Skocz do zawartości


Zawartość użytkownika andreaZZ

Odnotowano 921 pozycji dodanych przez andreaZZ (Rezultat wyszukiwania ograniczony do daty: 2017-01-31 )



Sort by                Order  

#114510 Kilka słów o sobie

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-06, godz. 14:03 w Świadectwa, wymiana doświadczeń

Słyszałem, w jaki sposób traktuje się osoby, które popuściły organizację- ale nie zdawałem sobie sprawy, że można tak traktować "jeszcze" świadka Jehowy. Przekonałem się o tym na własnej skórze. Straciłem wszystko- najbardziej bolesna jest utrata wieloletnich przyjażni. Stało się to ZANIM przestanę być tzw. świadkiem Jehowy! Ośmieliłem się tylko podzielić z bliskimi moimi wątpliwościami co do niektórych doktryn Strażnicy... Wkrótce więcej szczegółów. Pozdrowienia dla wszystkich Forumowiczów!!!



#114511 Czy świadków Jehowy trzeba "ratować"?

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-06, godz. 14:29 w Tematyka ogólna

Jestem tu nowy, choć forum śledzę od dawna. Sam jestem teraz na drodze apostazji :rolleyes: Złapałem się na tym, że chciałem "zabrać" swych najbliższych przyjaciół ze sobą. Tak naprawdę to JESTEM CHOLERNIE WŚCIEKŁY na organizację, że spaprała życie właśnie tym cudownym ludziom. Jedna osoba już powoli zaczyna dostrzegać prawdziwe oblicze sekty, druga nie chce nic słyszeć- lepsza jest dla niej fałszywa nadzieja niż żadna (no ale to nie ja obudzę się z ręką w nocniku), trzeciej po prostu sprawiłem ból, bo sądzi, że zawładnął mną Szatan i się o mnie bardzo martwi. Jeżeli chodzi o najbliższych przyjaciół, to wszystkie te 3 przykłady były nieuniknione...



#114516 Czy świadków Jehowy trzeba "ratować"?

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-06, godz. 16:14 w Tematyka ogólna

Cześć Sk8erboy! Właśnie jestem na drodze z organizacji. Chciałem to zrobić w sposób najmniej bolesny, ale teraz widzę, że nie da się tego do końca zaplanować. Licząc od chrztu- w organizacji jestem od 15 lat. Moi dziadkowie poznali "prawdę" podczas 2 wojny światowej- potem zostawili to w spadku moim rodzicom- ci jednak po kilku latach rozstali się z organizacją. Byłem wychowywany bezwyznaniowo, ale w latach 80 każdy, kto w szkole nie chodził na religię- zaraz był prześladowany jako kociarz. Tak naprawę to większość katolicka pchnęła mnie w szpony sekty, bo z natury jestem człowiekiem wrażliwym i zawsze stawałem w obronie słabszego. W moim młodym umyśle zakodował się ten obraz. Jako nastolatek na przekór ojcu- który był zawsze przeciwny świadkom- zaangażowałem się w poznawanie "prawdy". Nie był on dla mnie dobrym ojcem, co ułatwiło mi stanięcie po stronie "prawdy". Każdy sprzeciw był dla mnie dowodem na prześladowanie ze strony Szatana. W wieku 17 lat przyjąłem chrzest, Biblię poznałem tylko przez pryzmat strażnicy. Mój nastoletni wybór był całkowicie emocjonalny- nie rozumowy. Po wielu przejściach w organizacji od kilku lat stopniowo przyznawałem sobie prawo do zweryfikowania wszystkiego- ale o tym już w kolejnej części.



#114519 Czy świadków Jehowy trzeba "ratować"?

