Opisane przez Was sytuacje spotkały wielu moich znajomych, jedni przebrnęli przez nie całkiem dobrze, inni się załamywali. Z podobnym problemem borykają się obecnie prawie wszyscy młodzi ŚJ, a że jako takowy również i ja się wychowywałem, i miałem wielu znajomych ŚJ, to naprawdę często się z tym spotykałem..
Przedstawię sprawę z mojego punktu widzenia.
Będąc jeszcze nastolatkiem, na jednym ze zgromadzeń okręgowych, poznałem pewną 'siostrę', pech chciał, że stanąłem w miejscu, w którym nie powinienem, w nieodpowiednim czasie.
I tak się zaczęło.
Była, to jak uważałem, cudowna dziewczyna, inteligentna, zawsze uśmiechnięta, piękna, i starsza ode mnie o prawie 3 lata.
Pomału się poznawaliśmy, spędzaliśmy ze sobą cały wolny czas, rozumieliśmy się (jak mi się wydawało) całkowicie, mogłem z nią rozmawiać o wszystkim, zarówno na tematy głęboko doktrynalne, jak i zwykłe, życiowe, codzienne, naprawdę każde.
Kilka lat później została moją Żoną. Bywało różnie jak w każdym domu, czasem się kłóciliśmy, jak każde małżeństwo.
Schody zaczynają się w momencie kiedy 'starsi' powołali w pewnej sprawie bezpośrednio związanej ze mną, komitet sądowniczy. Ja oczywiście wierząc w ich szczere intencje, ze chcą mi pomóc, zgodziłem się na to, jak się później okazało tylko po to, żeby się dowiedzieć o sobie rzeczy, o których nie wiedziałem. Tak więc dowiedziałem się od jednego z 'braci', że jestem człowiekiem "tak złym, że w moim przypadku nawet okazanie skruch byłoby niewystarczające". Efekt był oczywisty, zostałem wykluczony, powiedziałem im, że nie mają racji, co poskutkowało poinformowaniem mnie o możliwości odwołania się od tej decyzji. Oznajmiłem, że nie zamierzam tego czynić, grzecznie podziękowałem i się pożegnałem.
Szerze czułem się wtedy okropnie, nie umiem tego opisać, ale część mojego świata legła w gruzach (...) ciągnąc za sobą jego resztę.
Było to przyczyną kolejnej kłótni z moją Żoną. Kiedy po jakimś czasie sytuacja się uspokoiła, Ona zapytała mnie co zamierzam zrobić, żeby mnie przyłączono, odpowiedziałem, że nic, jest to moja ostateczna decyzja i nie widzę dla siebie miejsca w tej organizacji, pojawiły się stopniowo komentarze, że jestem złym człowiekiem, itd. Już z chwilą powołania komitetu, ona twierdziła, że na pewno musiałem ją zdradzić, itp.
Skończyło się, złożeniem przez nią wniosku o rozwód.
Ponieważ moja Żona chciała, żeby sąd uznał moją winę, a ja się na to nie zgodziłem dobrowolnie (ku czemu nalegała) zaczęła się długa, ponad trzy-letnia sprawa rozwodowa.
I tyle słowem wprowadzenia (wybaczcie, że tyle tego, ale uważam, że było to konieczne ku właściwemu wprowadzeniu do tematu, streściłem to maksymalnie), teraz docieramy do sedna.
Przez te kilka lat, nie wiem czy wiecie, jak wygląda taka sprawa, zazwyczaj na różne sposoby stara się udowodnić sędziemu jak okropny był współmałżonek, jednocześnie stosownie ubarwiając historie, bo same fakty mogą nie wystarczyć i tak co kilka miesięcy słuchając jak bardzo Ona mnie nienawidzi, i że to był największy błąd w jej życiu, w tym właśnie czasie spotkaliśmy się kilka razy.
Za każdym razem próbowała mnie namówić, żebym 'wrócił do prawdy' a wtedy i my będziemy mogli znów spróbować.. Jednak, zazwyczaj nasze spotkania odbywały się po kolejnych rozprawach, i zapominała o nich przed sądem, dalej domagając się rozwodu, niezbyt w to wierzyłem.
I jeszcze jedno, za każdym razem deklarowałem jej niechęć do powrotu do śj, powiedziałem nawet, że mogę jej taką deklaracje dać na piśmie, co ona kwitowała stwierdzeniem, że jeżeli ja nie wrócę, to nie będziemy razem. Spytałem kiedyś czemu. I właśnie, wtedy dowiedziałem się, że ona nie chce, żeby jej mąż zginął w armagedonie (to ta kwestia, którą w tym temacie wielokrotnie poruszył Sebastian A.), że jak ja sobie wyobrażam wychowywanie dzieci, jeśli ja dając zły przykład nie będę chodził na zebrania, nie będę chciał uczyć dzieci o Jehowie, i pewnie poginą w Armagedonie.
Z podobną propozycją powrotu spotkałem się na tydzień przed zakończeniem sprawy, chciała to wszystko wycofać, byle bym spełnił jej warunek. Kochałem ją, i zgodziłbym się na wszystko, tylko nie na to.
Ale po zakończeniu sprawy zacząłem się wahać, pomyślałem, że może Ona rzeczywiście mnie kocha, a całą tą sprawę wymogła na niej rodzina.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy półtora miesiąca po uprawomocnieniu się wyroku o rozwodzie, Ona ponownie wyszła za mąż, za takiego jednego 'brata'...
Jakie są moje wnioski:
- nie potrafię zrozumieć kobiet (ale odkrycie

- ŚJ mogą używać zasłaniania się kwestiami religijnymi w różnych niewygodnych dla siebie sytuacjach, np. w wypadku jakiegoś związku z 'ludźmi ze świata', aby się nie angażować w związek uważany przez otoczenie za 'spalony', zasłaniając się przesłankami religijnymi próbować od tego uciec.
Moja eks-Żona próbowała mną w ten sposób manipulować, aby osiągnąć swoje cele. Poniekąd udało jej się to osiągnąć.
Czemu o tym piszę, bo mimo, że jest to wydawało się odmienna historia od wielu tu przedstawionych, to oparta na podobnym scenariuszu.
Moja sytuacja różni się od innych tym, że w chwili kiedy ukochana osoba odwróciła się ode mnie ze względu na przekonania, z tego samego powodu straciłem wszystkich znajomych, jak sądziłem "przyjaciół", a także część rodziny.
Dałem radę.
I mam nauczkę na cale życie.
Pozdrawiam Serdecznie.