już od kilku lat czytam to forum i muszę powiedzieć, że bardzo mi pomogły Wasze spostrzeżenia w podjęciu wielu decyzji. Jakieś 2 lata temu wypisałam się od ŚJ – napisałam list bo stwierdziłam, że nie mam zamiaru się „płaszczyć” przed czyhającymi na mnie starszymi, a fałszywej skruchy nie będę okazywać.
Zostałam wychowana na ŚJ. Wczesny chrzest, ośrodki pionierskie... Przez ostatnie 5 lat mojego świadkowania czułam to ograniczenie, że świat wokół mnie jest mądrzejszy od ŚJ (okres studiów)... Dręczyło mnie wiele wątpliwości – skoro coś jest prawdą to dlaczego nie wolno rozmawiać z odstępcami? - prawda w moim rozumieniu jest niezaprzeczalna. Może gdyby nie przywłaszczyliby sobie monopolu na prawdę to miałabym inny stosunek. Ale skoro tyle wymagają to daję z siebie wszystko. Byłam dość gorliwa. Ale ciągłe wyrzuty sumienia – może za mało robię, może częściej być pionierką... to było nie do zniesienia.
Poza tym zauważyłam że w zborze są kliki, brak sprawiedliwości, fałszywe zainteresowanie – byle się dowiedzieć i Cię oplotkować. Choć nie powiem, że było kilka bliskich mi osób za którymi do dzisiaj bardzo tęsknię.
Pierwsza praca i poznałam wielu inteligentnych ludzi z zasadami, oczytanych... a podobno wśród ŚJ ludzie są dobrzy a Ci inni bleee. Było mi się wstyd przyznać do bycia świadkiem, bo uważałam to za coś zacofanego i niedouczonego.
Pozostali członkowie mojej rodziny którzy byli wykluczeni powrócili – zostałam sama jako wykluczona, ale nie ma na szczęście szantażu. Na dodatek, nie wszyscy Ci co powrócili prowadzą się moralnie do końca i powinni na samym wstępie znów być wykluczonymi, ale pozostawiam to ich sumieniu (komedia hehe ), na dodatek widzę te obłudę i jeszcze sobie myślę, że inni pewnie też tak robią to całą tą religię mam za wielką jedną szopkę i grę pozorów.
Chcę jednak powiedzieć, że ciężko mi się odnaleźć to znaczy znaleźć jakiś przyjaciół, znajomych. Często myślę o moich świadkowych byłych przyjaciółkach, które teraz nawet by się mną nie zainteresowały gdyby się coś mi stało – a niby prawdziwy przyjaciel nie opuści nas w czasach udręki. Tęsknię bardziej za tym ciepłym klimatem jaki był na spotkaniach, na zebraniach książki... Brakuje mi tego, ale wiem że NIE CHCĘ tam wracać. Ta przeszłość jest jednak we mnie i ciężko mi się od niej odciąć. Jestem raczej introwertyczką i nie jest mi łatwo nawiązywać kontakty.
Może ktoś miał podobnie? Jak Wy się odnaleźliście po odejściu?
Jestem młoda i chciałabym się pozbyć tego strach mieć odwagę żyć tak jak wszyscy wokół mieć znajomych, a nie bać się ludzi. Ciężko tak po wyjściu od ludzi z którymi spędziło się naście lat...
Czy po takiej decyzji istnieje potrzeba szukania Boga prawdziwego, czy następuję ogólne zniechęcenie i odsunięcie się od religii całkowicie? Co wtedy czujecie?
W moim przypadku zniechęcenie do religii, ale do Boga nie, modlę się często.
Pozdrawiam N.