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-06, godz. 16:42 w Tematyka ogólna

...tak naprawdę to dopiero zbieram się, by napisać list o odłączeniu. Ostatnio miałem "wizytę pasterską", bo od kilku lat jestem nieczynny. W końcu mnie dorwali :rolleyes: ( Tak na marginesie, to może odwiedzali by częściej zagubione owce, dyby czekały na nich koperty jak po kolędzie :D ). Nie czuję się dobrze, bo coraz bardziej ciąży mi ta społeczność. A z tymi myślami samobójczymi i innymi problemami natury postsektowej też mam problemy, ale korzystam z fachowej pomocy. Ale odnośnie tematu, to bardzo współczuję tym, tórzy nadal stoją na dobrej pozycji w organizacji i nie przechodzą przez to, co ja. Każda chwila w życiu jest tak cenna, że poświęcanie ich na fantazje wapniaków z Brooklynu jest największym marnotrastwem, szczególnie w młodości :(



#114520 Czy świadków Jehowy trzeba "ratować"?

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-06, godz. 17:13 w Tematyka ogólna

Gdzieś przeczytałem, że zupełnie normalna, instynktowna jest reakcja obronna człowieka, która polega na nieracjonalnym ataku na zródło wątpliwości. Chyba większość z nas zareagowała podobnie na samym początku, gdy natknęła się na materiały krytyczne o organizacji. Nawet jeżeli informacje trafiały do naszej logiki, to byliśmy skłonni raczej uznać się za "chorych duchowo" lub wręcz opętanych niż zaufać swoim umiejętnościom poznawczym. Wyparcie się to pierwsza, wręcz automatyczna reakcja. Tak nas przez lata programowano, uzależniono od fałszywego poczucia bezpieczeństwa i ukształtowano jako tych, którzy MUSZĄ mieć rację (oczywiście w jedynie słusznych granicach) i znać na wszystko odpowiedż. Byliśmy cyborgami z masowej produkcji, które miały tworzyć idealnych poddanych Brooklynu w fałszywym poczuciu dobra wspólnego. Tak funkcjonowaliśmy w "idealnym" systemie miażdżącym na swej drodze jednostkę. Fanatyzm jest jak faszyzm. Nie mam wątpliwości, że jako ludzie wyzwoleni mamy moralny obowiązek ratować byłych współbraci- oczywiście wszystko z rozsądkiem. Ich reakcje w większości przypadków nie będą należały do miłych, ale czy nie warto ponieść takiej ofiary?! Żałuję, że nie znalazł się nikt, kto próbowałby mnie ratować jakieś 8 lat temu. Może nie stracił bym tyle...



#114523 Czy świadków Jehowy trzeba "ratować"?

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-06, godz. 19:07 w Tematyka ogólna

A no tak. Pobudki też są różne. A moje, tak jak napisałem :ph34r :D Ale mam też takich "warunkowych" przyjaciół w zborze (warunkowi to tacy, którzy są moimi przyjaciółmi pod warunkiem, że jestem świadkiem :blink: ) do których nawet nie staram się startować z tematem, bo by mnie jeszcze ukamienowali na miejscu. Usłyszą o mnie z "ambony". Ale znam też gorliwą rodzinę, z którą ma mam zamiar się pożegnać. Nie muszą się ze mną zgadzać, ale wiele im zawdzięczam i jestem w stanie uszanować to i nie narażać ich na kłopoty jakie by mieli utrzymując nadal ze mną kontakt. Mam nadzieję, że będą dobrze mnie wspominać...



#114553 Czy świadków Jehowy trzeba "ratować"?

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-07, godz. 14:30 w Tematyka ogólna

Moi Drodzy nowi Bracia i Siostry! Dziękuję Wam za uwagę, nawet trudno mi wyrazić jak bardzo podnieśliście mnie na duchu!!! Myślę, że Kasztanowa przekonała mnie, jak rozmawiać ze świadkami- o naszym Panu. Bóg na pewno dostrzeże w niektórych sercach szczerość i pobudzi je. To nie w naszej mocy, ale ja już taki jestem, że chciałbym im przychylić nieba. Myślę, że dobrze sobie radzę- a dzięki Wam poczułem ulgę. Gdy tylko pojawia się poczucie winy, przypominam sobie, że to właśnie na tym żerują sekciarze i od razu trzeźwieję z takich negatywnych emocji :) Szczególnie podziałały na mnie słowa mojego rodzonego brata, że zostanę sam, Jehowa mnie zniszczy w Armagedonie, a moja mama gdy zmartwychwstanie, będzie mnie szukać w raju i mnie nie znajdzie. Dziękuję memu bratu za te piękne słowa- dzięki nim jest mi łatwiej wytrwać, bo tym bardziej dotarło do mnie, że to co trzyma ludzi w organizacji, to strach a nie miłość Chrystusowa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!



