Niejako każdym słowem mówią: "Ach, a więc nie wierzysz w Boga? To nie możesz być dobrym człowiekiem. Tylko wierzący może nim być"
Nie powinni tak mowić. Powinni raczej zapytać się ateisty, co to znaczy być dobrym, czy złym, człowiekiem, skoro w darwinowskim doborze naturalnym liczy sie tylko przetrwanie lepiej dostosowanych. Innymi słowy, nie ma sensu mówić ateiście co jest dobre, a co złe, jeśli on nie wierzy że pomiędzy tymi dwoma pojęciami nie istnieje żadna zasadnicza różnica. Więc jak ateista się mnie zapyta, "Czy to i tamto jest dobre, czy złe?" to moja odpowiedź brzmi: "A co to znaczy, że coś jest dobre czy złe?"
Panie Administratorze, odarł mnie Pan z godności odmawiając mi w moim ateizmie prawa do posiadania sumienia, do bycia etycznym czy moralnym.
Nie neguję tego, że każdy człowiek posiada sumienie. Nie neguję tego, że ktoś chce trzymać sie (niektórych) zasad chrześcijańskich nie będąc osobą wierzącą. Twierdzę tylko, że
jeśli ateizm jest prawdziwy, to sumienie, czy dążenie do spełniania zasad jakiegoś arbitralnego systemu etyki, jest pozbawione znaczenia. Jeśli ktoś wybierze zasady rasizmu, to taki wybór będzie tak samo dobry jak każdy inny. Więcej, rasizm jest bardziej spójny z koncepcją darwinowskiej ewolucji. Jeśli celem jest przeżycie lepiej dostosowanych, to nie ma nic niestosownego, aby w ramach przyśpieszania ewolucji, pozbywać się jednostek słabych, chorych czy zdeformowanych na skutek jakiegoś błędu genetycznego.
Dlaczego zawłaszcza Pan te pojęcia tylko dla wierzących w Absolut?
Totalny relatywizm rozpuszcza przecież różnicę między dobrem a złem. Oto dlaczego.
Może warto w obronie teizmu poszukać innej drogi by dotrzeć do osób takich jak ja?
Prawdę mówiąc, moim celem nie było nawracanie kogokolwiek. Tak sobie tylko dyskutujemy, a życie i tak się toczy dalej. Myślę, że Pan po prostu potrzebuje zetknąć się z mądrymi i nieobłudnymi chrześcijanami. I to w realu, bo internet to żaden kontakt. To, co najbardziej przemawia do człowieka, to nie argumenty. One są pomocne tylko na pewnym etapie, aby oczyścić nieporozumienia na drodze do zrozumienia Ewangelii. To, co do człowieka przemawia do miłość i egzystencjalne zetknięcie się z żywym Bogiem. Ja sam, przez kilka lat, jako sceptyk, prowadziłem dyskusje ze znajomym chrześcijaninem. Prowadziłem i równocześnie przyglądałem się życiu takich ludzi. Ostatecznie nie przekonały mnie argumenty (choć wielce pomogły). Wpierw poruszyło mnie, że oni nie udają. To zmusiło do poważnego potraktowania ich argumentów. Okazały się mocniejsze, niż myślalem. Potem pojawiło się trudne do powstrzymania pragnienie aby osobiście doświadczyć realności i miłości tego Boga, o którym mówili, i ktorego kochali. Było mi bardzo trudno długo opierać się Duchowi św. Nie miałem wątpliwości, że Bóg chce do mnie przemówić. Musiałem mu tylko na to pozwolić. Pozwoliłem i to zmieniło wszystko. Nie tylko wiedziałem intelektualnie. Bóg dał mi poczuć że mnie kocha. Trudno osobie, która nigdy nie jadła tego owocu, mówić jak on smakuje. Trzeba samemu chcieć przyjść i
skosztować że dobry jest Pan. Oczywiście, chrześcijanie ci byli z kręgów ewangelikalnych, mówili o żywym Bogu, a nie martwej literze badaczy Pisma św. Świadkowie Jehowy i wszyscy ci Badacze Pisma św. nie znają Boga. Oni tylko "nabywają wiedzę" na Jego temat. To są martwe duchowo ideologie. Dlaczego u ŚJ nie ma spotkań modlitewnych? Są tylko studia jakieś kolejnej książki, Strażnicy, dyskusje, przekonywania, odgrywanie scenek dyskusyjnych. Co to za farsa? Pierwsi chrześcijanie zgromadzali się ciągle na jakieś wykłady i dyskusje,
ale na modlitwę.
