Czy to jest zawód na tym Bogu (w rozumieniu ŚJ i CK Organizacji: Jehowie), czy zawód w w ogóle na Wszechmogącym (jeśli dalej wierzymy że istnieje), czy tylko na organizacji? Czy po takiej decyzji istnieje potrzeba szukania Boga prawdziwego, czy następuję ogólne zniechęcenie i odsunięcie się od religii całkowicie? Co wtedy czujecie? Pytam bo ja w kłopotach szukałem Boga i wydaje mi się, że go odnalazłem i daje mi On ogromną nadzieję, pociechę i pocieszenie. A zapewniam was wcale nie jestem jakimś popieprzonym dewotem. Szukam w tych pytaniach zrozumienia Waszego bólu, aby, być może, dać Wam to co mam, dar ubogiego serca: ciepłe myśli (nazywam to modlitwą) dla Was (nie za Was).
Nik, zawód na bogu jest chyba jakimś zapalnikiem do logicznego racjonalnego myślenia, zawód na organizacji jest kolejną dawką do krytycznego spojrzenia. są tacy, którzy odchodzą od organizacji, ale jednka nie wnikają, nie odczuwają potrzeby dalszego kroku aby całkowicie pozbyć się religijnej strony życia. pielegnują swoją duchowość na własną rękę lub w innych religiach, dla wielu istnieje potrzeba poszukiwania boga prawdziwego cokolwiek to znaczy, ale są tacy, którzy po zachwycie swobodnego czytania biblii i tego specyficznego odczucia, że spływa na ciebie jakaś przedziwna mądrość, oświecenie (swoją drogą takie doświadczenie można przeżyć w namiocie szamana)nagle mówią - zaraz, zaraz, przecież ja nadal jestem zanurzony w oparach irracjonalizmu, nadal siedzę wewnątrz mojej głowy i wymyślam kolejne objawienia, tym razem ja sam, nie kto inny.
co wtedy czułem?
nic. konsternacja.
potem poczułem się biologiczną maszyną z umiejętnością abstrakacyjnego myślenia.
potem uznałem za wielkie szczęście, że wśród bilionów genów zostały przez przypadek z sumowane te, które tworzą grubego draba i mnie oświeciło... to jest fakt i nic więcej!
poczułem szacunek i miłość do unikatowego zjawiska jakim jest życie, a którym szasta każda religia, dzieląca świat na zbawionych i niezbawionych, dzieląca świat na czarno - biały, w zawzięty, pełen ukrytej frustracji sposób, starająca się wtłoczyć od dziecka instrukcję mającą określać jak widzieć kogoś kto kocha warunkowo, oferując toksyczny związek z bóstwem od wieków pielęgnowany przez irracjonalny ludzki strach, który był i jest ciężarem ludzkiego serca.
jak już to wiesz, jesteś tego świadomy , nie możesz dalej wierzyć, żyjesz, jesteś sobą i zdajesz sobie sprawę, że ten wewnętrzny strach ma upust nie tylko w takim zjawisku jak religia, zdajesz sobie sprawę, że masz do dyspozycji przynajmniej trzy inne wentyle bezpieczeństwa, gdy to wiesz i patrzysz na to tak z góry, tak kosmicznie, nie możesz już wierzyć.
nie możesz wierzyć, że jakiś małostkowy bóg pragnie świątynnego złota, w nagrodę daje chlew i barany albo dwunastoletnie dziewice, nie możesz akceptować tej moralności jako całości i jednocześnie nie możesz wybierać tylko wspaniałych humanistycznych kwiatków, na które przecież wpadł każdy inny oświecony prorok tego świata.
nie możesz akceptować wyjaśnienia stanu rzeczywistości nieweryfikowalnym pomysłem na wytłumaczenie sobie czym jest zło, agresja, dobro, znając ewolucję powstawania tych poglądów czerpanych z przeróżnych, czasami śmiesznych treści religijnych poszczególnych kultur, których dawno już nie ma.
nieweryfikowalnych egipskich, olimpijskich, babilońskich, żydowskich, indiańskich wyjaśnien świata jest do wyboru i koloru w dosłownym rasowym tego słowa znaczeniu. wszystkie charakteryzują się konfliktem i paradoksem, zamykają boga w szklanej kuli, w której widzimy ducha podzielonego na pół, białego władcę wybawiciela, stworzyciela i czarnego mściciela, zadrośnika widzimy groteskową postać jaką jest przecież sam człowiek.
gdyby wszyscy to wiedzieli nie byłoby na świecie ani jednej wojny, a nasze dzieci najlepiej jakby czciły boga Niewiema.
jesteśmy na etapie prymitywnego oświecenia, a świat dopiero uchyla przed nami drzwi
mam nadzieję, że jakoś zaspokoiłem Twoją ciekawość, przyjacielu
Użytkownik gruby drab edytował ten post 2010-11-29, godz. 13:54