To straszne przeżycie, być nieszczęśliwie zakochanym i w swojej miłości mieć (subiektywnie, we własnym odczuciu) Boga przeciwko sobie...
Zaznałem tego kilka razy i za każdym razem było to przykre i wbrew powiedzonkom, że miłość uszlachetnia, wcale mnie nie uszlachetniło...
Miałem 18 lat i zakochałem się w takiej zainteresowanej. Mieliśmy romantyczne plany, planowaliśmy ślub krotko po mojej maturze, a zaraz potem miał być raj i życie wieczne, oczywiście razem... Dziewczyna machnęła ręką na religię, pojechała z gościem, który zaimponował jej willą i samochodem. Zaszła z nim w ciążę, dziecka nie urodziła (czy to była aborcja czy naturalne poronienie, nie wiem). Zdradziła mnie, zamiast miłości wybrała bogactwo. Nawiasem mówiąc, tamtego mężczyznę też zdradziła, więc ją pobił i musiała od niego uciekać, tak jak stała, w jednej koszuli.
Później zaangażowałem się uczuciowo wobec pewnej kilka lat młodszej ode mnie siostrzyczki. Oboje byliśmy aktywnymi głosicielami, ale czuliśmy się strasznie zaszczuci, bo nawet nie mogliśmy się spotkać w cztery oczy. Zamiast na głoszenie chodziliśmy na romantyczne spotkania do lasu. Zawsze brała ze sobą jakieś straznice i jeszcze je trzymała w ręku, jak wychodziliśmy, żeby jej matka nie miała wątpliwości, gdzie idziemy. Kiedyś matka ją pytała, jak było w terenie, to odpowiedziała, że "rozmawiała z inteligentnym młodym mężczyzną"

Potem ona zaangażowała się uczuciowo wobec innego, młodszego ode mnie i trochę starszego od niej współwyznawcy, który z wyglądu przypominał Leonarda Di Caprio... Między nami zaczęło się psuć, oni też nie są razem, bo ten "Leonardo" wybrał inną kobietę. Później zacząłem mentalnie oddalać się od organizacji i widziałem, że rośnie dodatkowy problem między nami. Ona, zapatrzona w organizację, ja coraz bardziej sceptyczny. Gdy później dowiedziałem się, że ona wychodzi za mąż za kogoś tam, byłem załamany.
Kolejne uczucie: ja będąc już obojętnym religijnie, zaangażowałem się wobec osoby "ze świata". Czułem, że coś jest nie tak, że to nie w porządku. Sam siebie oskarżałem, że stawiam kobiete "wyżej Boga". Zastanawiałem się, czy to rozsądne, wiązać się z kobietą "skazaną na zagładę w Armagedonie". Na szczęście tamto uczucie szybko sie skończyło. Słyszałem, że ona jest "zakochana w Sebastianie" i początkowo brałem to za dobrą monetę. Potem dowiedziałem się, że tak samo jak ja, ma na imię inny mężczyzna, w którym ona się zakochała. Zapytałem, czy to prawda, a gdy to potwierdziła, wyszedłem z jej mieszkania i już więcej się tam nie pojawiłem.
Po powrocie do Kościoła Kat., poznałem Beatkę. Nie ma różnic religijnych między nami, jest gorąca miłość, mimo sprzeciwu jej rodziny. Czy to uczucie zaowocuje sakramentem małżeństwa, okaże się w przyszłości...
Patrząc z perspektywy, pamiętam ten wielki ból, gdy człowiek jest nieszczęśliwie zakochany. Ale mam też nadzieję, że w życiu każdego z was może się pojawić inna, lepsza, bardziej udana miłość.