Czy Bóg istnieje? Oczywiście!!!
Ha! Jak jednak odpowiedzieć na pytanie, które nie ma odpowiedzi? A może to pytanie ma drugie dno i wcale nie porusza zagadnienia, którego pozornie dotyczy? A może należy się nawrócić, to znaczy zawrócić i pójść innym tropem, mniej tajemniczym, bardziej ludzkim, nam bardziej znanym, nie nadprzyrodzonym.
Szukajmy zatem tropu.
Jedno trzeba przyznać wiara w Boga jest wyzwaniem. Wiara określa człowieka, kształtuje jego życie, ma wpływ na decyzje i pozostaje niejednokrotnie w sprzeczności z ludzkimi pragnieniami.
Dlaczego o tym piszę? Bo sprzeczność ta jest iskrą, zapalnikiem, który zdetonował w nas ogromne pragnienie odkrycia tego czego nie możemy do końca zobaczyć. Siebie. Sprzeczność ta jest również motorem popychającym nas w kierunku działań abstrakcyjnych, duchowych, niezrozumiałych i nie objętych przez fizyczność.
Tak, tak drodzy SZTUKA!
A sam Bóg… Bóg sam w sobie jest krystalicznie czysty, nie można mu niczego zarzucić, gdyż jest doskonałym absolutem w założeniu. Próby obarczania Boga winą za cierpienia ludzkości są zatem bezzasadne, omijają one bowiem Boga całkowicie. Ktoś powie jak to gruby drabie?!
A tak to, gdyż w rzeczy samej te właśnie zarzuty tak naprawdę skierowane nie są przeciw Bogu, tylko ludziom, którzy w niego wierzą. Jak się okazuje to właśnie ich obowiązkiem jest „bronić Boga”.
Tak - brzmi to jak paradoks. Ciężar obrony spada na ludzi wierzących. Bo Bóg milczy, ale mówi w wierzących.
I jest to ciężar, który jednej osobie dźwiga się lżej, drugiej z wielkim trudem. Jest to ciężar paradoksu mający wymiar kosmiczno egzystencjonalny, niepojęty i niewytłumaczalny. Próba wyjaśnienia kończy się na zdegradowaniu tożsamości do pozycji kruchej istoty, schylającej głowę pod wpływem niewiedzy.
Czy ludzie mają predyspozycje do wiary? Wydaje się, że tak. Z moich wieloletnich doświadczeń, obserwacji i rozmów z całą pewnością stwierdzam, że pewni ludzie mają predyspozycje do zakorzenienia w swoim sercu wiary, a innym przychodzi to z trudem. Na tym polu powstają częste nieporozumienia lub wierzy się w utarte stereotypy. Na przykład ludzie niewierzący często są zdania , że wyznawcy Boga to ludzie słabi, podatni na manipulacje i wpływ bardziej inteligentnych osób. Są niejednokrotnie przekonani, że wierzący potrzebują swoistej protezy psychologicznej, która pomaga im w radzeniu sobie z rzeczywistością i co najgorsze wyśmiewają ich za wiarę w Boga. Jak widać w związku z takim stereotypowym myśleniem budzą się negatywne emocje. Z kolei ludzie wierzący ulegają mitom stwierdzającym, że osoby nie wyznające żadnej wiary, lub którym trudno jest uwierzyć w Boga i go pokochać, to ludzie o twardych sercach, to ludzie niepokorni lub z gruntu źli i na pewno nieszczęśliwi. Niejednokrotnie w różnych religiach takie osoby określa się odpowiednią terminologią, która dla osób niewierzących oczywiście jest obraźliwa. Z obu tych poglądów rodzi się krzywdzące generalizowanie dla przeciwnych stron. Prawidłowe eksponowanie tych dwóch skrajnych postaw musiałoby objawiać się przez wspólne zrozumienie tolerancję i wiedzę. Światła osoba niewierząca będzie zatem szanowała poglądy i potrzeby duchowe wierzących. Wierzący natomiast powołując się na swój „dekalog” będzie prowadził własne życie drogą miłości do wszystkich ludzi bez wyjątku. Sprawy te wydają się oczywiste jednak przychodzą ludziom z wielkim trudem.
Która z dróg zatem jest łatwiejsza? Z powyższego wynika, że dla osób wierzących, łatwa droga, to tak zwana „szeroka droga” to droga niewierzących. Wierzący niejednokrotnie uważają, iż ateiści, agnostycy to ludzie, którzy poszli na łatwiznę, oddali się swym rządzom i są pędzeni jak stado kóz na zatracenie. Twierdzą tak pomimo tego, iż w większości wypadków są to normalni ludzie wychowujący dzieci, zarabiający na swoją rodzinę i realizujący się w otaczającej ich rzeczywistości. Z kolej niewierzący widzą w osobach religijnych tych, którzy chcą aby nimi kierowano, mówiono im dokładnie co jest dobre a co złe, widzą w nich ludzi leniwych intelektualnie, z zamkniętymi umysłami, wpatrzonymi w tak zwane guru. W obu grupach, możemy oczywiście dostrzec tego typu postawy, czyli skrajne lenistwo duchowe i moralne oraz skrajne lenistwo intelektualne i ślepą wiarę.
Nasuwa mi się w związku z tym twierdzenie, ze rozmawianie o Bogu w kontekście jego istnienia lub nie jest rozmawianiem nie na temat. Jest w rzeczywistości marnowaniem cennego czasu. Coraz mocniej zaczynam się skłaniać ku temu, aby nie podejmować takich tematów. Są one zwykłą zabawą intelektualną, która po jakimś czasie się nudzi. Jest rozmową, ani nie z Bogiem, ani nie o Bogu.
Jednak warto dyskutować o sobie. Temat czy Bóg istnieje jest tak naprawdę dyskusją z ludzkim fenomenem wiary, z jej konsekwencjami, zaletami i wadami, ale nie jest dyskusją o Bogu, który zawsze będzie projekcją naszej nieskończonej wyobraźni, jest wiec dyskusją o nas samych, zatopionych w Bogu, który jest w nas i nigdy bez nas. Temat ten jest próbą naszej wyrozumiałości, tolerancji i intelektu, jest testem nas samych.
Czyż to nie wspaniale tak bawić się umysłem.
Użytkownik gruby drab edytował ten post 2009-12-07, godz. 14:06