Dalszy ciąg
historii nawróconego więźnia:
Nawrócenie recydywisty. Wyjdę z wiezienia jako inny człowiek
Agnieszka Domanowska, 2007-12-28, ostatnia aktualizacja 2007-12-28 17:08
Mam 42 lata i 20 spędziłem za kratkami. Wyjdę stąd za kolejne 20. Jako inny człowiek. Więzień wyjmuje Biblię i cytuje list do Rzymian: "Niech każda dusza będzie podporządkowana władzom zwierzchnim". Wcześniej o tym nie miałem pojęcia. Teraz szanuję klawiszy i w ogóle wszystkich. To mój początek...
***
Niewielka sala w areszcie śledczym. Na środku stoi podłużny stół z białym obrusem. Kilkanaście osób oczekuje w milczeniu na to, co się za chwilę wydarzy. Wchodzą czterej mężczyźni w towarzystwie strażników. Schludnie ubrani, wręcz eleganccy. Pod garniturami można dostrzec jednak więzienne tatuaże.
- Jacuś, jaki jesteś elegancki, i Andrzejek też - witają ich przedstawiciele zboru jehowych.
Jacuś to postawny mężczyzna, skazany za napady, pobicia i gwałt ze szczególnym okrucieństwem. Andrzejek odsiaduje wyrok za bestialskie zabójstwo.
Rozpoczyna się modlitwa, studium Pisma Świętego i krótki wykład. Chwilę później wszyscy wychodzą na zewnątrz. Na trawniku przed budynkami aresztu rozstawiono napełniony wodą basen. Krótkie zanurzenie i po wszystkim.
Czy to już inni ludzie? Czy nie będą już kraść, zabijać i gwałcić?
- Wyjdę stąd jako staruszek, ale nie będę już zły. Będę świadkiem Jehowy - wyznaje ociekający wodą Wiktorowicz (Jacuś).
- Bóg mi wybaczył - mówi Augulewicz (Andrzejek).
***
- Kiedy po raz pierwszy szedłem na spotkanie z Jackiem, strażnik mówił, żeby go sobie darować, bo to ostatni degenerat. Po trzech latach jestem dumny, że stał się jednym z nas - Aleksander Misiuk, duchowy przewodnik osadzonych, nie kryje wzruszenia.
Wiktorowicza pamiętają przedstawiciele białostockiego wymiaru sprawiedliwości. Nawet panie w sądowym sekretariacie wspominają, że to bandzior jakich mało.
- Choć nie można mu odmówić inteligencji, jest chyba naszym liderem, jeżeli chodzi o ilość wyroków. W swoim życiu miewał różne okresy. Raz był agresywny, raz pisał z więzienia do nas listy, w których kajał się i przepraszał - wspomina Mariusz Pankowiec, białostocki sędzia. - Czy wierzę w jego przemianę? Bardzo bym chciał. Ale to się okaże, kiedy wyjdzie na wolność. Do tej pory, jak wychodził z więzienia, za kratkami pojawiał się w przeciągu tygodnia.
Wychowawcom i strażnikom również trudno jest uwierzyć w metamorfozę Wiktorowicza.
- Byłem jego opiekunem, kiedy tylko zaczynałem pracę w więziennictwie. Oj... Na dzień dobry dał mi w kość - mówi Michał Zagłoba. Dziś nie chce wspominać tamtych dni.
- Jacek? Faktycznie jest spokojniejszy i sprawuje się całkiem, całkiem. Ale czy to faktycznie jest taka wielka przemiana, nie wiem. Może to tylko na pokaz? Może liczy na ulgi za dobre sprawowanie? - dodaje jeden ze strażników.
***
Wiktorowicz pięć lat temu to umięśniony postawny mężczyzna. Siedział z kolegami na ławie oskarżonych za brutalny gwałt na młodej dziewczynie. Podobno zrobił to z zemsty.
Ktoś zadzwonił i powiedział, że jest interes do zrobienia. Dobrze płatny. Trzeba tylko komuś zrobić kuku. To Wiktorowicz zwabił dziewczynę. Kiedy wsiadła do jego auta, zaczął się jej koszmar. We dwóch przez wiele godzin bili i gwałcili dziewczynę. Kiedy im się znudziło, wywlekali ją z mieszkania i jechali gdzie indziej. I tam znowu maltretowanie, bicie i gwałt. Wykorzystało ją sześciu mężczyzn. Wiktorowicz wykazał się szczególną brutalnością.
Wiktorowicz dziś: więzienny drelich, czerwona saszetka z ortalionu zapinana na zamek. Tam nosi Biblię. Za dobre sprawowanie może pracować w więziennej pralni. - Teraz jestem ochrzczony i to na mnie spoczywa obowiązek i odpowiedzialność, bo daję świadectwo całemu zborowi. To, czy wyjdę stąd za dwadzieścia lat czy wcześniej, powierzyłem Bogu. Od niego wszystko zależy. Zmarnowałem sobie życie. A miałem wszystko. Normalne dzieciństwo, rodziców. Mamusia dbała o dom, a tatuś pracował w cyrku. Bardzo ich skrzywdziłem... Bardzo - mówi.
