Po przeczytaniu całego wątku jakoś dziwnie zaczął boleć mnie żołądek

, trochę tak jak kiedyś, kiedy głosiłam od drzwi do drzwi i próbowałam wmówić sobie, że mnie to "raduje". Na szczęście ominęło mnie głoszenie w wieku dziecięcym i "nastolatkowym". Zaczęłam chyba kiedy miałam ok. 19 lat. Teraz mogę napisać, że nienawidziłam tego robić, ale wszyscy ważni dla mnie ludzie mówili mi wtedy,że powinnam "czerpać z tego radość", że to służba dla Jehowy itd., więc..Przed każdym głoszeniem czułam lęk, podczas głoszenia stres i wstyd. Wcale nie dlatego,że nie wierzyłam w to, o czym chciałam mówić, nie dlatego,że byłam nieśmiała i bałam się ludzi, wręcz przeciwnie. Uważana byłam za osobę "wygadaną", z dużą wiedzą, z umiejętnością wysławiania się itd. Nie bałam się mówić co myślę, nawet gdy moi rozmówcy nie zgadzali się ze mną. Jednak podczas głoszenia czułam,że to wymuszone, sztuczne, że idę tam , gdzie mnie nie chcą, jestem nie proszonym gościem, akwizytorem próbującym sprzedać swój towar. Brrr!

Starałam się być , najbardziej jak się dało, taktowna i nienachalna, ale jeśli miało się wciąż ten sam teren to bywało trudne. Albo kiedy się szło z jakimś niestrudzonym głosicielem, który potrafił odwiedzać ludzi na swoim terenie raz w tygodniu , bez względu na to jak bardzo tego nie chcieli...

Najgorsze,że nikt NIGDY (przynajmniej w zborach, do których należałam) nie poruszał tych kwestii. Żaden głosiciel nie przyznałby się za nic, że wstydzi, boi się głosić, albo, że tego nie lubi, czuje się poddany presji itd. Czasem mówiło się o takich zahamowaniach, strachu przed ludźmi, ale tylko odnośnie nowych głosicieli - pozostałym głoszenie sprawiało wyłącznie radość. Poza tym czułam się jakoś tak groteskowo, kiedy na przykład w gorący letni dzień kroczyłam z jakimś bratem: on w garniturze, ja też w czymś w rodzaju mundurku, z tymi ohydnymi teczkami, spoceni

Wśród lekko i swobodnie ubranych ludzi wyróżnialiśmy się znacznie
Bywały też miłe spotkania, czasem ciekawi ludzie,zabawne sytuacje, ale rzadziej. Pamiętam, że często wracałam z głoszenia zmęczona psychicznie i bez energii.Myślałam wtedy,że coś ze mną nie tak,że moja wiara jest słaba i takie tam
Dodam jeszcze,że bardzo lubiłam rozmawiać o Biblii, Jezusie i Jehowie nieoficjalnie, z kimś, kto naprawdę chciał posłuchać, w jakiejś naturalnej, niewymuszonej sytuacji. Wtedy wychodziło to jakoś tak naturalnie, z serca

.Oczywiście dopóki wierzyłam w nauki WTS.
Użytkownik malinowa7 edytował ten post 2008-06-08, godz. 19:35