mimo że jestem 100% heterykiem, jestem w stanie przynajmniej częściowo wyobrazić sobie skalę niechęci z którą spotykają się geye.
Osoby które czytały moje dawniejsze posty lub znają mnie osobiście, wiedzą, że przez pewien czas byłem niesłusznie postrzegany przez otoczenie jako gey. Przed laty, zamieszkał u mnie kolega ze zboru, Piotrek (wyprowadził się gdy powiedziałem mu że chcę wystąpić od ŚJ). Przyjąłem Piotra pod swój dach z zupełnie innego powodu: w domu był prześladowany przez swojego ojca, na tle religijnym i zdrowotnym. W przeciwieństwie do wielu ŚJ którzy każdy brak zachwytu nad ich postawą nazywają "prześladowaniem", Piotr był naprawdę prześladowany. A że okazał się dobrym kumplem i współlokatorem mieszkał u mnie kilka lat.
W zborze prawie nikomu nie przeszkadzało, że mieszkamy razem i nikt nas nie posądzał o homoseksualizm, ale w świecie...
Gdyby poczytano nas za homo, reakcje mogłyby być surowe, ale że nas tak nie postrzegano, więc było okey.
Ale wróćmy do ludzi ze świata... Nie dziwię się ludziom, którzy postrzegali dwóch mężczyzn mieszkających w tym samym mieszkaniu jako związek homoseksualny. Ja się tym nie przejmowałem, niekiedy nawet stroiłem sobie z tego żarty... w przeciwieństwie do Piotra.
Pamiętam że niekiedy spotykaliśmy się z dziwną mieszanką tolerancji z nietolerancją.
Pewien znajomy kiedyś przypadkowo zdradził się z myślą, że on "fakt", że Sebastian i Piotr są geyami traktował jako oczywistą oczywistość. Piotr wyraził wielkie zdziwienie, spytał znajomego jak to możliwe, że on tak sobie o nas myśli, skoro wie, że jesteśmy ŚJ, a powszechnie wiadomo, że ŚJ są grupą o konserwatywnym podejściu do spraw moralności. Znajomy odrzekł że wie o tym, że nauczanie WTS jest przeciwne praktykowaniu homoseksualizmu, ale nas traktował jako "nowoczesnych" świadków Jehowy, zwłaszcza że wiedział, iż ja wówczas pracowałem w banku. Chodzi oczywiście o taką "nowoczesność" która polega na nie przestrzeganiu konserwatywnych zasad. Ten znajomy z jednej strony (wywodząc błędne wnioski z prawdziwych przesłanek) uważał nas za geyów i "starał się" być tolerancyjny, a z drugiej strony był bardzo nietolerancyjny. W największym skrócie jego stanowisko możnaby ująć słowami "ja do was nic nie mam, każdy żyje, jak chce, ale jak sobie o tym pomyślę to szarpie mnie na wymioty"
druga kwestia, to nietolerancja związana z moją niepełnosprawnością. Jestem w stanie zrozumieć, że kiedy zacząłem się starać o rękę pewnej dziewczyny, rodzice byli przerażeni że mogą mieć niepełnosprawnego zięcia. Wiadomo, każdy chce dobra własnej córki, więc jeśli nie zna bliżej nikogo niepełnosprawnego, traktuje to, czego nie zna, jako zagrożenie i zło, które trzeba przepędzić. Zrozumienie, zrozumieniem, ale nie rezygnowałem. Miałem więc okazję zaznać jakie udręki są związane ze związkiem dwojga osób, których uczucie nie jest akceptowane przez najbliższych.