Zaczyna płakać. Wyciera ręką twarz. - Matka umarła przeze mnie. Miałem jedną żonę, drugą. Takie kundelskie życie.
- Dlaczego trafiłem do świadków Jehowy? Bo ja taki dociekliwy jestem. Zacząłem czytać, słuchać i zapragnąłem się ochrzcić. Tak. Zostałem skazany za gwałt ze szczególnym okrucieństwem. Ale jaki to był gwałt? To prostytutka była. Wiedziała, co będziemy z nią robić - na chwilę wraca stary Wiktorowicz. Po chwili reflektuje się, pochyla głowę i mówi: - Mam nadzieję, że Bóg mi wybaczy.
***
- Co to jest Pismo Święte? To nie jest zwykła książka, która stoi na półce i się kurzy. Trzeba ją czytać i rozumieć. Najważniejsza w życiu jest skrucha, miłość Boża i drugi człowiek - te słowa w ustach Pawła H. (nie godzi się na podanie nazwiska), który zgwałcił i zamordował 22-letnią studentkę w Dolinie Chochołowskiej, w pierwszej chwili brzmią jak ironia.
- Chciałbym się ochrzcić i zostać świadkiem Jehowy. Chciałbym się zmienić... Raczej już stąd nie wyjdę. Mam 40 lat i wiem, że tutaj umrę. Potrzebowałem nawrócenia i znalazłem je wśród jehowych.
Został skazany na dożywocie. Sąd skazał go również za trzy inne przestępstwa na tle seksualnym.
- On nie jest kolejnym zwykłym przestępcą, którego się sądzi - tak uzasadniał wyrok sędzia Jan Sidoruk. - Osądzony jest osobą podstępną, przebiegłą, bezwzględną i okrutną.
Najpierw pobił, potem zgwałcił i dusił. Na koniec roztrzaskał głowę dziewczyny o podłogę. Po wszystkim okradł i uciekł. "Wilk w owczej skórze", "zwierzę", "zwyrodnialec" - tak go określają. Matka zamordowanej dziewczyny nie wybaczyła.
- Śmierć - mówiła po wyroku. - Okrutna śmierć. Tylko to będzie sprawiedliwe.
Paweł H., kiedyś wysoki, wysportowany i na swój sposób przystojny. Dziś przygarbiony, nie ma przednich zębów, nosi długie, proste, przetłuszczone włosy, w okularach ma szkła grube jak denka od butelek.
- Dziennikarze zrobili ze mnie zwierzę. Upodlone zwierzę. To wszystko nieprawda - nie godzi się na zdjęcie. - Nie piszcie, że jestem zły, bo moja matka tego nie przeżyje. Oszczędźcie ją. Przyszedłem do braci jehowych i oni mnie przyjęli. Nie patrzą, że byłem taki czy taki, że zrobiłem to i to. Marzę o tym... Ja też mam marzenia. Marzę o tym, żeby się ochrzcić.
***
Dlaczego lgną do nich najgroźniejsi? Czy mają coś w zamian za cotygodniowe spotkania z jehowymi?
- Chodziłem do kościoła, ale tam nic nie czułem. Raz w tygodniu, ksiądz odklepał, co miał odklepać, taca i do domu - mówi H. - Tutaj jest inaczej. Tutaj zrozumiałem wiele.
- Nikogo nie namawiamy. Sami tutaj przychodzą. Dlaczego ci najgroźniejsi? Bo mają dobre serca - oświadcza Wiesław Podlipny ze zboru jehowych. - Nie pomagamy im materialnie, bo nie jesteśmy organizacją charytatywną. Dbamy o stronę duchową.
Po chwili mężczyzna zwraca się do Wiktorowicza.
- Jacuś, doszła do ciebie paczka? Wysłaliśmy, więc powinieneś dostać na dniach.
--
źródło: Gazeta Wyborcza Białystok, link
A tutaj komentarz do tego artykułu:
Opinia psychologa Wiesławy Gołąbek
Not. aga, 2007-12-28, ostatnia aktualizacja 2007-12-28 17:08
Niezbadane są wyroki boskie i trudno jest z całą pewnością podważyć dobre intencje więźniów, którzy przyłączyli się do świadków Jehowy. Skoro nigdy wcześniej nie uczestniczyli w spotkaniach i nie byli zaangażowani w czytanie Pisma Świętego, to co się takiego stało? To osoby, które mają długie wyroki, i na pewno fakt, że mogą co jakiś czas spotkać się w grupie, ma tutaj wielkie znaczenie. Niewykluczone, że mają też z tego jakieś korzyści materialne. Jednak wiara to wewnętrzna gotowość, rozwijanie się duchowe. Jeżeli ci najgroźniejsi z najgroźniejszych przyłączyli się do świadków Jehowy, to może tylko dlatego, że mogą przebywać w enklawie, w grupie, która ich chroni przed innymi więźniami. Może to też forma urozmaicenia monotonnego życia. Trudno zająć stanowisko wobec takiej formy resocjalizacji. Z jednej strony to kilka pięknych historii o nawróceniu, z drugiej jednak pytanie, czy są one prawdziwe.
--
źródło: Gazeta Wyborcza Białystok, link