ale co jeśli niezgodność wyznania, dla świadka to ogromny problem przecież, już na początku z definicji stanie sie barierą, której świadek czynnie wspierany przez braci, nie pokona?
Zależy dla jakiego Świadka. Są różni ludzie, tak samo są różni Świadkowie. Niektórzy są gorliwi w doktrynie, inni są letni albo mają wątpliwości. Jeszcze inni zostali pokrzywdzeni przez organizację albo nie mogą znaleźć sobie nikogo "w wierze" z racji niedojrzałości/nieodpowiedzialności potencjalnych kandydatów co jest dość częstym zjawiskiem w organizacji. Rzecz jasna nie miałem na myśli tych gorliwych bo oni dopóki tacy będą to na pewno nawet nie wezmą pod uwagę wiązania się z innowiercą, wybiorą samotność dopóki nie znajdą kogoś "w wierze". Tak więc wszystko zależy od "typu" Świadka. A wspieranie przez braci też nie zawsze przynosi pożądane rezultaty. Ponadto za związanie się z innowiercą nie grozi wykluczenie więc jest to plus. Co najwyżej zdejmą z przywilejów/naznaczą ale nie każdemu ŚJ zależy na przywilejach i "dobrej" opinii w zborze.
Ble, qwerty
Strasznie ciężko jest mi uwierzyć w to, co tu piszecie. Czy wiara jest dla Was naprawdę tak błahą sprawą, że jeżeli się kogoś kocha, to nie jest problemem?
A czy dla ciebie wiara jest aż taką przeszkodą, żeby na siłę rezygnować z pięknego uczucia?
A co, jeżeli wszystkie wszystkie warunki ' chemii ' są spełnione, a jego odmienna wiara mimo wszystko boli? Może człowiek dopiero z czasem jest w stanie się przełamać i pogodzić się z odmiennością wiary ewentualnej drugiej połowy? Czy taka akceptacja powinna przychodzić z dnia na dzień? Wszystkie dawne wyobrażenia powinny się zmienić z dnia na dzień bez żadnego cierpienia, zastanowienia i żalu?
Jeśli jest prawdziwa "chemia", przyciąganie, to nie wierzę że odmienna wiara boli. Ciebie boli bo nie kochasz go tak jak powinnaś kochać i tu jest pies pogrzebany. Tu nie chodzi o akceptację z dnia na dzień czy w dłuższym okresie. Jak się kogoś szczerze kocha to się nie patrzy przez pryzmat akceptacji. Akceptować można osobę której się nie kocha i z którą chce się po prostu być aby być. Zacznij kochać sercem i szczerze, zauważysz różnicę. A jeśli nie potrafisz się w nim zakochać (bo pewnie tak jest) to poszukaj kogoś innego. Skoro do tej pory się w nim nie zakochałaś to raczej nie licz, że w przyszłości coś się zmieni.
Widzę,że nie ja jedna przeżywam coś takiego. Też mam mnóstwo wątpliwości i pytań, na które nikt nie potrafi mi odpowiedzieć tak,żebym w końcu zrozumiała, dlaczego tak musi być?!
Odpowiedzi już uzyskałaś. Powinnaś zrozumieć w czym rzecz.
My, kobiety - porzućmy dla miłości (?) dotychczasowe życie, weźmy cywilny ślub, nie chrzcijmy dzieci, żeby być z nimi... Mamy rezygnować z wszystkiego, a oni z niczego?
Równie dobrze my mężczyźni moglibyśmy tak samo powiedzieć. Wiesz w ogóle co to jest partnerstwo?
Nawet robiąc coś takiego, nie mamy gwarancji,że nie będą chcieli nas do końca zmienić
Nigdy nie ma takiej gwarancji. Gdyby tak każdy myślał to nikt by nie szedł na kompromis.
Ja chyba nie jestem w stanie zgadzać się na takie ' kompromisy ', nie ten charakter, nie ta łatwość rezygnacji. Przynajmniej na dzień dzisiejszy.
Więc daj sobie z nim spokój i szukaj wśród katolików. Nie zadręczaj siebie a chłopakowi nie rób nadziei. Sama sobie odpowiedziałaś.
Ja po prostu obawiam się, że jak pójdę na jeden kompromis, to zaczną się kolejne, większe, tylko z mojej strony, a dlaczego tylko ja mam iść na kompromis, skoro związek, to dwie osoby... ?
Skąd wiesz co się zacznie? Skąd wiesz co będzie? Wkręcasz sobie, zupełnie niepotrzebnie. To tak samo jakby się martwić, że jutro można się w ogóle nie obudzić po przespanej nocy.
Użytkownik ble edytował ten post 2010-04-01, godz. 17:15