprzez pożądania ich serc na łup nieczystości, tak iż dopuszczali się bezczeszczenia własnych ciał. Prawdę Bożą przemienili oni w kłamstwo i stworzeniu oddawali cześć, i służyli jemu zamiast służyć Stwórcy, który jest błogosławiony na wieki. Amen. Dlatego to wydał ich Bóg na pastwę bezecnych namiętności: mianowicie kobiety ich przemieniły pożycie zgodne z naturą na przeciwne naturze. Podobnie też i mężczyźni, porzuciwszy normalne współżycie z kobietą, zapałali nawzajem żądzą ku sobie, mężczyźni z mężczyznami uprawiając bezwstyd i na samych sobie ponosząc zapłatę należną za zboczenie" (Rz 1,24-27). Nigdy nie otrzymałem odpowiedzi, co oznacza "wydał ich Bóg".
Świadkowie nie przyjmują argumentów naukowych. Dla nich homoseksualizm wciąż jest chorobą. Chore jest ciało, ale duch może to przezwyciężyć. Nie wolno tylko ulegać cielesnym pokusom. Pomocna ma być modlitwa. Upraszczając trochę ich stanowisko można je sprowadzić do jednego zdania: Homoseksualista dzięki modlitwie może stać się heteroseksualistą, kochającym mężem i ojcem. Ci wynaturzeńcy mają nie tylko zamknięte bramy do "nowego porządku", ale również muszą się liczyć z karami zsyłanymi przez Jehowę już w życiu doczesnym. Formą kary jest np. AIDS.
Przez pewien czas walczyłem ze swoją naturą, nie ze względów religijny, ale społecznego odbioru pedałów. Próbowałem się nawet modlić do Jehowy w tej sprawie, ale pozostał głuchy na moje prośby, podobnie jak na wiele innych. Może modliłem się bez wiary, ze byt małą żarliwością? A może jest wręcz przeciwnie: wysłuchał moich próśb i pozwolił mi zrozumieć, że nie można walczyć z własną naturą, że trzeba się zaakceptować? To już jest herezja, podważająca stanowisko jego wybrańców na ziemi...
Kiedy skończyłem 18 lat zakomunikowałem starszym zboru, że nie chcę mieć ze świadkami nic wspólnego. Próbowali mnie przekonywać, ale nie mieli argumentów. O homoseksualizmie im nie powiedziałem. Mama nigdy nie pogodziła się z moją decyzją. Wiem, że było jej trudno, ale wprowadziła w naszych stosunkach "biblijną" zasadę, aby odchodzących od Jehowy traktować gorzej od niewierzących. Swojego Boga kochała bardziej niż syna. Powiedziałem jej o swojej drugiej naturze. Najpierw potraktowała to jako chwilową fanaberię, a gdy mi nie przechodziło, uznała to za karę od Jehowy za to, że go opuściłem.
Zmarła ponad rok temu. Czasem zastanawiam się, czy modliła się o mnie, czy miała nadzieję, że ponownie odnajdę drogę do Jehowy i spotkamy się w jego "nowym porządku"? Ja nie mam tej nadziei. Nie wierzę w żadnego Boga, niezależnie od imienia jakie nadali mu jego wyznawcy. Ateizm jest świadomym wyborem trudniejszego życia. Jeśli wyrzuca się z życia Boga, trzeba całą odpowiedzialność wziąć na siebie i mieć świadomość, że ma się do wykorzystania ściśle określony czas, bo potem nie będzie już nic. Nie ma prostych prawd i nagrody. Od ponad czterech lat żyję w związku z ukochanym mężczyzną.
źródło: www.homiki.pl