#114554 treść listu o odłączeniu się od społeczności ŚJ...

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-07, godz. 14:54 w Świadectwa, wymiana doświadczeń

Mnie zależy tylko na dwóch sprawach w związku z odłączeniem się; 1) Ogłoszenie w formie "odłączył się" i po 2) chciałbym dostać pisemne potwierdzenie z Nadarzyna, ale nie wiem, jak to wyegzekwować...



#114560 treść listu o odłączeniu się od społeczności ŚJ...

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-07, godz. 17:45 w Świadectwa, wymiana doświadczeń

Dziękuję Ci bardzo! Właśnie o to mi chodziło, bo nie zamierzam niczego uzasadniać w liście. Jestem człowiekiem wolnym i nie muszę się im tlumaczyć. Pozdrawiam!



#114563 Z gabinetu śmiechu Towarzystwa Strażnica

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-07, godz. 18:25 w Wizja Raju

I to by się zgadzało z tym, że Bóg nie stworzył homoseksualistów, bo jak nie było d... , to nie było seksu analnego :P To wszystko zakrawa na absurd wszechczasów...



#114569 Czy świadków Jehowy trzeba "ratować"?

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-07, godz. 19:41 w Tematyka ogólna

Bury, Ty to chyba nie masz przyjaciół wśród śJ. Nie zgadzam się z takim podejściem, bo to było by równoznaczne z tym, że prawie każdy uczestnik tego forum sam sobie zgotował takie doświadczenia. To niesprawiedliwy osąd,ponieważ wykorzystano naszą szczerość i bezinteresowne pragnienie służenia Bogu. Te same pobudki kierują dużą, jeżeli nie większą częścią świadków Jehowy.



#114572 Czy świadków Jehowy trzeba "ratować"?

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-07, godz. 20:13 w Tematyka ogólna

Od dziecka oswajany z doktrynami Brooklynu, w dorosłym życiu śJ zawsze zastanawiałem się- słuchając opowieści nawróconych katolików- jakie to uczucie, gdy spadają łuski z duchowego wzroku i jaki smak ma prawda kosztowana pierwszy raz w życiu... Czułem, że będąc śJ prawie od zawsze, straciłem to cenne doznanie. Chyba ostatnią rzeczą w życiu, jakiej bym się spodziewał, było właśnie to, że kiedyś poznam smak tego uczucia. I oto pojawiło się w moim życiu ;)



#114587 Czy świadków Jehowy trzeba "ratować"?

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-07, godz. 23:02 w Tematyka ogólna

"Zastanawiająca jest tu również przebiegłość szatana, który jakby na wezwanie wyszukując ludzi zaczynających myśleć o Bogu - stawia u ich drzwi ludzi ze Strażnicą w ręku. Przypadek? - jeśli ktoś zagłębi się w tą kwestię, jest to zbyt powszechne zjawisko, by podciągać je pod przypadek. I tak złudną obietnicą i nadzieją - szatan wyrywa Chrystusowi wiele szczerze oddanych" DOKŁADNIE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Często w doświadczeniach i życiorysach śJ na łamach Strażnic i innych publikacji WTS opisują, jak to modlili się i poszukiwali ongiś Boga- gdy jeszcze byli "w świecie"- i wtedy nagle zjawili się głosiciele u drzwi. Zawsze mnie to zastanawiało... I to jest właśnie dowód na to, że Szatan jest wybitnym zwodzicielem.



KBM! Nader ważne spostrzeżenie!!!



#114588 Czy świadków Jehowy trzeba "ratować"?