Cenię sobie podejście pragmatyczne. Jeśli coś nie działa, to do piachu z taką ideologią. Gdyby chrześcijaństwo sprowadzało się tylko do dyskusji i intelektualnej satysfakcji, to by nigdy nie rozwinęło się w kręgach prostych ludzi. Na szczęście
Królestwo Boże zasadza się na mocy a nie na słowach. Dlatego, ci co chcą się przekonać, że Bóg żyje i odpowiada, mogą to uczynić. Jezus powiedział, że
"Jeśli kto chce pełnić wolę jego, ten pozna, czy ta nauka jest z Boga, czy też Ja sam mówię od siebie." (J 7:17)
Chrześcijaństwo (to prawdziwe, nie nominalne) bardzo różni się od wszelkich innych religii i doktryn. Kiedyś czytałem pewną ciekawą historię o dwóch osobach ktore znalazły w puszczy piękny ogród. Jeden nich powiedział: "Jaki wspaniały ten ogród. Na pewno musi być doglądany przez jakiegoś ogrodnika, bo nie możliwe aby pośród tego miejca to się tak uchowało". Na to jego kolega odpowiedział "Na pewno nie ma tu żadnego ogrodnika. Nie widzę żadnego. Coś ci się uroiło. To tak było od zawsze i pewnie to tylko przypadek". Pierwszy, rzekł "A ja ci mówię, że ten ogród dogląda jakiś ogrodnik. Jak nie wierzysz, to poczekajmy, na pewno będziesz miał okazję przekonać się, że mam rację". No to poczekajmy! - odpowiedział jego kolega. I tak czekali. Dzień, dwa, trzy i nic. Sceptyk zaczął się naśmiewać - "No i gdzie się podział ten twój ogrodnik? Mówiłem ci, że ten ogród sam tak sobie rośnie". Wierzący odrzekł - "A ja ci mówię, że on tu przychodzi. Wystarczy poczekać trochę dłużej. Może jest też niewidzialny albo nie potrafimy przekonać się o tym, w jaki sposób się tu niepostrzegalnie wślizguje?" Wtedy sceptyk odpowiedział: "Powiedz mi przyjacielu, czym się różni ten twój ogrodnik, który nie dość że jest niewidzialny, to na dodatek nie można się w żaden sposób przekonać o jego istnieniu, od ogrodnika którego nie ma, lub istnieje tylko w twoje wyobraźni?"
Ta historyjka świetnie pokazuje czym są te wszystkie badackie i wydumane religie - one sprzedają tylko czystą, wyssaną z palca teorię o ty, jak wyglada ich ogrodnik. Tylko w chrześcijaństwie mamy sytuację, kiedy Ogrodnik przyszedł do ludzi i dal im się poznać. Nie tylko przemówił do nich, ale także żył z nimi i
zmartwychwstał. Zatem, jeśli ktoś chce pełnić wolę Boga, ten pozna czy to są słowa Boże czy też Biblia tak ot sobie gada o czymś urojonym. To, co proponuję sceptykom, to aby dali Bogu szansę przemówienia do nich. Niech się pomodlą w skrytości aby Bóg do nich przemówił. Niech się przekonają i sami skosztują że dobry jest Pan. Co ja będę stukał w tą klawiaturę. Dyskusjom nigdy nie ma końca. Potrzebujemy realności a nie mielenia jęzorem.
Sorry, że się rozpisałem, ale może to komuś da trochę do myślenia. Mnie kiedyś dało. Nie mam zamiaru nikogo nawracać. Ja sam byłem sceptykiem i głodnym. Wiem tylko, gdzie znalazłem żywego Boga. Nie mogę konia zmusić do picia wody, mogę mu tylko wskazać gdzie jest Źródło. Każdy musi jednak samemu się tam udać.