To oni są w pewnym stopniu odpowiedzialni za rozpad jego poprzedniego 'związku'. Złożyli kiedyś wizytę rodziom byłej dziewczyny i powiedzieli, że nie zgadzają się, by ich dzieci się spotykały. (Dziewczyna jest katoliczką, a jej rodzice nie mieli nic przeciwko spotkaniom ich dzieci). Chłopak na to przystał, chociaż fakt faktem- 'związek' się juź rozsypywał.
Myślę,że on obawia się tego,że tym razem będzie musiał postąpić tak samo, chociaż tym razem wcale tego nie chce.
Twój chłopak jest pełnoletni. Rodzice nie mogą rozporządzać jego życiem. Rozumiem gdyby się awanturował, sprowadzał kolesi, upijał, narkotyzował, bądź nie pomagał rodzicom. Ale rodzice nie mogą decydować z kim się będzie spotykał, tym bardziej że jesteś porządną osobą. Nie mogą mu zabraniać układania sobie życia z tym z kim chce. Nie mogą z niego robić niewolnicy Izaury. Dla mnie to jest po prostu śmieszne i chore gdy rodzice za przeproszeniem dorosłego starego konia łażą do rodziców jego sympatii i sypią w uszy jakieś głupoty typu że się nie zgadzają na ten związek. To jest po prostu śmiech na sali. Twój chłopak musi postawić sprawę jasno. Albo chce sobie układać życie albo będzie nadal posłusznym murzynem swoich rodziców. Przecież to nie ze swoimi rodzicami będzie sobie życie układał. Nie może być mamisynkiem, ma być mężczyzną z jajami, ma mieć psychikę niczym wojownik MMA. Rodzice kiedyś niestety umrą a wtedy nikt mu straconych młodych lat nie zwróci. Chyba że liczy na ciągłe życie za darmo na garnku rodziców albo darmowy dach nad głową, ale to wtedy jest jego wina. Zresztą rodzice nie mają prawa go wyrzucić z domu, jeśli jest tam zameldowany.
Zadaj mu pytanie, co wtedy jeśli będzie odrzucał wszystkie fajne katoliczki, zwiąże się z osobą ze swojej religii a potem okaże się że ta osoba jest pusta i nieciekawa? Dalej będzie się słuchał rodziców? Przecież to on powinien sobie układać życie a nie rodzice jemu.
Kiedyś, będąc jeszcze katolikiem zacząłem się spotykać z dziewczyną która nie była ochrzczona w żadnej religii. Po pewnym czasie dowiedziałem się, że jej matka jest Świadkiem Jehowy a ona na razie nie może się zdecydować na zostanie Świadkiem. Oczywiście nasza znajomość po pewnym czasie wyszła na jaw. Jej nadgorliwa matka była na tyle niepoważna, że przyszła do mojego domu ze znajomą, gdy byłem sam. Zaczęła mi suszyć przez godzinę uszy tekstami w stylu że się obawia, żeby między nami nie doszło do stosunków seksualnych, że jej córka może być lekkomyślna, że wolałaby abyśmy się nie spotykali itp. Uśmiałem się trochę, przynajmniej w środku. Odparłem, żeby się niczym nie martwiła bo ja nie jestem dzieciakiem tylko dorosłym facetem i wszystko będzie dobrze. A ona znowu swoje. Więc ja odparłem jej znowu to samo. Oczywiście zainteresowałem się religią Świadków Jehowy, ale nie z powodu dziewczyny tylko z powodu tego że mnie zaciekawiła ta religia. Od tej pory mogłem normalnie przychodzić do niej do domu i w ten sposób wzbudziłem jej zaufanie. Mogłem nawet siedzieć u niej w domu do późnego wieczora i oczywiście spotykać się z jej córką. Matka miała tak duże zaufanie do mnie, że nawet pewne problemy z córką zaczęła załatwiać poprzez mnie. Rozpocząłem studium. Jednak utknęło ono w martwym punkcie gdyż po pewnym czasie stało się niemal tradycją, że gdy przychodziłem na umówione miejsce studium oprócz pocałowania klamki w drzwiach nie zauważałem żadnej żywej duszy. Po pewnym czasie ona zerwała ze mną a co za tym idzie kontakt ze Świadkami się urwał. Po kilku latach dowiedziałem się, że matka sobie nieźle poczynała. Znalazła sobie gdzieś kochanka a wtedy jej mąż (nie będący ŚJ) się o tym dowiedział i doniósł o tym starszym. Została wykluczona i doszło do rozwodu. Dzisiaj jej mąż i dzieci poszły każde w swoją stronę a ona mieszka sobie ze swoim nowym partnerem i jest przyłączona do Organizacji.
Rozmawiałam na ten temat z jednym katechetą.
Powiedział mi, że właściwie powinniśmy zrezygnować, że właściwie nie ma wyjścia, dzięki któremu oboje będziemy w pełni zadowoleni,jeżeli on (bo ja od razu zaznaczyłam, że u mnie jest to raczej niemożliwe) nie zmieni wiary. Więcej spotkań, to większe zaangażowanie, a co się z tym wiąże - więcej cierpienia przy ewentualnym rozstaniu, gdy dojdzie do rozmowy na temat wspólnej przyszłości.
Nie chcę go stawiać przed wyborem między katolicyzmem i mną ,a Organizacją.
Nie mogę mu przecież narzucić wiary i doskonale o tym wiem...
Jednym słowem, katecheta powiedział, że nie ma możliwości na związek, ot co.
Miał trochę racji ale nie do końca. Przede wszystkim dwoje ludzi z różnej wiary może się dogadać. Jedno nie musi przeszkadzać drugiemu i jedno nie musi praktykować tego co drugie. Zobacz, ile na świecie jest związków w których jeden współmałżonek jest ŚJ a drugi nie. Rzecz jasna pewien odsetek tych małżeństw stanowią małżeństwa w których dopiero po jakimś czasie od ślubu jedno z małżonków stało się ŚJ. Jednak tak czy inaczej, wiele z tych związków jest udanych. Oczywiście najlepiej jest gdy któraś ze stron ustępuje i przyjmuje przynajmniej część wierzeń drugiej strony. W moim związku to ja ustąpiłem, choć nie czułem wcale aż takich hamulców, skrępowania czy winy z powodu tego, że znowu zaczynam obchodzić święta, urodziny czy Sylwestra. Może dlatego, że pochodzę z rodziny katolickiej a moje stopniowe odpływanie od Organizacji zaczęło się już wcześniej, zanim poznałem moją obecną narzeczoną.
Użytkownik ble edytował ten post 2010-01-27, godz. 19:06