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-08, godz. 00:05 w Tematyka ogólna

Dostałem właśnie maila od bliskiego przyjaciela, który jest śJ i któremu napisałem, że odchodzę z organizacji. Odpisał m.in. : " Potrzebuję cię teraz i na zawsze. Nie mogę się pogodzić z utratą ciebie. Czuję pomnożony ból." Takie wieści mnie przerastają. Myślałem, że takie pożegnania zdarzają się tylko w ckliwych filmach. Serce mi pęka, ale przecież nie ma innego wyjścia. Z moim przyjacielem słuchaliśmy tej samej muzyki- on pisze mi jeszcze, że się boi jej słuchać, bo na jej dźwięk szlocha...



#114606 Czy świadków Jehowy trzeba "ratować"?

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-08, godz. 15:02 w Tematyka ogólna

Każdemu z Was przyznaję część racji. Jednak tak jak już wspomniałem moje założenia wzięły w łeb. Do wszystkiego się starannie przygotowałem, zaplanowałem, ale choćbym miał planów awaryjnych tyle, ile jest literek w alfabecie, to i tak wszystko potoczyło by się samo. Mój przyjaciel mieszka za granicą, jest tam pionierem i bardzo gorliwym świadkiem i dokładnie tak jak piszesz KBM- nasza przyjaźń jest taką szczególną pojedynczą przyjaźnią i mogłaby funkcjonować doskonale poza organizacją. Organizacja jest tylko miejscem, w którym się spotkaliśmy i niczym więcej. Starałem się wyjaśnić przyjacielowi dlaczego odchodzę, zapewniałem, że nic się z mojej strony nie zmienia między nami. Nawet wyraziłem żal, że muszę go wystawić na taką próbę lojalności i że nie było to przecież celem samym w sobie- ale że po prostu nie ma innego wyjścia. To tak jak piszesz KBM, rodzice chcą jak najlepiej dla swoich dzieci- podobnie jest z oddanymi przyjaciółmi. Dlatego staram się go zrozumieć i dać mu czas. Zapewniłem go, że w żadnym wypadku nie odwracam się od Boga i Chrystusa, a tylko w takim wypadku zerwanie z jego strony naszych kontaktów było by biblijnie uzasadnione, a co poza tym to narzucona przez organizację tradycja ludzka a Duch Chrystusa jest duchem łaski- nie bezwzględności. Ufam, że jest to człowiek, który tak jak ja w końcu się wyzwoli- gdyż po prostu przypadek (odziedziczenie po rodzicach) sprawił, że funkcjonuje on w tej organizacji, a jego indywidualny stosunek do praktycznie wszystkiego sprawia, że nie jest to osoba, którą można- podobnie jak mnie- zaliczyć do szeregowej owcy spełniającej się w gotowym schemacie życia "made in Brooklyn".



#114610 Świadkowie Jehowy a kwestia krwi

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-08, godz. 17:16 w Kwestia krwi

Właśnie to jest główną przyczyną, dlaczego chcę oficjalnie zerwać z tą sektą. Mam poczucie winy, że przez tyle lat propagowałem nauki, które mogą się przyczyniać do śmierci. Daję słowo, że na początku nie rozumiałem, że biblijny nakaz "powstrzymywania" się od krwi dotyczy tylko jej spożywania. W czasach, gdy spisano ten zakaz nie istniała "inna metoda wprowadzania krwi do organizmu"- jak dziś pokrętnie próbuje pod to podciągnąć transfuzję Brooklyn. Zastanawiam się nad tym, czy oni w końcu nie doszli do tego, że źle zinterpretowali te słowa i teraz wolą składać ofiarę z dalszych ludzkich istnień niż narazić się na procesy sądowe?! OHYDNA SEKTA!!! Mówiąc o miłości do czarnych -będąc jednocześnie członkiem Ku-Klux-Klanu - analogicznym jest- zrozumieć w końcu kwestię krwi i nadal być świadkiem Jehowy.



