Wasze zwierzenia są cenne ale jakże ( dla mnie) smutne i przerażające. Sprewę znam nie tylko z mojej strony ale częściowo ze strony osób co odeszły.
Dwie najbliższe mi osoby w życiu odeszły. Czyli wszystkie dorosłe. Często robię sobie wyrzuty że to moja wina, gdybym zrobił... gdybym nie zrobił...
Często myślę gdyby tak można cofnąć czas....
No cóż jest jak jest. Szanuję ludzi i szanuje Boga dla tego nie rozmawiam z nimi i tym co było ani o tym co będzie. Więzi duchowe między nami umarły, nie ja je uśmierciłem ale akceptuję sytuację.
Mówienie że ŚJ przestaje kochać członka rodziny bo odszedł lub go wykluczono jest bzdurą. Jeśli nie kocha to znaczy że nigdy nie kochał.
"Miłość (...) wszystko znosi, na wszystko ma nadzieję, wszystko przetrzymuje. Miłość nigdy nie zawodzi."
Może dla tego że na wszystko ma nadzieje to przymusza niejednego do "głoszenia" odstępcy, co jest niestety (według mnie) niewłaściwe.
Z drugiej strony jak odpowiedzieć dziecku gdy pyta: " Tato czy mama zginie?"
Jak odpowiedzieć aby nie skłamać. Tylko, kim ja jestem abym miał "decydować" o czyimś życiu lub śmierci.
Odpowiedziałem tak jak myślę i czuje: " Nie Piotrusiu. Dlaczego mamy myśleć że zginie? Jest jeszcze dużo czasu aby mama pokochała Jehowę na nowo, i wierzę że to zrobi. Zobaczysz, jeszcze będziesz wszystko dobrze."
Myślicie że takie słowa przechodzą przez gardło ot tak sobie, jeśli ktoś tak mysli to jest bezduszny.
I to jest smutne. A dla czego przerażające?
Widzę że każdy szuka sobie "pretekstu" aby być po za. A jakie są przyczyny. Zaryzykuje stwierdzenie że brak więzi, brak miłości do Boga. ( zapewne mnie za to zlinczujecie). A dla czego tak twierdzę. Skupiacie sie na relacjach miedzy ludzkich.
"Które przykazanie (...) jest największe?"
On rzekł do niego: " 'Masz miłować Jehowę, twojego Boga, całym swym sercem i całą swą duszą, i całym swym umysłem'.
To jest największe i pierwsze przykazanie, drugie, podobne do tego, jest to: 'Masz miłować swego bliźniego jak samego siebie'.
Może wyjściem z sytuacji wewnętrznych rozterek było by przeanalizowanie swojej osobistej więzi ze Stwórcą.
Lk 12:31 "Niemniej stale szukajcie jego królestwa, a te rzeczy będą wam dodane."
Mt 6:8 " Bóg, wasz Ojciec, wie, czego potrzebujecie, zanim go w ogóle poprosicie."
Lk 12:7 " Jesteście warci więcej niż wiele wróbli."
Druga strona:
Mt 10:36 "Doprawdy, nieprzyjaciółmi będą człowiekowi jego domownicy. Kto bardziej kocha ojca lub matkę niż mnie, nie jest mnie godzien; i kto bardziej kocha syna lub córkę niż mnie, nie jest mnie godzien, i kto nie przyjmuje swego pala męki i nie idzie za mną, nie jest mnie godzien. Kto by znalazł swą duszę, ten ją straci, a kto by stracił swą duszę ze względu na mnie, ten ją znajdzie."
Nie ma tu mowy o nie kochaniu, mowa o "bardziej kocha". Pokazuje to nie płytkość uczuć rodzinnych lecz głębie miłości do Boga.
Moja żona po odejściu robiła dużo. bardzo dużo aby "oderwać" syna od ŚJ no i ode mnie. Nagle stałem się jej wrogiem numer jeden, ucieleśnieniem wszelkiego zła. Gdy bliżej po czasie poznałem jej myśli to doszedłem do wniosku że jestem jej wyrzutem sumienia. Jak to możliwe że ja jestem a Ona nie, że ja się nie stoczyłem, że żyje nawet nie źle, finansowo mam dobrze a ona musi liczyć każdy grosz (co mnie też smuci), mam mieszkanie i nie złą pracę. Przecież bez niej miałem być zero. Ona pozbywając się mnie miała mieć wszystko, wolność, miłość księcia z bajki, zdrowie, dostatek i niekończące się szczęście a tu problem za problemem.
Dlaczego odeszła? Zbór nir poparł jej decyzji o rozwodzie, nie potępiano rozejścia ale było brak powodów do rozwodu. To jej nie pasowało zwłaszcza że na horyzoncie pojawił sie książę , o ironio ropucha a nie książę. Odkryła to na tyle późno że mosty za sobą spaliła a na tyle wcześnie że nie wpadła z pod deszczu pod rynnę. No ale oficjalnie to nic nie było, odeszła bo:
1. Ja byłem zły.
2. Bo ona nie dała się zaślepić.
3. Bo my sekta.
ITD. argumenty sie zmieniały, czytając te forum miałem wrażenie że ją słucham, nie dowierzałem własnym uszom.
Na całe szczęście syna nie zmusiła aby poszedł jej drogą chociaz naciskała, przekupywała (babcia -katolik kupiła by wszystko wnukowi aby tylko nie był ŚJ, a ma kobieta finansowe możliwości i doświadczenie w przekupywaniu własnych dzieci).
Może gdybym był doskonały to by było inaczej ale nie jestem i długo jeszcze nie będę.
Zastanawiam sie dla czego tak wielu odpada. Wiem że to proces normalny, naturalny, przepowiedziany nawet, ale jakże smutny.
Mt 26:41 "Czuwajcie i wciąż się módlcie, żebyście nie wpadli w pokusę. Duch oczywiście jest ochoczy, ale ciało słabe"
Można by tu dużo mówić ale może na tym zakończę.