Napisano 2006-06-01, godz. 10:12
co do "zaleceń prawnych" w RFN, pamiętam, że brat starszy podawał negatywny przykład osób, które stoją (cyt.) "jak słupy ogłoszeniowe" i nic nie mówią, a ten niedobry zwyczaj podpatrzyli od braci niemieckich. Dziwiło mnie wtedy, dlaczego ten sam zwyczaj w Niemczech jest dobry, a w Polsce nie.
Dodał też, że widział osobę, która porozkładała sobie strażnice na murku, a sama wcinała jakiegoś hamburgera. Opowiadał, że podszedł do tego brata i udając zainteresowanego, zapytał, ile to kosztuje. Usłyszał, jak braciszek dławiąc się bułką mówi, że "to jest za darmo". Następne pytanie: "a jeśli ja te gazetki wezmę i wrzucę do kosza za rogiem, to co pan na to?" Wtedy "rozkładacz" zaniemówił, a starszy przedstawił mu się że jest starszym zboru ŚJ, obejrzał się na boki czy nikt go nie widzi i jawnie go zrugał, za nieprzestrzeganie zaleceń Nadarzyna.
Nie wiem, czy bardziej bolało tego starszego milczenie głosiciela, czy brak datków czy może obciach wizualny (na zebraniu opowiadając nabrał powietrza do buzi i mówił kilka zdań niewyraźnie, aby uwidocznić nam, jak strasznie musiał wyglądać taki obżartuch obok strażnic).
W każdym razie, z tego opowiadania, raziło mnie wtedy najbardziej niezakwestionowanie zalecenia "jakiś tam władz" w Niemczech, jako uzasadnienie dla "ułomnej" formy głoszenia. Rozumowałem, że żadne ludzkie władze nie mają prawa zabraniać głosić, a gdyby to robiły, to nie powinniśmy ich słuchać, nawet za cenę prześladowań. I raziła mnie dziwna spolegliwość niemieckich współwyznawców, wobec "praw ograniczających swobodę głoszenia". Dlatego zapamiętałem te słowa z zebrania.