#114622 Skutki uboczne

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-08, godz. 21:18 w Świadectwa, wymiana doświadczeń

A ja ostatnio idę ulicą, patrzę- a naprzeciwko idzie sobie para, spacerkiem, schludnie ubrana, a gość trzyma w ręku jakąś kolorową publikację- ZROBIŁO MI SIĘ GORĄCO, OBLAŁ MNIE ZIMNY POT A SERCE POCZUŁEM W GARDLE... Dosłownie panika osaczonego. Gdy się zbliżyli, na ich twarzach nie dostrzegłem interesownych uśmiechów akwizytorów ani wzrokowego kontaktu, żadnego zainteresowania moją osobą, a w ręku gościa zwykłą gazetkę z jakiegoś marketu... Wtedy zrozumiałem, że dobrze, że korzystam z terapii, bo jeszcze długa droga przede mną :P



#114644 Czy świadków Jehowy trzeba "ratować"?

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-09, godz. 09:19 w Tematyka ogólna

Malinowa7! Wniosek z tego jeden; w raju nie będzie ludzi, tylko cyborgi nowego świata... To już wolałbym być teraz w błędzie i zginąć w armagedonie niż żyć w takim świecie :ph34r: Pozdrawiam Cię gorąco!



#114645 największy i najbardziej znienawidzony odstepca

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-09, godz. 09:58 w Raymond Franz "Kryzys Sumienia"

Ta książka potwierdziła w wielu kwestiach wyciągnięte przeze mnie wnioski. Już choćby dlatego jest książką, która zaraz po Biblii okazała się najważniejszą książką w moim życiu. Książka "Będziesz mógł żyć wiecznie w raju na ziemi" zniewoliła mnie na wiele lat, książka "Kryzys sumienia"- wyzwoliła. Za to pokochałem tego szczerego i odważnego człowieka- Raymonda Franza!



#114693 Nowa propozycja

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-09, godz. 23:04 w Świadectwa, wymiana doświadczeń

A ja jestem zielony i się nie znam, ale jeżeli będzie trzeba, to dla TEJ sprawy jestem gotowy być nawet mięsem armatnim <_< A jeżeli chodzi o to, by się znaleźć pod skrzydłem kościoła- to dla skuteczności misji mogę podpisać pakt z samym diabłem. Na poważnie: Czy w tym kraju takie stowarzyszenie ma moc?! Czy w USA ludzie, którzy np protestują przed siedzibą TS są stowarzyszeni formalnie i czy w Polsce coś takiego mogą zorganizować tylko instytucje? Może jednak warto zacząć (oczywiście, jeżeli jest to u nas legalne) od wielkiego BUUM. Na tym forum jest nas mało i zaczynając po cichu się zbierać można nie osiągnąć zamierzonego efektu. Myślę, że przy zrobieniu na start dużego hałasu wokół sprawy -tak, żeby usłyszało o tym społeczeństwo- a znajdą się może w nim wrażliwi na ludzkie dramaty, kompetentni społecznicy, którzy nie tylko by chcieli, ale mogą pomóc.



#114697 Z gabinetu śmiechu Towarzystwa Strażnica

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-10, godz. 00:51 w Wizja Raju

Oczywiście, że treści ze Strażnicy. W tym temacie jestem (s)ekspertem B)



#114699 Nowa propozycja

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-10, godz. 01:12 w Świadectwa, wymiana doświadczeń

oj Kantata, pospolite ruszenie chyba tez jest w bitwie niezbędne :unsure:



#114768 AKT APOSTAZJI by ANDREAZZ

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-11, godz. 15:51 w Świadectwa, wymiana doświadczeń

