Jeżeli chodzi o to, żeby jak najwięcej DOSTAĆ, to rzeczywiście, niebezpiecznie jest się wiązać "bez sprawdzania". Ale jeżeli Twoim celem będzie jak najwięcej DAĆ kochanej osobie, to wtedy kompletnie nie musisz się przejmować tym, czy Twój wybranek nie okaże się kimś innym, niż sobie wyobrażałaś.
Też tak kiedyś myślałam. I przez 10 lat rzeczywiście próbowałam dawać niczego nie oczekując w zamian. Dlatego wiem, o czym piszę. Oczywiście mogłam być twardzielką i kompeltnie nie przejmować się, jak piszesz, czy mój wybranek nie okaże się kims innym. Mogłam tak do końca życia, tylko co to za przyjemność rozmawiać z kimś, kto cię nie słucha, starać się cały czas bez efektu? Moja miłośc umarła, bo jestem tylko człowiekiem. I akurat nie chodzilo tu o seks.
To co ty proponujesz, to jakiś rodzaj masochizmu,albo milości na poziomie tak wysokim, że nieosiagalnym dla przeciętnego człowieka. To raczej miłośc uniwersalna, tak to ja moge kochać listki na drzewie.
Z Twoich wypowiedzi przebija strach - co to będzie, jak wybranek będzie zły. Jeżeli dwoje ludzi się kocha, to sobie ufają i nie boją się, że coś się tam nie dopasuje.
Z moich wypowiedzi nie przebija strach, a raczej doswiadczenie, bo jestem teraz w innym, dużo szczęsliwszym związku. Nigdy nie będzie tak, że się wszystko dopasuje, nie wierze w to i wcale tego nie oczekuję.
Nie zgadzam się jednak z tym, że powinniśmy słuchać WYŁĄCZNIE swoich hormonów, bo oprócz hormonów mamy także (niektórzy) rozum, inaczej niż reszta zwierząt.
Ja też sie nie zgadzam.
Na pewno "niedopasowanie seksualne", czymkolwiek jest, nie jest powodem do porzucenia męża czy żony. Mamy rozum i czasami powinniśmy porozmawiać, zamiast szukać tylko zaspokojenia seksualnego.
Kolejny bezsens. Gdyby ludzie spróbowali POWSTRZYMAĆ się od seksu przed ślubem, to byłoby mniej rozwodów.
Na jakim świecie ty zyjesz czlowieku. Dziś wszyscy żyją seksem a dwa orgazmy dziennie na wysokości lamperii to swięty obowiązek. To oczywiście ironia. Pewnie czasami powinniśmy porozmawiać, ale niektórzy nawet tego nie potrafią. A nie potrafią, bo nie było potrzeby,bo w domu o "tych" rzeczach się nie rozmawialo itd. I właśnie o takie sytuacje mi chodzi, że jak się żyje razem to trzeba rozmawiać, a nie dopiero po ślubie. A żeby bylo o czym rozmawiać to trzeba tego doświadczyć.
W kwestii wpływu powstrzymywania się z seksem do ślubu na rozwody pozostane jednak przy swoim zdaniu. To tak z obserwacji. Bo ja ani się nie powstrzymywałam, ani nie wyszłam za mąż.
Zapytam trochę przewrotnie: kiedy ludzie byli bardziej szczęśliwi w małżeństwie: dawniej, czy dzisiaj? A kiedy częściej uprawiali seks przed ślubem: dawniej, czy dzisiaj
?
Myślę, że nie odpowiemy sobie na to pytanie, bo kiedyś nie prowadzono badań statystycznych. Poza tym, kiedyś małżeństwo było instytucja z prawdziwego zdarzenia, czyli układem. Trzeba było sie wydać przed osiągnięciem pewnego wieku, aby potwierdzić społeczną użytecznośc. Te czasy na szczęście minęły i nie tęsknię za nimi.
I chociaż masz prawo do swoich poglądów, to jednak ja wolę zaufać Biblii, która mówi, że jedynym spełnieniem seksualnym dla człowieka jest życie w małżeństwie. Kiedyś przekonamy się, czy rację miałaś Ty, czy ja.
Ja zaś wolę słuchać swojego serca i swojego sumienia. A posiadanie racji...coż.. jakoś mnie nie interesuje.