Jeden, długoletnio nie utrzymujący kontaktu ze zborem, ale mieszkający na terenie macierzystego zboru, brat, nie wykluczony, opowiadał mi jak to rówieśnik (zresztą starszy zboru) próbował go w sklepie nie zauważyć. Ale odłączony, nie w ciemnię bity, sam go zawstydzająco przywitał i nie omieszkał przypomnieć, że nie został oficjalnie ze zboru wyłączony. Poza "dzień dobry" starszy nie wiedział, co ma powiedzieć, tak go zatkało.
Myślę, że jak niektórzy członkowie zboru nas nie zauważają, to niekoniecznie należy ułatwiać im sytuację. Jak to mówił jeden z moich profesorów- dzień dobry nie mówi się po to, aby ktoś ci pozdrowienie odwzajemnił, tylko po to, aby pokazać, że jesteśmy ludźmi kulturalnymi i dobrze wychowanymi. No więc uczmy naszych byłych braci kultury!
Podoba mi się taka postawa, może nie aż tak ostro ale też tak się staram. Zdaje sobie sprawę z tego że kogoś można nie zauważyć albo uważać że on pierwszy powinien sie pokłonić ale wypada chociaż uśmiechem go do tego skłonić.
Ale co zrobić gdy mówi sie starszej kobiecie (dobrze mnie zna bo to babcia mojego syna) na schodach bloku "dzień dobry" a ona zachowuje się jakby nikogo nie mijała i to kilkakrotnie. Czy dalej być kulturalnym i posądzanym o natręctwo czy sobie ją odpuścić?
Heh... Dokładnie taką sytuację mają ze mną
Trochę niespokojny ze mnie duch i od czasu do czasu zmieniam miejsca zamieszkania, a biedni Świadkowie (nie znając mnie) głoszą mi, prowadzą ze mną studia biblijne, ożywione dyskusje... podejrzewam, że nawet sobie to wszystko skrzętnie raportują.
Pewnie wielu jest takich ex-ów na świecie. Nie wiem tylko, czy taki "system znakowania" nie zachwiałby w dużym stopniu statystyk z godzinek, rozpowszechnień czy studiów. Rzecz jasna na sporą niekorzyść WTS.
Takie zachowanie nie świadczy źle o nich ale o tobie.
Jeśli to cię bawi i robisz to dla rozrywki kosztem innych to jest po prostu niegrzeczne.
nie rozumiem jednego.Dlaczego niektórzy śj udzielają się na takim forum,ujadają na organizację a jednocześnie latają na zebrania i głoszenia.To nie moja sprawa ale to jest obłudne i dwulicowe.Albo rybki albo akwarium.Ja nie mogłabym żyć w takiej obłudzie,brzydzę się nią.
Może to kwestia dojrzałości emocjonalnej, dojrzałości społecznej.
Mam takie same odczucia jak ty. Najważniejsze dla mnie jest życie w zgodzie z własnym ja. Patrze w lustro i wiem kogo widzę bez względu gdzie to lustro wisi, czy na sali czy w domu.
Chyba jednak na dłuższą metę nie da się grać.
To bardzo poważna sprawa i niemały problem. Osoba będąca ŚJ jest przecież osobą wierzącą. Jako taka wierzy że Bóg ma swoich ludzi na ziemi. Spodziewa się że ci Boży wybrańcy będą prawymi ludźmi. I jako tacy zechcą spełniać Boską wolę. Ale przy okazji, niejako po drodze, utwierdzono ją w przekonaniu że ten kanał jest nieomylny. I tu zaczynają się schody. Bo kiedy da się to zweryfikować okazuje się być inaczej. Wszyscy bowiem błądzą i brak im chwały Bożej. Czy to jednak oznacza że białe jest czarne?
Tylko zakochany lub głupiec widzi albo same zalety albo same wady. Uważacie że można określić których jest więcej w przypadku Świadków Jehowy? Odpowiedź jak nasuwa mi się po wielu latach badań zagadnienia wydaje mi się taka:
To zależy od pokroju samego zainteresowanego. Jeżeli takowy dobrze się czuje w klimatach uporządkowanego, odgórnie narzuconego trybu życia, opartego na kontrastach, okaże się że społeczność SJ będzie dla niego zbawienna. W tym przypadku zasady jakimi rządzi się ta społeczność okażą się korzystne. Da mu bowiem kręgosłup moralny, pokaże sens życia, pracowicie wypełni czas.
Dla takiej osoby odejście będzie równoznaczne z nabyciem ciężkiej choroby, cierpieniami natury moralnej, życiem rozdartym i poczuciem niespełnienia. Lepiej niech nie odchodzi.
Co jednak z człowiekiem który lubi niezależność, eksperymenty, przekorę? Będzie się u SJ dusić. Dla takiego ta organizacja będzie niczym klatka dla ptaków. I co, ma odejść? Człowiek potrzebuje innych ludzi, źle się bez nich czuje. Więc każdy sam musi podjąć decyzję, taką, jaka będzie dla niego najlepsza. Czasami dobrze nic nie robić bo życie sam podda stosowne rozwiązanie.
Zauważmy że charakter i usposobienie człowieka też się czasami zmienia. Nic przecież w miejscu nie stoi. To co dziś wydaje się złe, jutro może przynieść korzyści.
Nie zgadzam się z tobą albo nie rozumie.
Przecież nie mówimy tu o drobiazgach. Nie mówimy o pewnych drobnych niedomówieniach ale o sprawach zasadniczych.
Jak można być ŚJ i nie wierzyć w natchnienie Pisma Świętego albo nie wierzyć w Boga. Przecież nie można tak w każdym związku wyznaniowym.
Taka osoba dwulicowa jeśli jest w stanie wolnym potem zawiera małżeństwo z wierzącym i dopiero zaczyna sie dramat.
Słyszałeś kiedyś o odwadze cywilnej? W szkole mnie tego uczono, stara dobra szkoła.
Moja siostra odeszła ale to nie spowodowało że ona dla mnie umarła, Jehowa wcale tego nie oczekuje ode mnie. Ona ma męża i trójkę dzieci które nigdy nie były związane ze ŚJ. Czy wolą Boga jest abym ich krzywdził za błędy ich matki. Na pewno nie. Swobodnie mówię o moich kontaktach z siostrą, o wyjazdach do niej np. na ferie i nikt w zborze nigdy nic złego mi na to nie odpowiedział. Po odejściu więzy rodzinne nie umierają, umierają tylko więzy duchowe. Nie rozmawiam z nią na tematy biblijne bo tego oczekuje ode mnie Jehowa, więc jej nie głoszę, duchowo jest ona dla mnie martwa ale cieleśnie dalej ją kocham tak jak młodszą siostrę.
A jeśli chodzi o ukrywanie swoich poglądów to Biblia otwarcie potępia tchórzostwo.
W jednym tylko mogę sie z tobą Dick zgodzić, wydaje mi się że sugerujesz pewną prawdę.
Jehowę nie można oszukiwać, prędzej czy później on oczyści zbór, czyli tu można by powiedzieć że bez względu na nasze poczynania On będzie działał po swojemu.
Tylko czy ostateczne rozwiązanie sprawy nie okaże się bardziej bolesne?