Uroczyście oświadczam, że z dniem 11.03.2009 -ja, Andrzej Okroj vel Andreazz, syn Jerzego i Danuty, ur. dn. 11.05.1976 w Gdańsku- przestaję utożsamiać się ze Świadkami Jehowy i Towarzystwem Strażnica. Dzisiaj również wysłałem oficjalne pismo w tej sprawie do Nadarzyna. Względy doktrynalne w moim wypadku są drugorzędne. Opuszczam wymienioną organizację przede wszystkim ze względów moralnych. Najwyższą formą poparcia dla danego ruchu i jego idei w moim przekonaniu jest członkostwo w jej strukturach, niezależnie od funkcji. Mnie sumienie nie pozwala na bycie członkiem zboru świadków Jehowy nawet "na papierze"- a takie było przez ostatnie kilka lat, gdyż nie byłem aktywny ani w propagowaniu doktryny tego ruchu, ani w uczęszczaniu na zebrania religijne. Uzasadnienie: Decyzję o przystąpieniu do świadków Jehowy podjąłem mając 17 lat. Biorąc pod uwagę niedojrzałość mojej osoby ze względu na wiek, dwu letni okres indoktrynacji na podstawie publikacji Towarzystwa Strażnica oraz szczególną podatność mojej osoby na manipulację (warunki rodzinne i środowiskowe), stwierdzam dzisiaj z całą stanowczością, że nie zdawałem sobie sprawy co do charakteru ruchu do którego przystąpiłem oraz związanych z przystąpieniem do niego konsekwencji, które rzutowały na moje całe dalsze życie. Urodziłem się w rodzinie bezwyznaniowej o przeszłości sekciarskiej. Moi rodzice nie byli już wówczas świadkami Jehowy, ale rodzice mojego ojca do końca życia pozostali członkami tej sekty. Utrzymywali bliskie kontakty z moimi rodzicami i od najwcześniejszego dzieciństwa mieli wpływ na mnie i mojego starszego brata. Mój ojciec wychowywany w rodzinie świadków Jehowy (śJ) zaczął wątpić w doktryny organizacji w dość młodym wieku- gdy wyszedł z więzienia, gdzie odbywał karę za odmowę pełnienia służby wojskowej, odłączył się od organizacji. Przedtem zdążył przez kilka lat pełnić służbę pionierską a nawet dojść do stanowiska- czy jak to wolą nazywać śJ "przywileju"- nadzorcy obwodu. Moja mama pochodziła z południowego wschodu Polski i od wieku gimnazjalnego mieszkała u ciotki w Sopocie. Rodzice poznali się, a dziadkowie zajęli się edukacją religijną mojej mamy, która przyłączyła się do śJ. Rodzice pobrali się wtedy, a niedługo potem mój ojciec poszedł do więzienia. Niezależnie od tych wypadków, mniej więcej w tym samym okresie, na lubelszczyźnie świadkiem Jehowy została matka mojej mamy. Chociaż mój ojciec do końca życia zasłaniał się względami doktrynalnymi jako powodem swojego odejścia od śJ, to całe jego życie świadczyło o powodach zupełnie przyziemnych. Rozwiązły tryb życia jakie prowadził, przyczyniał się przez wiele lat do cierpień jego żony, dzieci, jak i całej rodziny. Gdy mój ojciec wrócił z więzienia i zerwał kontakty ze zborem, moja mama jeszcze przez kilka lat- zachęcana przez teściów -próbowała z moim paroletnim starszym bratem chodzić potajemnie na zebrania, gdyż ojciec się temu sprzeciwiał. W końcu ze strachu przed nim (w domu prawie od początku dopuszczał się przemocy fizycznej i psychicznej wobec żony i później dzieci) też zerwała kontakt ze zborem, choć nigdy nie zrobiła tego oficjalnie. Tak wyglądało wszystko do końca lat sześćdziesiątych. Przyszedłem na świat w 1976 roku. Małżeństwo moich rodziców wyglądało tak, że ojciec zaspokajał materialne potrzeby rodziny i żył poza nią. Moja mama bez reszty poświęcała się nam, rezygnując z własnych ambicji i rozpoczętych studiów. W małżeństwie moich dziadków sprawa wyglądała niepokojąco podobnie z tą