
Mam wrażenie, że w zborach panuje takie ciche przyzwolenie na hipokryzję, innymi słowy, dulszczyznę. Dopóki jakaś sprawa nie wychodzi poza rodzinę, można ją tolerować. Dopiero, gdy smrodek zaczyna drażnić nozdrza innych braci (a już, niedajboże, ludzi ze świata), wtedy należy się sprawą zająć. Znałam wiele takich przypadków, drobnych, niewinnych, a także całkiem hardkorowych, jak np. brata starszego, który wiedział o pewnych paskudnych praktykach we własnym domu, ale nic z tym nie robił, a jego syn był nawet pomocniczym. Podobnie zachowywali się moi rodzice. Był taki czas, kiedy przebywałam w pewnym związku, dość, hmm, sprzecznym z naturą

Identycznie było z moim ojcem, o czym też już chyba pisałam. Wszyscy wiedzieli, że za kołnierz nie wylewa, że gołe babki na RTLu ogląda (a mnie blokował kanały muzyczne, bo duch tego świata