różnicą, że mój dziadek nie dopuszczał się zachowań oficjalnie wówczas potępianych przez śJ, ale nie obca tam była przemoc fizyczna i psychiczna, co on osobiście interpretował jako biblijne "sprawowanie zwierzchnictwa" jako głowa rodziny. W tej sytuacji moja mama i babcia, synowa i teściowa,- wspierały się wzajemnie przez wiele lat aż do końca swoich dni- w domowych zaciszach milcząco znosząc tyranię swoich mężów, jedna "światowego", druga "chrześcijańskiego". Dzisiaj takie związki kwalifikuje się jako toksyczne, w tamtych czasach i realiach kobiety te czyniły poprostu swoją powinność i to z punktu widzenia społeczeństwa jak i - O ZGROZO!- społeczności świadków Jehowy. Na zawsze pozostaną w moim sercu. Ich wielkość tkwi w cichym znoszeniu tego wszystkiego, a siła w tym, że nigdy się nie skarżyły i nie stały się zgorzkniałe. Moja mama pozostała w pamięci innych jako skromna i chętna do pomocy bezinteresowna osoba, chociaż niejedna dama mogłaby jej pozazdrościć obycia, a babcia mimo wszystko- jako szalona i z niezwykłym poczuciem humoru oraz klasy. Tymbardziej je podziwiam, bo ja mam się z kim podzielić moim dramatem. Nigdy się nie skarżyły na swój los, opisywane przeze mnie okoliczności pochodzą w większości od osób trzecich i ich obserwacji. Pamiętam od najwcześniejszych dni dzieciństwa, jak nie mogąc znieść atmosfery terroru w domu, uciekałem do dziadków (jako mały chłopiec nie zdawałem sobie sprawy z relacji w domu dziadków, czasami tylko, gdy babcia opowiadała mi kawały, smuciły mnie słowa dziadka: "Tylko głupot go uczysz.") Zawsze jednak dziadek relacjonował mi pewne historie biblijne, a babcia z uśmiechem na twarzy mu przytakiwała. Ten obrazek, jak żywy pozostał w mojej pamięci do dziś. Opowieści o raju i o tym, że znikną źli ludzie (myślałem wtedy o ojcu) były dla mnie ukojeniem. Pamiętam, że gdy nie było ojca w domu- to było święto, a jego powrót -jak armagedon. Ojciec, gdy się dowiedział o tym, że dziadkowie rozmawiają ze mną na "te" tematy, wpadł we wściekłość i zabronił im o "tym" ze mną rozmawiać pod groźbą zerwania kontaktów. Moja babcia powiedziała mu wtedy, że to uszanują, ale jak sam będę zadawał pytania, to oni nie mogą nie odpowiadać. I w ten sposób funkcjonowało to nadal, choć mój ojciec i tak miewał przebłyski i czasami musiałem się spotykać z dziadkami potajemnie. Chyba już wówczas, wbrew swoim intencjom, mój ojciec przyczynił się do zaszczepienia we mnie syndromu prześladowanego za "prawdę" i tymbardziej lgnąłem do tego, co chcieli mi -z dobrych intencji- zaszczepić dziadkowie. To poczucie miało dla mnie wielkie znaczenie i zostało do końca rozbudzone w szkole. Była to szkoła gminna (wieś 20 km od Gdańska) i wszyscy wtedy (połowa lat 80ych) uczęszczali na lekcję religii w salce katechetycznej obok kościoła. Pamiętam, że byłem wtedy jedynym dzieckiem nie uczęszczającym na lekcje religii. Spotkały mnie za to dosłowne prześladowania. Nie raz byłem bity, kopany i opluwany przez całą klasę. Wyzywany od "jehowych". Przyczynił się do tego miejscowy proboszcz. Pamiętam -jedna z wielu scen- ksiądz kazał mojej klasie przyprowadzić mnie na siłę na lekcje religii. Trzymałem się drzewa, a cała klasa na siłę mnie ciągnęła i mając taką przewagę oczywiście w końcu znalazłem się na lekcji religii. Nie pamiętam, czy opowiedziałem o tym dziadkom, ale pamiętam, że już wtedy uświadomiłem sobie, że były to prześladowania ze względu na imię Jehowy. To przeświadczenie przygotowało grunt pod moje emocjonalne podejście do wierzeń śJ i tym łatwiej było mi się z nimi utożsamić. Tak naprawdę nie rozumiałem wówczas, co dokładnie znaczy być śJ i poprostu z czasem zacząłem o sobie myśleć jako o śJ. Mój ojciec rozwiódł się z moją mamą w 1986 roku i tuż potem ożenił się drugi raz. W tym samym roku urodziła mi się przyrodnia siostra. Ojciec razem ze swoją nową rodziną postanowił wyjechać do RFN. Zabrał mnie ze sobą, choć ja nie wiedziałem o tym, że on planuje zostać tam na stałe. W moim mniemaniu miał być to urlop na 2 tygodnie. Tak na ponad rok zostałem odcięty od mamy i reszty rodziny. W Niemczech szybko zaadoptowałem się w nowych warunkach i szkole. Te lata spędzone w niemieckiej szkole wspominam bardzo dobrze, bo był to olbrzymi kontrast w porównaniu do polskiej szkoły. Utożsamiałem się ze śJ i nikt mnie za to nie szykanował, a nawet nie budziło to zdziwienia. Ta atmosfera tolerancji wywarła olbrzymi wpływ na kształtowanie się mojej młodej osobowości i choć nie raz potem tłumiona, zawsze gdzieś tam tkwiła w moim wnętrzu. Na początku lat 90ych będąc w Polsce na wakacjach, postanowiłem nie wracać już do Niemiec. Czułem się wyobcowany w nowej rodzinie ojca. Spotykały mnie różne nieprzyjemności ze strony jego drugiej żony, a on sam coraz częściej kpił sobie z moich sympatii wobec nauki śJ. Nie dążył nigdy do merytorycznego przedstawienia mi swoich antypatii, choć już byłem w wieku, który na to pozwalał. Kpił sobie ze mnie i dosłownie wyśmiewał moje zainteresowania tym tematem. Kilka lat później powiedział mi, że i tak nie będę śJ, ale do mojej dzisiejszej decyzji niczym się nie przyczynił. Ani swoim życiem, ani swoją postawą, ani siłą argumentów. Z dzisiejszej perspektywy postrzegam go jako człowieka słabego i zawodnego moralnie (nie przez perspektywę śJ), poza tym żałosnego ojca- nie spełnił żadnego z zadań, których w swej zuchwałości tak licznie się podjął. Tak to w roku 1991 na poważnie zacząłem poznawać doktryny śJ i jeszcze na długo przed chrztem w październiku 1993 roku zapałałem głosicielską gorliwością. Byłem pod wielkim wpływem osób, które wówczas studiowały ze mną doktrynę Towarzystwa Strażnica, a zwało się to "studium biblijnym". Zanim ktoś uświadomił mi, że najpierw trzeba być zamianowanym głosicielem nieochrzczonym, ja już od dawna gorliwie głosiłem nauki śJ. W końcu nadszedł sądny dzień 23.10.1993 i z mieszanymi uczuciami zostałem ochrzczony "w imię Ojca, Syna i Organizacji"... Dlaczego z mieszanymi uczuciami? Byłem wtedy przekonany o prawdziwości doktryny i organizacji śJ w 100 procentach, ale nie dawała mi spokoju moja nie do końca nowa osobowość. Odnosiłem się do swojej matki okropnie, będąc daleki od szacunku. Moje sumienie nie dawało mi wtedy spokoju i dzisiaj również nie daje, mimo tej różnicy, że dzisiaj zdaję sobie sprawę, że z domu rodzinnego wyniosłem taki "szacunek" dla matki, jakim "szacunkiem" darzył moją mamę mój ojciec. Nie zdążyłem jej tego wyznać i prosić o przebaczenie. Zdążyłbym, gdybym zdobył się na pokorę. CIĄG DALSZY NASTĄPI



#114790 Nowa propozycja

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-12, godz. 00:28 w Świadectwa, wymiana doświadczeń

A tak jakoś się złożyło, że już się ujawniłem - przypadek to, czy zrządzenie Boże- nie daj niewolniku, tzn ups(!) Boże... Ja jestem gotów oddać marny żywot swój za, czyli za przeciw Strażnicy!-)



#114796 AKT APOSTAZJI by ANDREAZZ

Napisano przez andreaZZ on 2009-03-12, godz. 08:15 w Świadectwa, wymiana doświadczeń

Sugestie i uwagi biorę sobie do serca :wub: